CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 października 2016

KAMYCZKI - POWIEŚĆ W ODCINKACH (26)

W takie małe, drobniutkie, białe kropeczki - deseń granatowej sukienki, ani frywolnie wybujałej, ani nazbyt obcisłej, z białym kołnierzykiem wokół szyi, znikał z domu, kiedy wszyscy spali, po piątej rano. Kropeczki błyszczały latem w krwistych refleksach młodziutkiego słońca; zimą wyglądały jak przedranne gwiazdeczki przygarnięte przez tren bawełnianego sukna, kołyszącego się z każdym poczynionym krokiem.
Wąską ścieżką biegnącą nad stojącą wodą do bramy żelaznej i dalej przesmykiem między kolejnymi wodami aż do drogi. Tam pierwszym autobusem do miasteczka. Piąta czterdzieści siedem. A w nim, wystanym, wyczekanym, senność pasażerów i ciepły silnik pod skórzaną kopułą maski. Rześka konduktorka wydaje bilety, granatowa sukienka siada, woreczek z pieniędzmi między piersiami, torebka w ręku, moneta na tacę w oddzielnej przegródce.
Podczas mszy milczenie i modlitwa cicha, nastrojowa, i śpiew ledwie w myślach, śpiew tak samotny jak ona, właścicielka sukienki z deseniem w drobniutkie kropeczki.
Powrót do domu w bezsłownej samotności. Jedynie odkłania się jedną ósmą obrotu głowy; na niej kapelusik pamiętający czasy Apolonii Chałupiec.
Niedzielny poranek. Już słońce podniesione jak mszalny kielich. Powróciła przed ósmą. Wygrzebują się z pościeli z wyjątkiem męża, który albo przy pszczołach, albo tak sobie, bez istotnej przyczyny spaceruje po ogrodzie, przysiada na ławeczce, rozmawia z gawronami albo rzuca ziarno wróblom i sikorkom. 
Ale w kuchni już napalone, nie zapomniał. Ciepło. Rozgrzewa dłonie nad blatem, rozbiera się. Sukienka na górną półkę szafy. Wdziewa fartuch. Śpią jeszcze. Przewracają się z boku na bok. Teraz cichutko, na palcach do kuchni. Ustawia na otwartym palenisku czajnik z wodą. Chleb, masło, ser, wędlina, konfitury a dla chłopca kakao - dzisiaj ziołowe, nieprawdziwe i pachnące wszystkimi zapachami łąki.
- A ty skąd tu się wziąłeś? - pyta. - Aleś mnie wystraszył.
Schował się za lodówką, w samym rogu kuchni pod oknem.
- Nie patrz, nie patrz, proszę - odpowiada czymś zajęty.
Ona krząta się po kuchni, lecz zgodnie z obietnicą nawet nie zerka, co tam się pod oknem dzieje. Nawet kiedy otwiera lodówkę, choć ciekawość ją uwiera, nie spojrzy się, tylko pyta:
- A ciepło ci tam pod oknem? Nie ciągnie?
- Nie babciu - słyszy w odpowiedzi.
A reszta domu wstaje mozolnie, powoli, przeciąga się, podkasłuje; potem do łazienki; woda w misce chlupoce, szczoteczki trą zęby, a potem człap, człap do pokoju, ścielą łóżka.
Jest niedziela, więc śniadanie zjedzą w stołowym.
- Pomogę ci mamo - oferuje się synowa, wchodząc do kuchni.
- Kiedy ja już przygotowałam wszystko - odpowiada siedząc przy kuchennym stole nad szklanką bardzo mocnej herbaty. - Nakryj w pokoju stół obrusem. Niedziela jest.
Synowa poprawia na sobie podomkę, zerkając w lustro. Może być.
- Jak mama może pić tak mocną herbatę?
Nie odpowiada, choć pewnie w myślach powiada sobie: -„mocna herbata jest najlepsza, zobaczysz, moja droga, że sama będziesz taką piła”.
Nie omyliła się. Synowa nauczyła się pić herbatę przypominającą barwą esencję z czajniczka.
Młodsza z kobiet przeszła do pokoju i nakryła stół bielutkim, wykrochmalonym obrusem. Wróciła do kuchni.
- I znów mama nic nie jadła. Tak nie można.
- Dziecko, przecież wiesz, że ja w niedzielę zawsze czekam na was, a w dodatku…
Nie musi kończyć. Synowa wie, że w niedzielę Pana Boga przyjmuje się na czczo, a w każdy piątek tylko woda, herbata i ryba są dozwolone, a w pierwszy piątek miesiąca, obejdzie się nawet bez ryby. Ma z tym walczyć?
- Mamo… mnie tylko chodzi o mamy zdrowie - upiera się synowa, choć ten upór załamuje się wraz z jej głosem.
- Wiem, dziecko. Ja przecież do niczego was nie namawiam, nie zmuszam, a ja, moja droga, tak to już sobie postanowiłam i pan Jezus mnie rozumie.
Tak… synowa myśli sobie, skąd w tej kobiecie tyle postanowienia, uporu; skąd w niej tyle dobroci i pokory, a złego słowa to chyba od niej nigdy nie usłyszała, nikt nie usłyszał.
Przenoszą do stołowego obie tacę z kanapkami, talerze, miód, ciasto i konfitury na słodką przystawkę, i herbatę. Wchodzi dziadek.
- Kakao gotowe - oznajmia starsza kobieta.
A mały wielki nieobecny wyłania się zza prostopadłościanu lodówki z plikiem pociętych gazet.
- Zobacz, babciu, jak równiuteńko wyciąłem dla ciebie wszystkie odcinki tej ostatniej powieści.
Pokazuje. Podaje kobiecie.
Idealnie wycięte wzdłuż esowatej linii.
Matka wchodzi głębiej do kuchni. Spogląda za lodówkę. Gazetowe obcinki utworzyły na podłodze pokaźną stertę.
- No i nabałaganiłeś babci - mówi mama. - Kto to teraz sprzątnie?
Teściowa uśmiecha się, że serdeczniej pewnie nikt by nie potrafił.
- Ja sprzątnę, moja droga. Popatrz tylko na tę jego robotę. Jak równiutko powycinał.
Chłopiec nagrodzony tym stwierdzeniem pomyślał sobie, że miło jest być chwalonym.
- I uporządkowałem po kolei każdy odcinek - stwierdza z dumą.
- Widzę, widzę. A ja zrobiłam ci takie kakao, jakie lubisz - mówi starsza kobieta.
- Bo ja, babciu, przeczytałem wszystkie odcinki.
Starsza kobieta nie jest tym faktem zaskoczona.
- Wiedziałaś o tym? - pyta synowej.
Chwila milczenia - zaskoczenia. 
- Nie wiedziałam.
Przeszli do pokoju, gdzie chłopiec przyznał, że kakao smakowało tej niedzieli wyjątkowo. 

[27.10.2016, Rouen w Normandii, Francja]

2 komentarze:

  1. Wszystko, co babcia ugotuje z sercem smakuje wybornie i pamięta się całe życie:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki ciepły obrazek babci komponuje się z listopadowym Dniem Zmarłych i wspomnieniami z czasów, kiedy było się ukochanym wnusiem. Te obrazki pod powieką pozostają i stanowią te nasze korznie. Kiedy przyjdzie zapalić znicz, przypominają się takie właśnie sytuacje i robi się cieplej na sercu.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń