ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 maja 2018

KOLEJNOŚĆ LOSÓW SPOTKANIE JEDENASTE - JA, GRZEGORZ



 - To może zajrzę do was. Zdzwonimy się. Pewnie, że mam wasz numer. Chyba najskładniej mi będzie wpaść do was pojutrze, stryjku. A pewnie, że ciasteczkami nie pogardzę, stryjenko. Z żoną przyjadę, ale przedtem zadzwonię, bo wiecie jak to ze mną jest, a nie chciałbym wpadać jak po ogień.
Odkłoniliśmy się sobie.
Przyszedłem zapalić światło na grobie ciotki Hanki. Dlaczego sam? Nie chodzi o chłód i listopadowy przymrozek. Żona panicznie nie lubi chodzić po cmentarzach. Owszem, bywa w Święto Zmarłych, na Wielkanoc czy w Boże Narodzenie, w niektóre imieniny czy w rocznice, ale zawsze czyni to niechętnie, tak jakby sama obecność pośród zmarłych ją przerażała; chyba jest nazbyt wrażliwa, bo po wizytach na cmentarzu spać potem nie może.
Powiedzieć, że ja lubię spacerować po cmentarnych alejkach to nieprawda, ale czasami znajduję w tym satysfakcję. Przynajmniej wspomni się o dawnych czasach, czy lepszych - nie wiem, ale jeśli pamiętać, to o tych przyjemniejszych chwilach życia, a gdzie lepiej je wspominać, jeśli nie na cmentarzu? Ktoś powie, że ze mną coś nie w porządku, skoro zbiera mi się na wspominki właśnie tutaj, a nie na przykład, podczas oglądania rodzinnych fotografii, albo wtedy, gdy ktoś z rodziny przyjedzie i samą swoją obecnością przywoła wspomnienia. Ale przekonałem się, że najlepiej mi się wspomina właśnie przy grobach i to wtedy, gdy pozostaję sam na sam z bliskimi, których teoretycznie nie ma, a przecież są.
A z Hanką to było tak, że ustaliliśmy z rodzicami, że jeśli tylko dostanę się na studia, to zamieszkam u niej. Zdecydowaną większość wykładów miałbym w budynku uczelni o rzut beretem, o jedną przecznicę dalej, czy bliżej, zależy od której strony się patrzy.
Ale podczas trwania egzaminów zamieszkałem w akademiku, od którego musiałem przejechać pół miasta, aby zasiąść w wielkiej auli na pisemnych, potem z kolei, aby zdawać ustne - te już w niewielkich salach. Dopiero po skończonych egzaminach zwaliłem się ciotce do jej niewielkiego mieszkanka na trzecim piętrze. Tam czekałem na wyniki i tam właśnie dzieliłem się z Hanką swoim szczęściem, bo i też egzaminy zdałem, może nie rewelacyjnie, ale zostałem przyjęty. Rzecz jasna nie oblewałem sukcesu. Miast tego ciotka Hanka zaciągnęła mnie do kościoła, abym podziękował Matce Boskiej za zdanie egzaminów, o co zresztą  Hanka Ją wyprosiła.
- Myślisz, bezbożniku, że udałoby ci się zdać bez boskiej pomocy? - kilkukrotnie zadała mi to retoryczne pytanie. - Z samej przyzwoitości powinieneś podziękować Bogu, a i docenić przy okazji to, że się za ciebie modliłam… i wymodliłam te studia dla ciebie.
Zanim rozpocząłem studia, skierowano mnie na praktyki - żadne tam kierunkowe, ot, praca w supermarkecie za symboliczne wynagrodzenie, właściwie za kieszonkowe, ale w końcu nie to było najważniejsze: wikt miałem u ciotki Hanki, pieniądze rodzice na ten miesiąc przekazali i mnie i ciotce, a pracując w markecie miałem też sposobność skorzystać z promocyjnych cen na niektóre artykuły, więc nie narzekałem.
Hanka z kolei dumna była z tego, że mieszka z nią teraz student. Ilekroć mijała się z sąsiadami, idąc ze mną, przedstawiała mnie, chełpiąc się z powodu mojej obecności. Bądź co bądź, byłem jej chrześniakiem. Myślę jednak, że ta satysfakcja, z jaką ogłaszała światu moją obecność w jej kamienicy, miała również inny powód. Zbliżał się czas jej corocznego pielgrzymowania do Częstochowy. Dotąd zostawiała na ten czas mieszkanie puste, choć pod, kto tam wie, czy troskliwym, okiem sąsiadów. Tym razem miało być inaczej. Po zakończeniu pracy w supermarkecie powracałem do jej mieszkanka na Cichej i w nim zasypiałem. Mogła być pewna, że podleję na czas jej pelargonie i paprotki.
- Ale bez potrzeby nie wdawaj się w niepotrzebnie długie rozmowy z sąsiadami - tłumaczyła. - Ten za ścianą, choć człowiek dobry i uczynny, to bezbożnik i pijak, a ta w mieszkaniu za nim… niedługo trzydziestka wejdzie na jej kark, a wciąż panna i o małżeństwie nie myśli. Mieszkał z nią przez pół roku jakiś mężczyzna, nawet przystojny, podobno inżynier, albo sama tak o nim gadała, ale to, się okazało, rozwodnik, a tacy są najgorsi, bo to już jedną kobietę wykończyli, a za drugą się biorą… a taka panna to nawet nie wie, czym w takim związku ryzykuje. Z nią też, tylko dzień dobry - dzień dobry, bo kto to wie, czy przypadkiem nie zasmakowała w młodych. Powinieneś się strzec takich kobiet.
Takich to i wielu jeszcze innych rad wysłuchałem od ciotki Hanki, gdym odprowadził ją na miejsce, skąd wyruszyła pielgrzymka.
Owszem, była pierwszorzędną gadułą i często moralizatorską nudziarą, ale czy mnie to przeszkadzało? Bynajmniej. Prawdę powiedziawszy znaczną część jej tyrad usłyszanych jednym uchem, wypuszczałem drugim, ale też nie bez racji stwierdzałem, że mieszkając samotnie przez ponad trzydzieści lat, Hance przysługuje prawo do wypowiedzi obszerniejszej, niż gdyby nie była ona osobą samotną. Wybaczałem jej marudzenie i spolegliwie zgadzałem się na jej wypowiedzi przesiąknięte miłością bliźniego i swego rodzaju dewocyjną skłonnością do tłumaczenia sobie życia podług wskazówek tkwiących głęboko w katolicyźmie, a jak się po paru latach okazało, w rodzinie uchodziłem za niezwykle cierpliwego i w swej cierpliwości opanowanego człowieka, który potrafił znosić koszmary, jak mówiono, wspólnego przebywania z ciotką.
Ale z tą kobietą spod piętnastki, to Hanka miała trochę racji. W dzień, może dwa po wyruszeniu ciotki na pielgrzymkę powróciłem z pracy w markecie do domu, nieco zmęczony po długim i pracowitym dniu, tuż przed dziewiętnastą. Idę sobie wąskim korytarzem w stronę mieszkanka ciotki (było ostatnie w szeregu trzech innych mieszkań), aż tu nagle otwierają się przede mną drzwi od dwupokojowego lokum pani Krysi.
- Pan student, widzę, dzisiaj zmęczony. Poznałam po krokach.
Pomyślałem sobie, że mieszkanka lokalu numer piętnaście, przed którą ostrzegała mnie Hanka, nie tylko po krokach mnie poznała. Musiała raczej zerknąć przez okno na podwórko i to w czasie, w którym zwykle powracam z praktyk.
- Może pan student pozwoli do mnie na chwilę. Zrobię kawę i coś do kawy - usłyszałem. - Gdyby starsza pani była obecna, pewnie by panu studentowi zrobiła coś dobrego na kolację - ja zaproponuję panu studentowi szarlotkę własnej roboty i kawę. Reflektuje pan?
Już sam fakt tytułowania mnie „panem”, sprawił, że czułem się niezręcznie, a co dopiero skorzystać z propozycji, jaką mi ta starsza ode mnie, ale nie tak bardzo, kobieta przedstawiła.
Jako że nie znalazłem sposobu, aby się wymówić, podając byle jaki pretekst, skorzystałem z zaproszenia, zostałem wprowadzony do saloniku, jeśli w ogóle można za salon uważać klitkę, w której oprócz wersalki, stoliczka, dwóch malutkich puf i telewizora na serwantce nie było nic, co salon by przypominało. Siadłem więc grzecznie na wersalce, podczas gdy sąsiadka, pani Krysia zniknęła na chwilę za progiem nieistniejących drzwi do kuchni. Siedziałem jak przysłowiowa mysz pod miotłą, czekając, co wyniknie z tej wizyty, a w głowie huczały mi słowa ciotki: „kto to wie, czy przypadkiem nie zasmakowała w młodych. Powinieneś się strzec takich kobiet.”
Pani Krysia wcale nie wyglądała groźnie; wręcz przeciwnie, na jej twarzy gościł przyjazny uśmiech, a w każdy gest, czy słowa, jakie do mnie wypowiadała wtapiała troskę… o to, czy mi szarlotka smakuje, czy jej skromne mieszkanko mi się podoba, czy dobrze znoszę pobyt u starszej pani (zawsze w ten sposób wyrażała się o Hance), czy wreszcie nie przemęczam się zbytnio pracując w supermarkecie.
Owszem, smakowała mi szarlotka, i to bardzo, ale nie podejrzewałem, że pani Krysia tak wiele wie o mnie, że właściwie to pochodzę ze wsi, że zdawałem na polonistykę, że bywam nieśmiały, nie palę i nie piję, że chodzę do kościoła, a obecnie pracuję w supermarkecie i bardzo chwalę sobie tę praktykę. Kochana cioteczka i jej długi język!
- Zatem, panie Grzegorzu, prawda, że mogę tak zwracać się do pana, jesteśmy i, mam nadzieję, że będziemy sąsiadami, a to do czegoś zobowiązuje.
Głowiłem się, do czego niby, bo przecież pani Krysi nie chodziło chyba o pilnowanie mieszkania podczas nieobecności jednego z lokatorów, systematycznego zamiatania klatki schodowej; bardziej już o pomoc we wniesieniu na górę wiadra z węglem (kamienica nie miała centralnego ogrzewania), ale ta miła, starsza ode mnie, ale o niewiele, sympatyczna pani, miała na myśli to, abyśmy mówili sobie po imieniu, a co za tym idzie, dodali sobie śmiałości wypiciem jako bruderszaft, kieliszka koniaku.
- Ja wiem, panie Grzegorzu, że pan niepijący, ale przy takiej okazji, prawda, możemy sobie pozwolić na ten symboliczny kieliszek? Tym bardziej, że starsza pani nie skarci teraz pana za tę niewinną przysługę, jaką mi pan zrobi, mówiąc mi po imieniu i zostając moim przyjacielem.
Skoro podobno kobiecie się nie odmawia, a w dodatku pani Krysi, wypiliśmy po naprawdę sporym kieliszku i był też konieczny miły pocałunek, od którego ugięły się pode mną nogi… całe szczęście, że nie trwał nazbyt długo.
Pani Krysia dołożyła mi potem szarlotki, zrobiła dla nas obojga kolejną kawę, później polała jeszcze raz koniaku w kieliszki, znów przepiliśmy do siebie, po raz kolejny poczułem smak jej ust, a na torsie miękkość jej piersi. Usiadłem. Siadła potem przy mnie i wydawało mi się, że wtuliła swoją głowę w moje ramię. Wydawało mi się, bo z tego gorąca mój wzrok stał się rozproszony, podobnie jak myśli, które rozpierzchły się po całym pokoju… gdzież je teraz szukać i przywoływać do porządku?
A pani Krysia, właściwie teraz Krysia, mówiła tak blisko przy mnie, że czułem zapach tych słów na policzku.
- Myślę, że starsza pani opowiadała ci o mnie, prawda? Może nawet przestrzegała przede mną, że potrafię uwodzić mężczyzn, także w twoim wieku, to jest dopiero wkraczających w wiek, w którym wolno więcej.
Czy miałem zaprzeczyć, albo zgodzić się, co byłoby zresztą zgodne z prawdą, nie wiedziałem. Moje myśli wciąż krążyły wokół mnie i tej kobiety, której swobodnie usadzone na wersalce ciało, zaczęło mnie ni stąd, ni z owąd fascynować. U swojego boku miałem jej ramię, miękkie i ciepłe, ponad łokciami zasłonięte wiotkim rękawem niebieskiej bluzeczki, rękawem zakończonym niewinnie wyglądającą, niemal dziecinną, białą falbanką. Podobnie przedstawiał się dekolt Krysi, łagodnie zaokrąglony, również obrzeżony falbanką, lecz poniżej dekoltu tę niebieską bluzeczkę uwypuklały niebezpiecznie napięte piersi, które pod wpływem rytmicznego oddechu pulsowały gwałtownie, próbując wyskoczyć na zewnątrz. A przy tym sąsiadeczka podkurczyła swoje nogi w taki sposób, że stópkami wcale nie dotykała podłogi. Czułem jak wciska się kolanami w moje prawe udo, a krótka, granatowa spódnica, w którą była ubrana, korzystając z podgiętych w kolanach nóg, odsłania zgrabne, podkreślone mocno przylegającymi do skóry, czarnymi rajstopami uda. Po chwili (tę chwilę Krysia wykorzystała, aby utwierdzić się w przekonaniu, że mój wzrok, choć niespokojnie rozedrgany, skupia się na jej kobiecości) Krysia, niby od niechcenia, przypadkiem, wplotła palce prawej dłoni w moje włosy… aż zabolało.
