ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 października 2016

DRZEWO - KAWIARENKA (71)

- Pan leśniczy zajęty gdzieś w lesie. Chyba paśniki remontuje.
- Bo my tu, dobra pani, byliśmy umówieni wedle drzewa z lasu.
Stary mówiąc to rozłożył brezentową płachtę z obrokiem u przednich nóg konia. Drugi, niewiele młodszy zszedł z wozu i w onieśmieleniu pozostał przy nim.
- Znaczy się, pan Wrona, czy tak? - zapytała pani Teresa z zaciekawieniem.
- A jakże, Wrona - odparł dumnie. - Sąsiada zabrałem z sobą, bo to w moich latach nieskładnie samemu krócice taszczyć i na wóz wrzucać. Heniu, pokaż się pani, niech nie myśli, że coś skrywasz za pazuchą.
Tamten przeszedł parę kroków w stronę kobiety.
- Mikołajek… Henryk - przedstawił się.
Pani Teresa podała swoją bielutką dłoń obu panom.
- Tak po prawdzie to umówiliśmy się na piętnastą, a tu za pięć druga, więc zawczasu przyjechaliśmy… ale sobie poczekamy, aż pan leśniczy wróci.
- To ja panów zapraszam na herbatkę. Zimno takie… i wieje.
- Kłopot tylko sprawim, pani leśniczyno, a my przywykli nie do takich zimnic, prawda Henio.
- Prawda. My i w mrozy ciepłego pieca nie szukamy - pan Mikołajek nadzwyczaj zgadzał się z przyjacielem.
- Ależ co mąż powiedziałby na to, że każę panom czekać na dworze. Nie dajcie się prosić, panowie.
Zatem weszli, a na progu otrzepali porządnie buciska i jeszcze próbowali się z nich ozuć, lecz pani Gajowniczek stanowczo się temu przeciwstawiła. Kazała wejść do jadalnego pokoju i migiem przyniosła trzy herbaty wraz z pączkami, które dopiero co upiekła i z tej przyczyny cała leśniczówka pachniała słodkością drożdżowego ciasta i różaną konfiturą.
Zaraz też pani Teresa przysiadła się do gości i pierwsza napoczęła pączka, bo panowie wzbraniali się przed konsumpcją, a jedynie ich oczy wonne słodkości pożerały.
- Mąż mi mówił, że z dziesięć wozów będzie mało - zaczęła pani Teresa. - I to nie byle jakie patyki - uśmiechnęła się do siebie, zdając sobie sprawę z tego, że opowiada o drzewie językiem cokolwiek nazbyt potocznym, lecz ciągnęła dalej… - tylko całkiem grube, przycięte gałęzie… mąż mi mówił, że są też suche korzenie, a te podobno palą się najlepiej.
- Zwieziem wszystko, prawda, Heniu… adresy mamy… a na koniec po wozie dla nas…. niebo w gębie, pani leśniczyno - dodał przegryzając drugi kęs obsypanego pudrem pączka.
- A, dziękuję. Ciast wielu piec nie potrafię, ale pączki jakoś zawsze mi wychodzą.
- Wyśmienite - dorzucił pan Henio i popił swojego pączucha herbatą z cytryną.
- Pani to mnie nie zna, pani leśniczyno, a ja jestem ostatnim w mieście wozakiem. Z Heniem węgiel ludzki wozimy… ho, ho, ile to lat…
- A będzie ze trzydzieści parę - wtrącił pan Henio.
- A przedtem, droga pani, to dorożkę miałem. Iluż to nas było, co dorożki mieli?
- Pięciu z tobą - wyrzekł pan Henio.
- Ech, pani leśniczyno. Młody byłem, po ojcu fach przejąłem. Woziło się ludzi na dworzec, do cukrowni, a w niedziele na przejażdżki nad rzekę. Dwa gniade konie miałem… ech, pani, co to były za konie? Co to była za dorożka? Do ślubu mnie najmowali, prawda Heniu?
- Nie inaczej, do ślubu.
- A jeden taki poeta to tak pięknie pisywał o dorożkarzu. Nie o mnie wprawdzie, ale jakem sobie te jego wiersze poczytał, to tak jakby o mnie były.
- Gałczyński…
- Może tam i Gałczyński. Pani leśniczyna wie najlepiej, bo przecież w bibliotece pracuje, to i tego tam Gałczyńskiego lepiej zna ode mnie. Ale… powiem pani, że dobrego nosa miał nasz pan leśniczy.
- Tak pan mówi?
- A pewnie. Taką panią porwać z tej biblioteki, taką panią… dobrze mówię, Heniu?
- Bardzo dobrze. I to nie tylko my tak mówimy… całe miasto o tym huczy, żeście się państwo jak w korcu maku dobrali.
- Oj, panowie. Zwykła to rzecz odnaleźć się, jeśli kto ma się ku sobie.
- Zwykła? Niech będzie zwykła - potwierdził pan Wrona - ale muszę powiedzieć, że i pani trafiła jak najlepiej, bo takiego człowieka jak pan Gajowniczek, ze świecą trudno odnaleźć. Człowiek może i małomówny, ale o wielkim sercu. Ja to pani mówię, prawda Heniu?
- Tak… Felek zna się na ludziach, pani leśniczyno - potwierdził pan Henio.
- A znam. Kiedyż to było? Trzy tygodnie temu. Akurat zbierało się na niepogodę. Sadzonki rozwoziłem na tę przecinkę, gdzie już dzieciaki ze szkoły czekały, aby je posadzić. Słyszałem jak pan radca Krach rozmawia z panem leśniczym względem tego drzewa na rozpałkę dla tych biedaków ze wsi, co to pozwolić sobie nie mogą na węgiel… i o tych bezdomnych rozmawiali, co sobie gniazdko uwili w tej zapuszczonej zlewni mleka. Ledwie pan radca zdołał wypowiedzieć dwa słowa, pan leśniczy od razu powiedział, że i owszem, co mają się wiatrołomy niszczyć, a przecież co roku trzeba też młodniak uporządkować; nie tylko młodniak zresztą, bo przecież po ścince nie każda gałąź nadaje się do tartaku. I tak, od słowa do słowa, pan leśniczy powiedział, że przygotuje drzewa tyle, że zima potrzebującym straszna nie będzie, byle tylko zwieść było komu. A jak nie może być komu, skoro my jesteśmy, prawda Heniu? Za marny ale uczciwie zarobiony grosz uwiniemy się do pierwszego śniegu. Dobrze mówię, Heniu?
- Bardzo dobrze mówisz, Feluś.
I pewnie by długo jeszcze tak rozmawiali, gdyby w czasie tej rozmowy nie nadszedł pan leśniczy, który już gotowy był z panami Mikołajkiem i Wroną do lasu się zapuścić i wskazać miejsce, skąd drzewo jest do zabrania, lecz uległ pokusie zapachu usmażonych przez żonę pączków. Został więc na poczęstunek, a po konsumpcji, ucałowawszy żonę po rękach za oną słodycz, co krew w żyłach pomąciła, świeżego nabrał do pracy wigoru.
- Chodźmy zatem, panowie - zakomenderował.

[15.10.2016, Limoges we Francji]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz