CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

04 sierpnia 2017

SIERPNIOWE POGADUSZKI (3) LEKTURY

Tym razem miałem szczęście do zabranych z sobą bibliotecznych książek. A wziąłem ich z sobą 9. 
Przeczytałem już „Cukier” słowackiego pisarza Karola Horaka, „Opowiadania” Dąbrowskiej, „Każdy żyje jak umie” Mularczyka, „Szczurojorczyków” Redlińskiego, Worcella „Najtrudniejszy język świata”, a w chwili obecnej zaczytuję się w opowiadaniach Isaaca Bashevisa Singera. Zostały mi do przeczytania opowiadania Żeromskiego (powtórka), dwa dłuższe opowiadania Czingiza Ajtmatowa i „Maleńkie niebo” Mrożka.
I każda z tych lektur, jak dotąd, przypadła mi do gustu, wierzę, że i te pozostałe również.
Opowiadania Singera wydane pod wspólnym tytułem „Spinoza z ulicy Rynkowej” to bardzo dobra literatura, napisana przez autora - znakomitego obserwatora zawiłości życia społeczności żydowskiej, napisana z uśmiechem, serdecznością i pokorą wobec świata nieobecnego już współczesnemu pokoleniu żyjącemu na naszych szerokościach geograficznych. Czytelnik, który nie może nie zasłuchać się w te opowieści, zostaje przez autora „Sztukmistrza z Lublina” wprowadzony w anegdotyczny świat żydowskich przypowieści obfitujących w odwieczne religijne przykazania, w świat obyczajów wynikających właśnie z tradycji i nieustającej wiary, ale też w opowiadaniach Singera istnieją uczucia, które nie podlegają żadnej religii - one istnieją w każdym człowieku, w każdym z nas, kto pragnie się w podarowanym mu przez Opatrzność czasie odnaleźć i przeżyć tę chwilę istnienia najpiękniej, jak tylko potrafi.
Nie mogę sobie odmówić zacytowania fragmentu opowiadania „Cień kołyski”, VI - „Scena miłosna”… w nim zawiera się cały, mistrzowski Isaac Singer.
„Otworzyły się drzwi z tyłu pokoju i weszła staruszka, maleńka, o pochylonych plecach, ubrana w obszerny szlafrok i zniszczone kapcie. Właściwie nie szła, lecz posuwała się - schyloną głowę okrytą miała chustką, twarz pomarszczoną jak liść kapusty, worki zwisały pod wiekowymi oczami. Dowlokła się do stołu, cicho podniosła miotełkę z kurzych piór i roznieciła żar pod samowarem.
Doktor Jarecki ją znał. Była żona rabina. Dziwne, że rabin nie odezwał się do niej, lecz dalej trzymał oczy utkwione w książce. Twarz mu jednak złagodniała, gdy tak częściowo skupiał się na czytaniu, a częściowo wsłuchiwał w ruchy żony. Uniósł brwi i na suficie zadrżał jego cień. Doktor Jarecki stał, niezdolny do wykonania żadnego ruchu. Był pewien, że jest świadkiem sceny miłosnej, odwiecznego, nabożnego rytuału miłosnego miedzy mężem a żoną. Wstała w środku nocy, aby dopilnować żaru pod samowarem. On, rabin, nie śmiał przerwać studiów nad świętą księgą, ale świadomy bliskości żony wyrażał jej wdzięczność w milczeniu.” 
Ech, tak pisać….

[03.08.2017, Campigneulles Les Grandes we Francji]

2 komentarze:

  1. Nie wzdychaj tak, Podróżniku, bo z Twoim pisaniem nie jest gorzej...

    OdpowiedzUsuń
  2. Piszesz bardzo dobrze, a Twoje dialogi są perfekcyjne.
    Ech, pisać jak Ty...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń