LIMONKOWY OBŁOK
Kładąc się, mój wzrok utkwiony był w niewielką jasno-srebrzystą plamkę na firmamencie granatowego nieba, na które wiatr wciąż nawiewał sypkie chmury. Dzisiaj przybyły one z francuskiego Auxerre. Skąd o tym wiem? Zadzwoniłem do Bernarda. Spryskał był mój przyjaciel sprejem jeden z tych podłużnych, sinych, walcowatych obłoków, które wyłoniły się przed kilkunastoma godzinami na mocno popołudniowym, poszarzałym niebie wprost nad Rue Saint-Germain, całkiem blisko opactwa Abbey Saint-Germain d’Auxerre, i ta właśnie chmura zacumowała przez chwilę nad moim pokojem, przesłaniając tę niewielką gwiazdę, której zwykłem mówić „dobrej nocy”. Bernard przechadzał się właśnie ze swoją partnerką tą ulicą, kierując się w stronę mostu nad Yonne, aby po przedostaniu się na drugą stronę rzeki dotrzeć do Place Lamartine, w którego pobliżu mieszkała Claudine. Odebrał mój telefon wydostając się akurat z objęć Claudine, zresztą on obejmował ją również, szepcząc dziewczynie czułe słówka, z których jedno usłyszałem, oczekując na jego głos.
- Bernardzie – przemówiłem po krótkiej, nadzwyczaj radosnej wymianie uprzejmości, do których przyłączyła się ta Francuzeczka – opowiadałeś mi o tym, że potrafiłbyś wysłać do mnie znak w sposób jeszcze bardziej niekonwencjonalny, niż ma to miejsce w przypadku porozumiewania się przy wykorzystaniu gołębi pocztowych. Otóż przypominam sobie twój obraz, który wystawiłeś na 33 Rue du Temple w Galerie d'Art Nacivet, która usytuowana jest w pobliżu twojego miejsca zamieszkania. Widziałem tam twoją akwarelę, której tło zabarwiłeś na limonkowo i taką samą barwę spostrzegłem przed chwilą na chmurze biegnącej z twojego kierunku, chmurze podążającej w moją stronę, i jeszcze dalej i wyżej, przesłaniającej moją nocna gwiazdę. Czy ty to sprawiłeś – zapytałem na koniec.
- To był tylko eksperyment z mojej strony… uspokój się Claudine… Postanowiłem wejść na wieżę Abbey Saint-Germain, zabierając z sobą farbę i kiedy nadciągnęły chmury zmierzające w stronę twojej rodzinnej krainy – a wiatr był sprzyjający – pociągnąłem kilkukrotnie pędzlem umaczanym w limonce jeden z obłoków i… nie przyszło mi do głowy, że dotrze on do ciebie tak prędko.
- Widzisz więc, że doszedł – odparłem nie bez satysfakcji.
Obaj byliśmy podekscytowani. Okazało się bowiem, że potrafimy się skontaktować drogą podniebną i to Bernard odkrył ten sposób porozumiewania się.
- Szkoda, że wiatry nie wieją w przeciwną stronę, do Burgundii – pomyślałem.
Limonkowa chmura pomachała mi na pożegnanie, po czym rozsypała się na tle granatowego nieba nocy. Przed zaśnięciem moją patronką pozostała srebrzysto-biała gwiazda, która wychynęła z rozpierzchniętych obłoków.
[06.05.2022, Toruń]
Bardzo sympatyczna opowieść:-)
OdpowiedzUsuńzapomniałam się podpisać:-)
Usuń... i tak wiedziałem, że to TY :-)
UsuńWspomnień z licznych podróży trochę zazdroszczę.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, większość tych wspomnień jest przyjemna, chociaż zdarzają się też przykre, ale te ulatują z pamięci... i dobrze.
Usuń