- No, powiedz, co o mnie mówiła…
- Nic złego - wykrztusiłem wreszcie. - Nic, co mogłoby…
- A o tym mężczyźnie, z którym mieszkałam? Wiesz co, napijmy się jeszcze.
Wstała nagle. Nalała trunku do kieliszków i przyklękając przy wersalce, zanim wypiliśmy, powiedziała:
- No, dobrze, tym razem może być bez pocałunku. Widzę twoje skrępowanie.
Wypiliśmy. Wzięła ode mnie kieliszek i postawiła go obok swojego na stoliku. Zerknęła na butelkę, a jej oczy powiedziały: - jeszcze trochę zostało.
Potem, zamiast usiąść koło mnie (podejrzewałem, że przysiądzie w tej samej pozycji, jak przed chwilą), stanęła przede mną i bezceremonialnie uniosła spódnicę, odsłaniając swoje nieprzyzwoicie zgrabne nogi, a przesuwając moment później dłonią po swoim udzie przemówiła mocniejszym tonem głosu:
- Ty pewnie myślisz, że te rajstopy są od niego? Tak myślisz? Przyznaj się!
Absolutnie o tym nie myślałem. Do diabła z rajstopami! Patrzyłem na jej nogi.
- Sama je kupiłam. Za własne pieniądze, na bazarze, włoskie, podobają ci się?
Tak jak podejrzewałem, wpełzła na wersalkę, jeszcze bardziej podkurczyła nogi, a ja czułem na sobie całą, przedziwnie ciężką moc jej ciała, którym niemal mnie powalała. Miałem wrażenie, że nasze policzki zaczynają się pocierać o siebie, a jej rzęsy, tak bliskie mojej skroni, łaskoczą ją. Innym znów razem odniosłem wrażenie, że dotykamy się koniuszkami warg, tak, nie całujemy się, a jedynie nasze wargi się dotykają, pocierają o siebie, a kiedy są lekko rozchylone wymieniamy się oddechami.
- Obejmiesz mnie w końcu, czy nie? - wyszeptała, lecz w tym szepcie nie było nakazu, raczej oczekiwanie, ewentualnie prośba zrobienia czegoś, co sprawi jej przyjemność, aby mogła poczuć, że tak naprawdę jest słabsza ode mnie i chociaż starsza, potrzebuje opieki, tak, właśnie opieki, bo jej ciało, było mimo wszystko bardziej delikatne i fizycznie mniejsze od mojego.
Objąłem ją. Nie miałem w tym wprawy, więc nie wiem, w jaki sposób czuła, że ją obejmuję i przyciągam do siebie, a kiedy była mi jeszcze bliższa, kosmyk jej włosów podrażnił moje oko. Dmuchnąłem w ten kosmyk, a ona właśnie wtedy położyła dłoń na moich ustach; pocałowałem tę dłoń, całowałem opuszki palców, potem przegub dłoni, w końcu przedramię.
- To było zupełnie inaczej z tym panem, wiesz - przemówiła nagle. - Nikt o tym nie wie, jak było, nawet starsza pani, choć ona ma zawsze szeroko otwarte oczy, a i nie śpi po nocach. Pamiętaj, że jeśli ci cokolwiek mówiła o nim i o mnie to nieprawda. Nie możesz w to uwierzyć.
Nie rozumiałem, dlaczego o tym mówi właśnie teraz, gdy jesteśmy z sobą tak blisko, nieprzyzwoicie blisko, choć zapewne także pod wpływem koniaku przestałem o to dbać… po prostu dobrze mi było z nią, więc w jakim celu ona…
- Dlaczego mi o tym mówisz? - zapytałem.
- Chcę, abyś wiedział, że chociaż spotykałam się z tym mężczyzną, nocował u mnie, to fakt, ale to nie oznacza, że jestem kurwą…
Przedziwnie zabrzmiały te słowa w jej ustach. Już miałem chęć na prowadzenie z sobą wewnętrznego dialogu na temat, który zapodała, lecz tym razem oparłem się psychologicznym rozważaniom.
- Nie jesteś nią. Wiem to od chwili, kiedy cię pierwszy raz spotkałem… kilka dni temu, pamiętasz?
Gładziła moje czoło, chyba tylko po to, aby osadzić na nim swój pocałunek.
- Dziękuję ci. Grzegorzu, czy ty wiesz co to znaczy stawać się uzależnioną od mężczyzny, ulegać mu, jednocześnie nie chcąc tego, pogardzać sobą za to, że mu ulegasz, a jednocześnie nie mieć skrupułów kontynuować to dzieło samounicestwienia. To takie trudne do ogarnięcia rozumem. Kiedy ktoś obcy widzi cię w jego towarzystwie, widzi twój uśmiech i wyobraża sobie, że ci dopiero to się kochają, a inny powie, znalazła sobie dziwka utrzymanka, stąd uśmiech na jej twarzy… to właśnie chciałam ci powiedzieć.
A kiedy jej rzęsy zrobiły się wilgotne i na mój policzek wtaczały się łzy jedna po drugiej, pomyślałem sobie, że znane mi są przypadki związków małżeńskich, w których dochodzi do przemocy fizycznej i psychicznej, a słabsza strona, zwykle bywa nią kobieta, pomimo siniaków na twarzy, pod oczyma, pomimo śladów przypalań papierosami na szyi, piersiach i udach, pomimo brutalnych gwałtów imitujących fizyczną miłość, kobieta bez dającego się logicznie wyjaśnić uzasadnienia, trwa przy swym kacie, nie skarżąc się na swoje rany i twierdzi niezłomnie, że jest szczęśliwa.
- Rozumiem, jak mogłaś się czuć, ale ci się udało z tego wyjść, prawda?
 - Wyszłam z tego. Zaryglowałam przed nim drzwi, a potem napiłam się. Nie uwierzysz, ale wypiłam wtedy dwie butelki koniaku takiego jak ten, który pijemy… po to, aby zasnąć i nie słyszeć więcej jego pukania.
Przez ułamek sekundy pomyślałem, że być może Hanka miała rację, a Krysia wypróbowuje na mnie jedną ze swych sztuczek, aby mną zawładnąć, ale nie mogłem w to uwierzyć, że mogłaby się posunąć aż tak daleko w celu uświadomienia mi mojej naiwności. Nie, ta kobieta nie kłamie, stwierdziłem i nie tylko świadczą o tym jej łzy, ale i determinacja, z jaką przyszło jej wyspowiadać się przede mną, choć nie prosiłem jej o to.
Kolejny, już ostatni, wypełniony po brzegi kieliszek wypiliśmy na poczet jej łez, których gorycz pragnęliśmy ugasić.
Co było dalej - dużo by o tym opowiadać, gdyby głowa zdołała powstrzymać emocje wywołane wypiciem prawdziwego, wysokoprocentowego koniaku.
Czy smakowałem ust Krysi? Czy uczyniliśmy coś, do czego zmierzały nasze ciała?
W niejakim oderwaniu od tych pytań usłyszałem jak w pogodnym śnie:
- Buty trzeba jednak zdjąć… o tak!
A potem…
- Nie wyrywaj się. Koc pod sam nos. U mnie śpi się przy otwartym oknie.

Ranek powitał mnie smagnięciem słonecznych promieni w skronie. Krysia przywitała mnie jajecznicą na boczku i zabielaną kawą. Jedliśmy w milczeniu, zerkając na siebie ukradkiem i niepewnie jak para przyłapana w księdza ogrodzie na kradzieży jabłek.
- Musisz iść do swojego supermarketu - powiedziała do mnie. - Nie martw się, zdążysz.
Wstałem zakłopotany. Chciałem coś rzec, podziękować, coś w tym stylu.
- Wiesz, Grzegorz, masz zadatki na prawdziwego mężczyznę - uśmiechnęła się do mnie. - Właściwie to prawie nim jesteś.
Musiałem chyba westchnąć.
- Nie martw się o to „prawie”. Cudownie było, prawda?
Podeszła do mnie i pocałowała mnie w usta, a nie był to zwykły, serdeczny pocałunek, a taki naprawdę - czuły i wiele mówiący.
- Gdybyś jeszcze kiedyś miał na coś ochotę, wstąp do mnie na kawę.
Zrozumiałem przesłanie.
- Aha, wypadło ci coś z kieszeni spodni. Nie martw się, nie czytałam.
Podała mi list.


[10.05.2018, Vohburg an Donau, Münchmünster, w Niemczech]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz