Dzisiaj po południu stanie się faktem to, że zostanę ostatnim polskim kierowcą, który zostanie w „domu”. Czy do piętnastego sierpnia, jak to sobie zaplanowałem? A może wcześniej?
Po piętnastej ma zjechać do kraju Sebastian i w ten sposób zostanę sam w oczekiwaniu na Ukraińca, który zajmie moje miejsce, gdy wyjadę do Anglii.
Jedną z ludzkich wad albo cnot, w zależności od punktu zapatrywania się na sprawy człowiecze, jest przyzwyczajenie, które każe nam oswoić się z losem, niosącym z sobą dobro i jego cienie. Przyzwyczajamy się łacniej do rzeczy, osób, sytuacji przynoszących radość i satysfakcję, ale też potrafimy współżyć z niewygodą, pokonywać trudności, znosić bóle i cierpienia. Tych drugich w mojej obecnej pracy nie brakowało, choć też nie było ich w nadmiarze. Ale było zmęczenie i niedospanie, nagły głód i podróżnicze niepogody, nieświeżość ciała i natrętne rozmyślania, tęsknoty za powrotem do kraju i te ciągłe zmartwienia o najbliższych, o znajomych, którym z racji długich wojaży nie poświęca się czasu tyle ile powinno, więc choćby myślami jest się przy nich, nawet wtedy, gdy o tych myślach pojęcia nie mają.
Do tego wszystkiego przyzwyczaić się można i trzeba i się przyzwyczaja.
Natomiast „dom” w Campingeulles Les Grandes we Francji, 40 kilometrów od Boulogne a 80 od Calais, stojący mniej więcej na trasie do Arras i dalej do Rouen, okazał się być przyzwyczajeniem pozytywnym, namiastką prawdziwego domu. To do niego te wszystkie trasy z Anglii prowadziły jakby krócej i szybciej, a i też drogę z promu czy z tunelu obierałem sobie najprzyjemniejszą z możliwych, wiodącą nieopodal morza, które, choć widoczne zaledwie w małym portowym miasteczku Etaples, to przecież czuć było jego zapach, inny niż w kraju, mniej kojarzony z odebraną morzu rybą, ale był… i te wioski, wioseczki, kościół w jednej z nich, w samym centrum, wszystko to mijałem przybliżając się najczęściej nocą… do domu właśnie.
I zechciał los, że będę ostatnim jego mieszkańcem, nie licząc Ukraińca, który podczas mojego wyjazdu na Wyspy w nim zostanie.
I w pewnej chwili, która z pewnością nadejdzie, zamknę jego drzwi, i pozagaszam wszystkie światła… i wtedy… wtedy to już do innego pojadę domu.
[03.08.2017, Campigneulles Les Grandes we Francji]
Chyba dziwnie byc ostatnim i gasić wszystkie światła?
OdpowiedzUsuńoj, dziwne... troche przykre
UsuńTakie symboliczne gaszenie znaczy, że dom przestaje istnieć, a szkoda, bo każdy przyzwyczaja się do normalnych warunków i takowe powinien mieć.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
no, niestety, tak już jest... łatwiej sie przyzwyczaić do normalnych warunków... ale, jak powiedział wieszcz :-) Alleluja i do przodu :-)
Usuń