ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 maja 2018

SĄSIADKA Z GÓRY


Dzwonek do drzwi. Pomyślał, że to listonosz i pospiesznie przeszedł z kuchni do przedpokoju. Odryglował zamek. Drzwi otwierały się do środka.
Stała na wycieraczce, kołysząc się niespokojnie i wydawało mu się, że przydeptuje nogami. Uniosła głowę. Był znacznie wyższy od niej. W jej oczach pobłyskiwał niepokój.
- Przyszłam do pana, bo nie wiem, co robić - usłyszał jej słowa wypowiedziane jakby w pędzie, w przestrachu. Drżeniom jej warg towarzyszyło rozbiegane spojrzenia szarych, zmatowiałych oczu.
- Niech pani wejdzie - powiedział, ale zawahał się na moment, bo w kuchni, do której zamierzał ją poprowadzić, panował bałagan.
Weszła posłusznie, drepcząc przed nim. Wskazał jej miejsce przy stole pod ścianą. Usiadła. Usiadł i on, obok niej, na rogu stołu. Wcześniej wrócił się do przedpokoju i pchnął przedramieniem drzwi wejściowe. Trzasnęły łagodnie.
- Co się stało? - zapytał.
- Nie wiem, co robić. Wszystko pozamykane. Jak tak można? Miałam pojechać do domu, zeszłam z góry, a tu wszystko pozamykane.
Pomyślał, że będzie musiał sporo się natrudzić, zanim wyjaśni wszystkie jej wątpliwości. Przede wszystkim jednak powinien ją uspokoić.
- Pozamykane jest dlatego, żeby ktoś obcy nie wszedł do bloku - wyrzekł spokojnym tonem głosu, lecz jednocześnie spostrzegł, że do tego skądinąd logicznego wyjaśnienia zakradł się fałsz, połowa prawdy - aby wyjść na zewnątrz, wystarczy nacisnąć klamkę drzwi prowadzących z klatki schodowej na podwórze, a dopiero kiedy jest się na zewnątrz domu i próbuje się dostać do środka trzeba użyć klucza do drzwi, wystukać na cyferblacie domofonu kod do własnego lokalu, albo też wcisnąć numer jakiegoś mieszkania i poprosić o otwarcie drzwi.
- No tak, ale żeby od razu zamykać? I nie ma się kogo zapytać, kiedy otworzą. Nikogo nie ma, nikogo - powtórzyła z naciskiem.
- No cóż, widocznie każdy jest w pracy - brnął nadal w wymyśloną na poczekaniu grę słów, licząc na to, że przedstawiając kobiecie logiczne uzasadnienie jej niepokojów, ta uspokoi się.
Ponieważ wyraz twarzy sąsiadki z góry, jej wciąż rozbiegany wzrok, drżenie rąk i nerwowe kołysanie się na krześle nie dawały podstaw do twierdzenia, że kobieta się uspokaja, postanowił zmienić temat.
- Pani mieszkanie jest na piętrze nad moim - zaczął raźnie.
- No tak, ale tam nikogo nie ma, a ja chciałam jechać do domu. Mieli po mnie przyjechać.
- Kto?
- Wnuczka. Mówiła, że mnie zabierze.
- To zaczekamy. Może się zjawi.
Chyba nie przemyślał tej ostatniej wypowiedzi. Prawdę mówiąc, nie wiedział, co począć z kobietą, a perspektywa spędzenia długich minut, a może nawet godzin z sąsiadką z góry nie była zachęcająca.
- Może zrobić pani herbaty. Zjadłaby pani coś?
- Nie, dziękuję. Ja wszystko mam. Ugotowałam sobie. Ja tylko chciałam, aby mi otworzyli.
- To może trochę potrwać - powiedział spoglądając na zegar wiszący na ścianie nad stołem. - Dopiero południe. Naprawdę nie chce pani herbaty?
- Nie, panie, piłam. Ugotowałam sobie.
- No cóż, w takim razie poczekamy sobie - powiedział i nagle przyszła mu do głowy myśl, którą natychmiast spożytkował w rozmowie z kobietą: - Może pani zaczekać u mnie albo u siebie na górze.
- Mogłabym?
- Na pewno nie zamknęła pani mieszkania, schodząc na dół, a tu różni się kręcą.
Tylko pozornie zmieniona taktyka, jaką przyjął w rozmowie z kobietą oznaczała chęć pozbycia się jej. Adam rzeczywiście pomyślał o pozostawionym przez kobietę otwartym mieszkaniu. Jeśli bowiem prawdą jest to, co mówiła o gotowaniu herbaty, o gorącym posiłku, to mogła pozostawić włączony gaz albo elektryczny czajnik z wodą.
- Tak pan mówi? Może ma pan rację. Tam zaczekam. Może ich spotkamy? Pójdzie pan ze mną? Pan lepiej wyjaśni im, o co mi chodzi, bo oni mnie nie słuchają, w ogóle mnie nie słuchają.
- Oczywiście, pójdę z panią.
Kobieta wstała i szybko podeszła do drzwi. Zdążył zdjąć klucze z wieszaka, a kobieta wspięła się już na trzeci stopień schodów. Prędko przekręcił klucz w zamku i pospieszył za nią. Ujął ją lekko pod lewe ramię, pomagając kobiecie wejść na półpiętro i dalej do góry.
Otworzyła drzwi swego mieszkania. Wszedł za nią i dyskretnie rzucił okiem w stronę kuchni, a potem w sposób niedostrzegalny dla kobiety zajrzał do małego pokoiku przylegającego do kuchni. Uspokoił się, widząc, że całe mieszkanie jest w należytym porządku, żadne urządzenie nie jest podłączone do prądu, nie czuje zapachu gazu, a i też nie usłyszał odgłosu cieknącej wody, ani w kuchni, ani w łazience.
W mieszkaniu panował zaduch. Ciepłe i gęste powietrze przytłaczało go swoją lepkością. Nie zdawał sobie sprawy, że można żyć w tak hermetycznie odizolowanym od powietrza na zewnątrz mieszkaniu.
Kobieta siedziała już na kozetce, na wezgłowiu której leżała pomięta poduszka,
- To ja się położę. Niech pan im powie.
Kładąc się, strąciła z bosych stóp kapcie.
- Powiem im i pani przekażę - odpowiedział.
Wychodząc, zamknął delikatnie drzwi, tak jakby podejrzewał, że kobieta zapadła już w szybki sen, więc nie chciał jej wybudzić trzaskając drzwiami. Schodząc na dół, miał wątpliwości, czy zrobił wszystko, co należało zrobić.
Kiedy otworzył kluczem drzwi do swojego mieszkania, zdecydował się nacisnąć klawisz dzwonka do mieszkającego obok sąsiada. Czekał ponad minutę na pojawienie się na progu starego człowieka, niskiego i siwiutkiego, a w tym momencie zaspanego.
- Dzień dobry, sąsiedzie. Przysnęło mi się. Ledwo dwunasta a dzień taki parny - wykrztusił starszy pan gubiąc resztki snu. - Długo pan czekał? Stało się coś?
- Niedługo. Tym razem u mnie była Wysocka. Prawdę powiedziawszy, nie wiedziałem, jak się zachować.
- Poszła na górę?
- Tak. Zaprowadziłem ją.
- Synowa naszej sąsiadki, no tej z przeciwka, sprowadziła ją z drogi, a Wojtczak z sąsiedniego bloku zabrał ją niedawno spod sklepu. W samej nocnej koszuli była.
- Co pan powie? Aż tak z nią źle? Widzi pan, ja rzadko ostatnio bywam w domu, rozumie pan, praca…
- Rozumiem.
Stary człowiek pokiwał głową.
- Oj, nie udała się Panu Bogu starość, nie udała - westchnął. - Ona, panie, tak zawsze, jeśli tabletek nie weźmie.
- Zapomina?
- Pewnie, ze zapomina. To ja zdrowy czasami zapomnę, a co dopiero ona? A synowa, panie, to tylko na nią krzyczy. Człowiek by się odezwał, ale co to zmieni. Spojrzy się na człowieka takim wzrokiem, że nie wiesz, gdzie uciekać.
- Bo co tu krzyk pomoże, sąsiedzie. Wysocka i stara i chora.
