ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

06 maja 2018

Z ODDALI (10) JEDNYM TCHEM

A/ 
NIEMIŁE WSPOMNIENIA ZE SZWAJCARII
Negatywne wrażenia ze Szwajcarii przeważyły.
Rankiem, tuż po załadowaniu na auto jakiejś elektroniki do Grenoble, udałem się na miejsce targów expo w Bernie, aby odzyskać w biurze swój depozyt - 70 zapłaconych uprzedniego dnia euro. Oczywiście wszelkie moje usiłowania zakończyły się fiaskiem. Jeździłem od bramy do bramy, dostałem się na teren otwartych tego dnia targów, poszukiwałem biura, a kiedy wreszcie doń, okazało się, że nikt o niczym nie wie, a jedna ze ochroniarek tej firmy, która drapnęła mi kasę, wyraziła się, że w odzyskaniu pieniędzy mi nie pomoże i stwierdziła głosem, w którym doczytałem się ironii, że istotnie mam problem.
Odpowiedziałem po angielsku, choć nie podejrzewam, aby coś z tego skumała, że problem to ma ta złodziejska firma, w której pracuje. Gotowy byłem zawezwać policję - nie dlatego, abym spodziewał się po funkcjonariuszach prawa pomocy, ale aby sobie ulżyć i udowodnić temu dziadostwu w pomarańczowych kubraczkach, że o swoje walczyć potrafię. Ale hamował mnie kurs do Grenoble - niby niedaleko, 350 kilometrów, ale spodziewałem się komplikacji na odprawie celnej (i znów, niestety miałem rację, bo sporządzanie dokumentu z deklaracji celnej zajęło pani z agencji trzy kwadranse, albowiem co i rusz odbierała jakiś telefon, albo tez posilała się rozmową z kolegami i koleżankami zza biurka).
Ruszyłem zatem z nieprzyjaznego Berna w drogę, obiecawszy sobie, że zadzwonię do polskiego konsulatu (nie popuszczę Szwajcarom tej kasy), ale zadzwonię z Francji, bo w głupiej Szwajcarii za minutę połączenia, równie głupi Plus liczy sobie pięć złotych za minutę rozmowy.
Po tragicznie długo trwającej odprawie, łażeniu z biura do biura po pieczątki (cała procedura zajęła mi więcej czasu aniżeli przebycie 350-kilometrowej drogi), ruszyłem do Francji, jadąc drogimi, francuskimi autostradami. Spedytor miał nadzieję, że zdążę gdzieś na siedemnastą, zdążę dojechać do „Geodisa”, gdzie miała się zakończyć celna procedura, po czym pojadę na rozładunek. 
Utrzymywałem dobre tempo szybkiej jazdy, ale po zjeździe z autostrady na „landówkę”, niedaleko już Grenoble, wjechałem w korek, który (piątek przecież!) z przerwami zabrał mi trzy kwadranse bezcennego czasu. I w ten oto sposób nie zdążyłem na czas. Pani w „Geodisie” przepraszała mnie, ale pani od wypełniania celnych dokumentów już nie ma, ale abym się nie martwił, bo będę miał czas do poniedziałku, aby nacieszyć oczy piękną okolicą. Istotnie okolice Grenoble są atrakcyjne. Samo miasto i przylegające doń mieściny leżą na długiej i dosyć szerokiej równinie  położonej pomiędzy wschodnim a zachodnim pasem Alp.
B/
NA PARKINGU DO PONIEDZIAŁKU
Zająłem miejsce na parkingu przy sporym sklepie - markecie „Alinea” handlującym meblami oraz wyposażeniem wnętrz.
Wybrałem to miejsce także dlatego, że wjazd na teren parkingu nie jest ograniczony wysokościową barierką; nie jest też na noc zamykany.
Niestety w soboty, a więc i dzisiaj, sklep czynny był od 9.30 aż do dwudziestej, więc przygotowany byłem na to, że już po 10-tej zostanę otoczony autami kupujących. Rzeczywiście tak było. Największy „wysyp” klientów miał miejsce właśnie po dziesiątej, około południa i o godzinie szesnastej… zatem nie tylko „McDonaldy”, nie tylko „Lidle” i „Leclerki” - konsumpcjonizm w czystej postaci ktitnie również w meblowej branży. Wyglądało na to, że mieszkający w Grenoble i okolicach nie mają w swoich chałupach mebelków, wykładzin, płyt pilśniowych i tych wszystkich innych dupereli, po które należy się udać właśnie w sobotę.
Po osiemnastej, stopniowo parking pustoszeje, a o dwudziestej oprócz mojej renówki odpoczywają na nim dwie lub trzy porzucone przez właścicieli osobówki.
C/
CHOROBA ADELKI I MASZA
Przykre wrażenia z pobytu w Szwajcarii wiążą się z jeszcze bardziej przykrą informacją z kraju - paskudna chorobą Adelki, jej dwukrotnym odwiedzinom u weterynarza, zastrzykom i podawanej kroplówce. Weterynarz podejrzewa zatrucie pestycydami albo trucizną na gryzonie rozsypywaną od czasu do czasu na naszym, pożal się Boże, osiedlu wokół wspólnoty mieszkaniowej, którą rządzi małżeństwo wrogo nastawione do stworzeń, zwłaszcza psów i kotów. Adelka prawdopodobnie uległa zatruciu podczas spaceru, a weterynarz orzekł, że aby się zatruć, wcale nie musiała trucizny spożyć, wystarczało ją polizać, albo też polizać łapy po spacerze, już w domu.
A na dzień - dwa przed tym zatruciem, otrzymałem od moich informację, że zakupiona została mniejsza (30-40 deko waży) i młodsza przyjaciółka Adelki, yoreczka Masza. Ona to miała zadanie rozbawić Adelkę, która w ostatnich dniach zdawała się być smutniejsza niż zwykle. Tymczasem okazało się, że Adelka jest chora.
Póki co wiadomości dotyczące naszej starszej suczki są pomyślne - zdrowieje.
A już bałem się, że po powrocie do kraju…

[Saint-Egreve pod Grenoble, Isere, we Francji]

1 komentarz:

  1. Myślałam, że napiszesz więcej o Maszy. Bardzo podobają mi się yorki, nawet jednego znam, bo to pies kolegi mojego męża.
    Niedawno widziałam tego yorka na spacerze, biedaczek cierpiał, bo nie mógł iść po parzącym chodniku.
    Kiedyś na naszych działkach też jakiś... rozsypał truciznę i wytruł wszystkie koty, które tam żyją. To było straszne.
    Co do Szwajcarii to wydawało mi się, że to porządne i praworządne państwo, a jednak się myliłam.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń