ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 maja 2018

Z ODDALI (18) KIERUNEK PIRENEJE



Wczoraj miałem dwa załadunki spod Paryża w Pireneje. W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że miały one miejsce w miejscowościach położonych: pierwszy - na północny zachód centrum stolicy Francji, a drugi - na południowy wschód. Wynika z tego, że, aby dostać się na załadunek drugi musiałem przejechać przez Paryż.
Wiadomo, że w Paryżu bywają, i to często, korki, ale w tym przypadku zamknięto autostradę A15. Zanim zamknięto, z czterech pasów zrobiły się dwa, a z tych dwóch - jeden. To trochę bezsensowna robota, by nie powiedzieć głupia, bo przez 5 kilometrów auta człapały z prędkością 3 kilometrów na godzinę, a na unieruchomionych pasach nie dostrzegłem choćby jednego pracownika opartego na łopacie. Suma summarum 105-ciokilometrową trasę, jaka dzieliła oba załadunki przejechałem w cztery i pół godziny.
Ale fakt, że jadę w Pireneje, przesłonił „korkowe” niedogodności. Rzuciło mnie trasą przez Orleans, a przed nim, po raz nie wiem już który, minąłem cukrownię w Toury. Mam świra na punkcie cukrowni - to chyba zrozumiałe - pochodzę ze słodkiej, cukrowniczej rodziny - i w czasie kampanii, jeśli tylko zdarza mi się przejeżdżać obok cukrowni, zwalniam i otwieram okno auta, aby odetchnąć specyficznym zapachem wysłodek i melasy. Kocham te zapachy i klimaty, a że onegdaj chłopaków mieszkających w Dobrzelinie, gdzie kipiał parą słodki zakład, przezywano „melasiarzami”, to małe piwo - rewanżowaliśmy się Żychliniakom wołając na nich - „druciarze”, a to z tej racji, że żywicielką tego miasteczka był wielki zakład wytwarzający silniki elektryczne i transformatory. Dalej wjechałem w  Vierzon na dziesiątkę, udając się w stronę Chateauroux, Limoges i na Bordeaux, po czym odbiłem wyraźnie na południe, aby dostać się do pięknego Pau położonego w niskich atlantyckich Pirenejach.
W Pau byłem z rozładunkiem w samym centrum miasta, a i też przejeżdżałem przez nie, jadąc do Saragossy w Hiszpanii. Tym razem rzuciło mnie do budowanego w centrum KFC, a wiozłem pokaźnych rozmiarów, markowy, zabudowany zlew.
Rozładunek nastąpił przed dziewiątą rano, tak że byłem po trzech godzinach porządnego snu. Potem ruszyłem w wysokie Pireneje, jakieś 30-40 kilometry do granicy z Hiszpanią, do małej miejscowości Aucun, leżącej na wysokości około 850 metrów. Celem podróży był całkiem przyzwoity hotel, którego właścicielem był z kolei równie przyzwoity i sympatyczny Francuz, pan Fournier. Zawiozłem mu pół samochodu materacy. Zabawne, że chciał mnie ugościć piwem albo winem - skończyło się na wodzie z sokiem, schłodzoną kawałkami lodu.
Pireneje spodobały mi się od pierwszej chwili, gdy je zobaczyłem, a tak w ogóle, to nie wiem dlaczego - niby podobne do Tatr, Bieszczad i Beskidów, tylko znacznie przewyższające nasze Karpaty obszarem; niby widok Alp zachwyca, to jednak Pireneje stawiam na pierwszym miejscu. Po pierwsze - mnóstwo zieleni, a obecnie cudownie kwitnące akacje i bezkres łąk ufarbowanych na żółto przez kwiaty; po drugie - ostępów dzikich tu nie brakuje, ludzi niewiele, a drogi raczej wąskie, z krótkimi ale bardzo stromymi podjazdami i równie ostrymi zjazdami; po trzecie - jest to raczej biedny region Francji, biedny i trochę zaniedbany, ale jeśli wjedzie się do większej wioski alb do miasteczka, to żyć, nie umierać - domy w kamieniu, kafejki i restauracje, solidne bryły kościołów, potężne platany, jakiś ład i porządek, maksymalne wykorzystanie przestrzeni; po czwarte - kiedy się jedzie wysoko położoną drogą i spogląda w stronę najwyższych gór (te graniczą z Hiszpanią), widzi się cztery albo pięć warstw wzgórz i łańcuchów górskich - za najniższymi wzniesieniami jest dolina, za nią wzniesienia wyższe, znów kotlina, i kolejne pasmo, a za nim kolejne, aż w końcu na krańcu horyzontu bieleją ostre, spiczaste szczyty.
Pierwszy z kolei raz przejeżdżałem przez samo centrum francuskiej Częstochowy - Loudres. Widziałem to sanktuarium i początkowo miałem zamiar, po rozładunku, do którego miałem 12 kilometrów, zajechać i obejrzeć to miejsce, ale sobie pomyślałem, że mając już zaplanowany na jutro ładunek w Lannemezan, będę przejeżdżał obok innych świątyni, i w nich, podobnie jak w Loudres jest Bóg, a więc jaka to dla mnie strata?
A jutro mam kurs do samego centrum Paryża.


[17.05.2018, Lannemezan, Hautes Pyrenees, we Francji]

2 komentarze:

  1. A znasz ten dowcip?
    Wraca handlarz z Lourdes i na granicy, zapytany przez celnika co wiezie, mówi że wodę.
    Celnik wącha i krzyczy - to przecież whisky.
    Na to handlarz - no widzi pan, już cud!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne Pireneje, rozumiem zachwyt.
    Mój znajomy ogłosił, że rów płynący koło jego domu ma cudownie odmładzającą wodę. Teraz nie może opędzić się od pań.
    Serdeczności

    OdpowiedzUsuń