- Panie, ale to tak nagle jej przyszło. Pana długo nie było, więc pan nie wie. Widywałem ja przecież tyle razy. Dzień dobry, dzień dobry, pogadaliśmy sobie, bo, panie, my oboje starzy, czasami chciałoby się gębę otworzyć, porozmawiać, ot tak, jak ja teraz z panem. A jej, panu to mówię, zrobiło to się zaraz po śmierci syna.
- Też tak myślę.
- Ech, panie, jaka jest ta nasza starość. To jej mieszkanie zostanie dla wnuczki. Kto wie, czy już nie przepisane. A ta siksa, panie, to nawet przez wzgląd na to mieszkania, odwiedzałaby babkę częściej, prawda?
- A synowa? Przecież mieszka nad nią.
- Synowa, panie, jak mąż do niedawna żył, to nie powiem, było jak było, ale się szanowali, a jak odszedł, panie, co tu gadać. Mnie to się nie podoba.
- Ma ojca na wsi. Też stary i chory.
- Panie, ja to rozumiem, ale żeby tak dzień w dzień od siódmej rano do dziewiątej wieczorem pozostawiać teściową samą. Przecież tamta jest na emeryturze, ma czas. Mogłaby zajrzeć i tu i tam.
- Ma pan rację. I wnuczki też często nie widzę.
- I nie zobaczy pan, dopóki nie oddadzą babki do zakładu.
- Myśli pan, że oddadzą?
- A nie? Zobaczy pan, że tak będzie. Panie, synowa nie jest biedna. Załatwiłaby pielęgniarkę na parę godzin, nawet co drugi dzień. Albo poprosiłaby jaką sąsiadkę. Sam bym zaszedł, ale wie pan, lepiej jakby wpadała do niej kobieta.
- A czy przynajmniej ma co zjeść, gdy jest sama? Mnie mówiła, że jadła coś ciepłego, herbatę piła.
- Nie wierz pan w to. Oni jej butlę wynieśli, czajnika albo grzałki nie ma. Z jednej strony się nie dziwię, bo mogłaby nas puścić z dymem, ale z drugiej strony, no niech pan powie - stary człowiek bez ciepłego caluśki dzień.
- Coś podobnego! Może jej co… u mnie nie chciała wypić herbaty.
- Panie, kiedy ona tabletek nie wzięła i tak chodzi, to gdzie tam jej myśleć o jedzeniu, ale kiedy jest spokojna, sąsiadka pije z nią herbatę. Ja też raz jej przyniosłem.
- Pan to w ogóle uczynny bardzo.
- Ech, panie, a co robić z samotnością, no co? Teraz, kiedy już wstałem, przypilnuję ją, jakby jeszcze raz zeszła, bo ja, panie, jak nie śpię, to komarzycę od komara rozpoznam po słuchu.
Pożegnali się.
Adam włączył telewizor i wyjął z lodówki bigos. Przygrzał go w mikrofalówce.
Prognoza pogody na kilka najbliższych dni nie była zachęcająca.

[14.05.2018, Besancon, Doubt, we Francji]

5 komentarzy:

  1. No tak, czasami z zewnątrz widać inaczej, nie zawsze tak, jak jest w rzeczywistości...przerabia to teraz moja znajoma ze swoją teściową, a sama chora.
    Swoja droga na tych nowoczesnych osiedlach to tyle zabezpieczeń, że gdy jadę do syna, to też nie umiem ani wejść, ani wyjść...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... a jest to jedna z tych moich opowieści, która w znacznym stopniu jest autentyczna...

      Usuń
  2. Starość jest straszna, na dodatek, gdy nie ma się kogoś, kto by się opiekował.Dobrze, gdy jeszcze są sąsiedzi, którzy nawet na odległość, to jednak się interesują.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Generalnie zgadzam się z Tobą, jakkolwiek z tymi sąsiadami bywa naprawdę bardzo różnie, ba, również w rodzinach nie tylko białe owce występują.... niestety... również pozdrawiam

      Usuń
  3. czasami w rodzinie więcej czarnych owiec niż wśród sąsiadów, którzy ponoć nieczuli na cudzą samotność. Opowieść chwytająca za serce. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń