ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 października 2016

O PODRÓŻOWANIU

Ponieważ zbliża się Dzień Zaduszny? Może. Opowieść o podróżowaniu, poruszaniu się i jego formach. Zaprzeszłe dzieje.
Za moich dawnych pięknych, a dzisiaj pogardzanych czasów, poruszało się przy pomocy własnych nóg… najczęściej, a także wykorzystując siłę mięśni (rower).
Tak się zadziało w mojej rodzinie, że w kwestii poruszania się po świecie moi rodzice dobrali się na zasadzie przeciwieństwa. Łączyło ich chodzenie na własnych nogach. A co dzieliło? No cóż, nie jestem tego pewien, ale z bardzo dużą dozą prawdopodobieństwa stwierdzam, że moja matka nie umiała (lub nigdy tego nie robiła) jeździć na rowerze. Ojciec, a jakże. I na rowerze i na motorowerze, popularnym „Komarze”, jeszcze na pedały. Mama zdobyła natomiast samochodowe prawo jazdy i kiedyśmy kupili sobie limuzynę - syrenkę sto cztery, to ona prowadziła auto. Tato nigdy nie miał zamiłowania do czterech kółek, ani ambicji, aby spróbować pojeździć samochodem jako kierowca. Pływał natomiast świetnie, czego nie potrafiła, bojąca się wody mama. Ojciec pokonywał także wodne dystanse kajakiem i łodzią. Marzył o żeglowaniu, ale w tych czasach żeglarstwo było zbyt drogą dla nas rozrywką.
Aby wydostać się na zewnątrz naszego ukochanego grajdołka korzystaliśmy z dobrodziejstwa komunikacji publicznej. Dominował autobus, aczkolwiek kolej też była brana pod uwagę. Autobusem dojeżdżało się głównie do pobliskiego miasteczka - Żychlina, do dalszego Kutna i jeszcze dalszej Łodzi. W kolejowym rozkładzie dominowała stolica, Częstochowa, Kraków i Szczecin. Samolotem odbyłem z matką niezapomnianą (nudności) podróż z Krakowa do Warszawy. 
Podróżowało się też autokarami. Czym się różni autobus od autokaru? Tym, że autobus służy częstym, nierzadko codziennym podróżom; autokar natomiast jest od wielkiego święta - jeździ się nim na wakacje nad morze i w góry, do teatru, opery i operetki, nad jeziora.
Rzeczywiście w tych minionych, niesłusznych czasach czerpało się radość z podróży - zwłaszcza pociągiem i autokarem. Wyjeżdżało się daleeeko, och jak bardzo daleko, a ile kto co zobaczył, to jego i na zawsze w nim pozostanie. Chociaż… autokarem można było podróżować całkiem blisko. Na przykład nad najbliższe jezioro, do pracowniczych domków letniskowych. Pamiętam jedną z takich wypraw. Autobus był cukrowniczy, stary, z pogranicza wojny i pokoju, skoda, czy jakiś austriacki albo niemiecki. Jeździło się nim z zawrotną prędkością czterdziestu kilometrów na godzinę (z górki sześćdziesiąt) i po przygodach z przebitą oponą i gotującą się w chłodnicy wodą, dojechało się do upragnionego celu. Jak smażący się na piaszczystej plaży przy jeziorku wczasowicze zazdrościli nam tej podróży i wielce zabawnego, nawet jak na tamte czasy, wieloosobowego auta! Aż żal było patrzeć jak odjeżdża potem w samotności, a każdy z podróżujących nim, machając chusteczką na pożegnanie, prosił Boga, aby kierowcy udało się dojechać szczęśliwie do celu i aby po dwóch tygodniach zdołał powrócić po tę zgraję „wypływanych”, „wyleżakowanych” i opalonych bumelantów.
Tak… były to czasy, w których chyba bardziej niż obecnie, cieszono się z drobnych rzeczy.
Ojciec, rzecz jasna, tak całkowitym wrogiem motoryzacji nie był, co to, to nie. Wypuszczał się tym motorowerem, kajakiem, łódką, czy jako pasażer autka… no gdzie? A pewnie, że na ryby, choć nie tylko. Uwielbiał grzybobranie, ot to. Czyli… podsumowując ojca - jeśli auto miało czemuś służyć, to istniało po to, aby dojechać do rzeczki, nad jeziorko i do lasu. Od dalszych podróży jest autobus, autokar i pociąg.
Coś mi się wydaje, że mój ojciec w zaprzeszłych swoich żywotach musiał prowadzić łowiecko-zbieracki tryb życia. Nie wrodził się więc w swego ojca, a mojego dziadka, a także dziadków ze strony matki, których przodkowie zapewne pochodzili w prostej linii od jakiegoś plemienia pasterskiego, ewentualnie zamieszkującego podgrodzie zamczyska.
Matka nie za długo cieszyła się prowadzeniem autka. Pewnego dnia (był to dzień uroczysty - jechaliśmy na chrzciny), skręcając z głównej drogi - kasztanowej alei, w prawo, w poboczną uliczkę, wjechało w naszą syrenkę drzewo. Matka oczywiście starała się zapobiec niecnym zamiarom sporego kasztanowca, lecz pech zechciał, że pomyliła pedał gazu z hamulcem i w ten sposób doszło do najbliższego z możliwych spotkań. Skończyło się na niewielkich stłuczeniach (z wyjątkiem wujka siedzącego obok mamy, który dostał solidne uderzenie w kolano), zgnieceniu zderzaka, błotnika i zarysowaniu maski. Mama jednak już nigdy potem za kierownicę nie wsiadła. Zdarza się.
Zreperowane autko stało sobie czas jakiś w garażu, a do podróży nim wynajmowaliśmy kierowcę. Ojciec bardzo się z tego faktu ucieszył, bo mógł wreszcie do woli jeździć na łowy i do lasu. W końcu stanęło na tym, że zarówno z tym kierowcą, panem Tadkiem, jak i jego żoną, moi rodzice się zaprzyjaźnili. Syrenka została po jakimś czasie sprzedana, a przyjaźń (a niech będzie nawet i dobre koleżeństwo) do grobowych desek pana Tadeusza, mojego ojca i matki pozostała. Ostała się pośród żywych pani Wala.

Tak oto nieuchronnie dochodzimy do grobów cmentarną aleją.
Jakież będzie to święto tych, którzy w myślach wciąż obecni są  z nami, a także ze mną, którego go w ten dzień los rzuci zapewne w obce strony? Ze mną, który, choć to może nie do uwierzenia, jest w stanie pamiętać o wszystkich nieobecnych….
Kwiaty i światła, woń steryny, chłód z ciepłem spleciony w uścisku daremnym, i dymna mgławica nad cmentarzem, i dzwonów rozmowa, i uszanowania składane sobie przy grobach, i ciemna zieleń świerków, i jakaś postać w samotności nie godząca się ze śmiercią najbliższej osoby, i wspomnienia, dzięki którym istniejemy.

[26.10.2016, St Jean de Vedas pod Montpellier we Francji]

5 komentarzy:

  1. I te wspomnienia coraz bardziej nas okrążają ze wszystkich stron.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, tak, Stokrotko, okrążają nas... byle te najbardziej pozytywne... pozdrawiam

      Usuń
  2. Podobało mi się tamto podróżowanie, tyloma nieraz środkami lokomocji i najczęściej na nogach. Dziś to nie to samo, a wielu ludzi wyjeżdża w ciepłe kraje by leżeć na plażach, za to nie są ciekawi co dalej czeka ciekawego...
    Cmentarze są nie tylko źródłem wspomnień, wiele też możemy odkryć dla siebie nowego.

    OdpowiedzUsuń
  3. ... i ja, Jotko, miło wspominam te czasy, w których, o czym napisałem, cieszyły drobne sprawy... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspomnienia z rodzinnego domu są jak ten balsam na duszę. Przypomnienie związane ze Świętem Zmarłym ważne dla bliskich. Żyją we wspomnieniach.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń