DOBRE BRANIE
[pisane 30 08.2019 w Saint Tropez, departament Var we Francji]
Staliśmy przy wąskim przesmyku prowadzącym swe leniwe wody od "poniemieckiego stawu" do małego strumyka mającego swoje źródełka u podnóża niewielkich wzniesień zwanych "Babimi Górami". Strumyczek ciągnął się lekko zwichrowaną linią przez łąki, a wcześniej u stóp babskich wzniesień przeciskał się rowem pod mostkiem na kasztanowej drodze. Podobno w czas wielkich opadów wody strumienia rozlewały się szeroko po łące, a w wielu miejscach były tak głębokie, że szczuki i liny myliły je ze stawem, opuszczały "poniemiecki", wpływały do zatopionej łąki, a kiedy woda opadła, pozostawały tu na wieczność, nie mogąc się wydostać z powodziowych zagłębień.
Ze zniewolonych ryb cieszyli się wędkarze - tylko pozazdrościć takiej łatwej zdobyczy, po którą dosłownie można sięgnąć ręką, i wyciągano nie tylko szczupaki i liny, ale też węgorze, okonie, nie licząc już drobnicy w postaci płotek, wzdrąg, kiełbi czy uklei.
Ojciec zasadził się z dwoma wędziskami na szczupaki na owym przesmyku. Łowił na kiełbie i rosówki. A jakże, wędziska przygotował wspaniale: mocny, lakierowany bambus, czeska żyłka, haki polskie, spławiki i korki własnej roboty, ołowiowe ciężarki oraz dzwoneczki zakupione na targu od znanego i solidnego handlarza (dzwoneczki przeznaczone były na nocny połów).
Tego dnia gdy słońce poszło już spać za odległym szpalerem olszyny, ojciec jedną wędkę przeznaczył dla mnie, tę z zadzierzgniętym na hak robakiem. Przez długi czas oba spławiki leciutko dygotały na spokojnej wodzie, a i to raczej ze względu na przysiadające na nich owady. Zapadał zmrok i od "poniemieckiego stawu" powiało chłodem. I kiedy ojciec miał już zamiar spakować się i wrócić do domu poirytowany tym, że ryba dziś pewnie uśpiona a kapryśna nie skusi się na przymocowane do haczyków przysmaki, nagle zadzwonił dzwonek, mój dzwoneczek.
Miałem wtedy dobry wzrok i pomimo narastającego zmroku spostrzegłem jak spławik wynurzył się cały, tak jakby powstał z kolan, aby po chwili gwałtownie zniknąć pod wodą, a później odpłynąć na drugą stronę wąskiego gardła przesmyku. Uniosłem wtedy wędkę i poczułem spory opór. Nie miałem wątpliwości - miałem branie. Powoli, pamiętając o naukach ojca, przyciągałem delikatnie niepewną jeszcze zdobycz w swoją stronę; niespiesznie skracając dystans dzielący mnie od ryby nawijałem żyłkę na kołowrotek. Ryba dzielnie stawiała mi opór, co czułem całym prawym ramieniem. W końcu pojawiła się na granicy lustra wody i powietrza. Spostrzegłem wynurzający się z wody giętki, pręgowany grzbiet - to był szczupak.
Ojciec tymczasem przyglądał się mojej pracy nad brzegiem i komenderował:
- Nie szarp, popuść jeszcze trochę żyłki, spróbuj skierować go w miejsce, gdzie jest najmniej zielska, pozwól mu niech się wyszumi, teraz pobierz żyłkę, podprowadzaj powoli, wywinęła się? Popuść znowu, niżej trzymaj wędkę, zaczekaj wezmę podbierak, zaraz go wsunę pod niego, teraz możesz szarpnąć, ciągnij do brzegu, ooo, jest już w siatce, teraz razem, wyciągnijmy go, Matko Boska, haki! Jaki wielki, jak to się trzepoce, trzymaj go jeszcze, bo jeszcze gotów wyskoczyć nam z siatki, mamy go, masz go!!!
Kiedy w domu zważyliśmy szczupaka sprężynową wagą, wyszło na to, że miał prawie osiem kilogramów.
Byłem z siebie bardzo dumny. Ojciec też był dumny, tyle że trochę zawstydzony, że szczupaczek nie skorzystał z zaproszenia przynęty z jego wędki.
A ja nie wydawałem się, że po tym pierwszym poważnym braniu piekielnie bolało mnie prawe ramię.
[15.05.2022, Toruń]
O,to musiało być wielkie szczupaczysko.Mój maz opowiadał jak zlowil ze swoim ojcem nad Dadajem dużego szczupaka.Mieli wspaniały obiad.Głowę włożyli do mrowiska ,ale niestety ktoś im ukradł.Byłaby wspaniałą pamiątką taki duży pyszczek z zebiskami.Marta uk
OdpowiedzUsuńSzczupaki potrafią być wielkie. Pamiętam ten połów, gdyż była to pierwsza i ostatnia wielka ryba w moim życiu... pozdrawiam
Usuń