ROZDZIAŁ 102 - EKOLOGICZNIE
[w którym dojdzie do ciekawej i pouczającej rozmowy pomiędzy księdzem Kąckim a panami rozwożącymi chrust do klientów]
- Ależ nam latoś grzyby obrodziły - przemówił do księdza Kąckiego pan Wrona, wozak, który, tak jak i przed rokiem zwoził chrust do miasteczka wedle zamówienia.
- Feluś, przyznać musisz, że tego największego to ja wypatrzyłem. Niech ksiądz spojrzy - pochwalił się pan Henio Mikołajek, który z dawien dawna wraz z wozakiem Wroną drzewo niezdatne na nic prócz rozpałki ładowali na wóz i kursowali pomiędzy lasem a miastem; docierali także do wiosek, gdzie chrustu potrzebowano.
Ksiądz Kącki przypatrywał się bacznie smukłemu kolosowi z ogromnym kapeluszem, którego pan Mikołajek położył na samym wierzchu wypełnionego po brzegi wiklinowego kosza.
- A nie jest to przypadkiem muchomor? - zatrwożył się ksiądz emeryt.
- A gdzież tam! Dla tych, co na grzybach się nie znają, może ci on i muchomor - dla mnie jest to kania - odparł pan Heniu, a Feluś Wrona potwierdził, dodając, że za takiego grzyba to Heniowi medal od pana leśniczego się należy.
- Ale widzę, że i ksiądz ma dwie pełne kobiałki… i same maślaki, jak widzę - wozak Wrona z podziwem patrzył na leśną zdobycz księdza, wyczyszczoną z igieł, skrzącą się kasztanowym blaskiem.
- Bo ja, panowie, przepadam za maślaczkami w occie. Sam robię zalewę. To już trzecia moja wyprawa do lasu - pochwalił się ksiądz Kącki. - A wy panowie z drzewem do miasta, tak? Wieleż to taki wóz chrustu z dowozem kosztuje?
- Jeżeli klient powie ciepłe słowo, ugości, ćwiarteczką poczęstuje, to prawie za darmo - odparł pan Feluś. - A może księdzu przywieźć?
- Słowo nie tylko ciepłe ale i boże wypowiem, ugoszczę czym chata bogata, ale nad tą ćwiarteczką to bym się zastanowił - wyszeptał ksiądz emeryt opierając się o najwyższą z deszczułek, podwyższonej komory wozu. - Ale, tak prawdę powiedziawszy, od przyszłego roku będziemy na parafii palić peletem.
- A cóż to za stworzenie ten pelet? - zapytał pan Henio.
- Pelet, moi drodzy, to taki drewniany brykiet. Bierze się na to trociny, drobno pocięte gałązki, pniaki i korzenie, a następnie pod ciśnieniem maszyna tłoczy ten brykiet w postaci malutkich walców czy groszku. Ciepła z tego tyle, co z dobrego węgla, a pali się w piecu tak, że popiołu nie uświadczysz.
- A ileż to lasu trzeba na to, aby taki pelet zrobić? - dopytywał się pan Henio.
- Nie tak znów wiele - dzielnie bronił swoich racji ksiądz Kącki i odłamał jedną z gałązek, jakie panowie wozacy zamierzali przewieźć do miasta. - Dajcie odgadnąć, panowie, ile ciepła powstaje z takiej oto gałązki.
- Taka gałązka to tyle, co na podpałkę - przyznał pan Henio
- No to wyobraźcie sobie, że wieziecie do miasta cały wóz takich witek. Cóż na to powiedziałby klient?
- Ech, proszę księdza, nie dość, że Wacławiakowa nie ugościłaby nas kolacją i ćwiartuchnami, to jeszcze przegnałaby tam, gdzie raki zimują - stwierdził pan Feliks Wrona.
- No właśnie, a takich gałązek w lesie pod dostatkiem. Nie tylko zresztą w lesie, bo i w przydrożnych krzakach, na ugorach, w sadach i ogrodach, które przecież muszą być systematycznie pielęgnowane… a w tartakach…? A powiem wam jeszcze, że aby pozyskać to paliwo, sadzi się szybko rosnące wierzby i jakieś, nazwy nie pomnę, krzewy, co to im miazgi drewnianej prędko przybywa. A panu leśniczemu Gajowniczkowi w to graj - porządki zaprowadza w lesie. Tam gdzie zwierzyna łowna, w najstarszym lesie, surowca, rzecz jasna, nie szuka, ale w zagajnikach i w młodym, przemysłowym lesie - jak najbardziej. A wiecie wy, czemu tak gęsto świerki się sadzi (doznałem od nich krzywd, zbierając maślaki)? Aby później wybrać te najdorodniejsze drzewka, które sobie poradzą i będą się pnąć do góry jak dorodne dębczaki. A co z pozostałymi czynić? Wyciąć i spalić? O, nie, pan Gajowniczek przemyślał dokumentnie tę kwestię.
Tak oto ksiądz emeryt Kącki stał się rzecznikiem pana leśniczego; od niego zaczerpnął wiedzy na temat lasu, a obaj wsłuchali się dnia pewnego w słowa niejakiego Grzelczaka, producenta pelet i pieców.
Pan Wrona gotów był przyznać pełną rację księdzu, lecz w pewnej chwili popadł w zamyślenie, po czym wydobył z siebie głos trwożliwy:
- Toż to mój interes raz dwa upadnie, skoro w lesie nie stanie chrustu.
- Mylisz się, mój drogi. Chrust zawieziesz do pana Grzelczaka, a gotowe pelety do pani Wacławiakowej - odparł ksiądz.
- O ile dobrze myślę - odezwał się z kolei pan Henio Mikołajek - to te pelety potrzebują specjalnego pieca, a pan Grzelczak, czy jak mu tam, gotowy jest upiec dwie pieczenie na jednym ogniu… bo i te pelety, i piece….
- A ja, panie Henryku, jestem zdania, że chwała panu Grzelczakowi za ten pomysł, który po prawdzie, znalazł już uznanie w wielu miejscach. Że na nim zarobi, to prawda, ale też myśli ekologicznie. A powiem wam w zaufaniu, moi drodzy, że na te piece pan Grzelczak daje spory upust, no bo, powiedzcie sami, gdyby narzucił wysoką cenę, czy miałby zbyt na pelety?
- Niby ksiądz ma rację - potwierdził pan Henio.
- Niby?
- Bo… proszę księdza, my z Felusiem wprawdzie nie heretyki, choć msze opuszczamy, to przyznajemy rację księdzu w sprawach wiary, ale żeby ksiądz miał być specjalistą w sprawach ekologii i ekonomii? Tego mnie na religii nie uczono.
- Inne nastały czasy, panowie. Dałem wam do przemyślenia sprawę tych pelet i służę numerem telefonu, gdyby przypadkiem pani Wacławiakowa był zainteresowana, ale odnosząc się do wiary… chciałbym was obu widzieć na niedzielnej mszy… skoro przyznajecie mi rację….
I w takich to okolicznościach panowie Wrona i Mikołajek rozstali się z księdzem Kąckim, który na pomyślną drogę ich pobłogosławił… a ksiądz, no cóż, nie mógł przecież po tak obfitym grzybobraniu nie odwiedzić pana leśniczego, jego ukochanej żony i Dorotki, która (choć mówiono już o tym przy wcześniejszej okazji) wniosła w dom państwa Gajowniczków tyle ciepła i miłości, ile nie pomieściłoby się w furmance pana Wrony, choćby i dwukrotnie z nimi obracał.
[pomysł powstał dnia 21. października 2017 roku w Sankt Michael, Erlangen w Niemczech]
[20.02.2024, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz