ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

06 maja 2018

Z ODDALI (2) NAZBIERAŁO SIĘ 3,5 TYSIĄCA KILOMETRÓW

Od wyjazdu z mojej nowej, warszawskiej firmy do tej chwili nazbierało się ponad 3,5 tysiąca kilometrów.
Po nieudanym początku w poniedziałek obrodziło w zlecenia. Z Tarnowa Podgórnego ruszyłem więc na Dolny Śląsk. Najpierw do Lubiatowa, potem do Garncarska pod samą Sobótką (zaiste piękne okolice; góra wprawdzie niezbyt wysoka, ale imponująca - taki przedsmak krajobrazów jeleniogórskich i dalej - sudeckich) i w końcu do Wrocławia. Wyszło na to, że rozładunków mam 4. Pierwszy, z Lubiatowa do rozbudowującej się kliniki w Malmaison niedaleko Paryża, potem dwa kolejne (ładunki łączone z Garncarska i Wrocławia) do Drancy i Vincennes - apteki - też pod Paryżem oraz ostatni rozładunek dokonany dzisiaj rano do apteki w Vence (to w nadmorskich Alpach, około 30 kilometrów od Nicei i Cannes.
Z powyższego widać, że tę pierwszą trasę, zdominował transport medyczny, a konkretnie wyposażenie aptek.
Czasu na dojazd za Paryż miałem sporo, choć zdaje się, źle rozłożyłem sobie kilometry i ostatni odcinek, mniej więcej od dawnej granicy NRD-RFN odbyłem jadąc non-stop, ryzykując trochę podjeżdżając pod samą klinikę. Okazało się, że był to wybór rozsądny, bo mijając nad ranem Paryż od północnego zachodu uniknąłem korków i znalazłem dobre miejsce do zaparkowania auta przed samą kliniką. Wbrew obawom trzy godziny snu całkiem mi wystarczyło i po pierwszym rozładunku, już w korkach podjechałem w dwa kolejne miejsca i też miałem szczęście ze stanięciem w pobliżu aptek.
W tym miejscu pewna uwaga. Posiadając w samochodzie windę (naprawiona), muszę się liczyć z tym, że rozładowywał się będę w centrum miast, co w przypadku aglomeracji paryskiej jest pewną niedogodnością z uwagi na brak miejsc parkingowych, jednakowoż lubię jeździć po Paryżu i najbliższych jego okolicach, nawet pomimo korków, bo oznakowanie jest świetne, a do wielkomiejskiego ruchu, specyfiki poruszania się w tłoku w towarzystwie np. motocykli zdążyłem się przyzwyczaić.
Do Vence, ostatniego miejsca rozładunku miałem około 950 kilometrów (znacznie mniej byłoby autostradami, ale po Francji zwykle się nimi nie jeździ) i tę trasę musiałem pokonać jazdą non-stop z wyjątkiem „pory karmienia” i tankowania auta.
Pogoda prześliczna, zwłaszcza od 100 kilometrów na południe od Paryża - nareszcie bujna zieleń już nie zwiastuje, ale określa wiosnę. Już w samym Paryżu kwitną kasztany, nie wiem, czy również na Placu Pigalle, ale zapewne Zuzanna polubiłaby je nie tylko jesienią, lecz również w drugiej połowie kwietnia.
Przystanek zrobiłem sobie naTotalu przy niepłatnej autostradzie, na Aire des Vignobles w pobliżu winnic Sancerre. Tamtędy jedzie się na przepięknie położone Saint Etienne, Lyon, Niceę, czasami na Marsylię.
Pokonałem Masyw Centralny - Owernię (krajobrazy przecudne), wspiąłem się na Col de la Republique (ponad 1140 metrów) i potem zjazd w stronę chyba najpiękniejszej rzeki Francji - Rodanu.
Kiedy minąłem Valence zrobiło się ciemno i już wiedziałem, że dalsza trasa przez wysokie i prowansalskie Alpy, przez niezwykły, cudownie oświetlony nocą stary Sisteron przebiegać będzie nocą.
Alpy prowansalskie nie należą do najwyższych, ale droga przez nie, aby dostać się nad Morze Śródziemne, choćby do takiej Nicei, Cannes czy Monaco należy do najtrudniejszych, zwłaszcza nocą. Mnóstwo krótkich lecz stromych podjazdów, serpentyny, raczej wąska droga - to wszystko w połączeniu z obfitością zwierząt przy- i nadrożnych powoduje, że czas przejazdu liczony przez nawigację znacznie odbiega od realnego.
Wiedziałem, że do Vence zdążę na siódmą - ósmą rano, ale starałem się być na miejscu najpóźniej do 3-iej nad ranem. Nic z tego - dojechałem kwadrans po czwartej. Mogłem jechać znacznie szybciej, bo uwielbiam jazdę po górach, ale powód opóźnienia był jeden - zwierzęta. Doliczyłem się około trzydziestu saren, które albo przebiegły bezpośrednio przed autem, albo też przypatrywały się na autko w rowach z zamiarem… no właśnie, zwierzęta są nie obliczalne, a „trafienie” takiej sarenki bądź jej „męża” może się skończyć fatalnie nie tylko dla stworzeń. W dodatku przejechanie sarenki, o czym już kiedyś pisałem, to grzech śmiertelny, bo czyż nie jest to jedno z najpiękniejszych stworzeń na naszej planecie?
Raz przebiegło mi przez drogę stadko złożone z sześciu saren, innym razem jedna sarenka biegła przed autem chyba ze sto metrów, zanim zdecydowała się na czmychnięcie w bok. A jakże, zwolniłem, nawet przystanąłem, aby dać szansę zbiec zwierzęciu. Ale zobaczyć na drodze w górnych partiach Alp, z dala od jakichkolwiek zabudowań gospodarskich czy domowych osła? Tego się nie spodziewałem. A jednak. Obieżyświat czy może uciekinier stał sobie na drodze, skubiąc przydrożną trawę. Z tego powodu moja jazda była nietypowo wolna, a im dłużej się jedzie, tym się człowiek bardziej męczy, no i ma się przed sobą perspektywę krótszego niż się myślało snu, a trzeba by jeszcze przed zaśnięciem coś przekąsić.
Tak więc zasnąłem około piątej i przed sobą trzy godziny snu, potem wyładunek, i czekanie na decyzję spedytora.
Te trzy godziny snu w odróżnieniu od poprzednich, tym razem nie wystarczyło. Po rozładunku w ostatniej z aptek, przeciągającym się w nieskończoność z uwagi na wyjątkowo apatyczny personel apteki (jak można pracować w aptece nie potrafiąc złożyć puzzli dla trzylatka składających się z trzydziestu elementów?) dospałem parę godzin na parkingu. Sms od spedytora - jutro na 9 mam się stawić w Cannes u Christiana Dora. Rozładunek w poniedziałek (hurra!!!), też u Diora w samym centrum Paryża.
Idzie wytrzymać.

[26.04.2018, Vence, Alpes-Maritimes we Francji]

2 komentarze:

  1. Od leków po Diora, cóż za rozrzut towarów:-)
    Zwierzęta przy drodze urozmaicały Ci monotonię podróży:-)

    OdpowiedzUsuń