ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 maja 2018

Z ODDALI (13) ANEGDOTYCZNIE



A/
 Na początek smutna wiadomość. Adelka miała operację. Jest nadzieja, że wyjdzie z opresji. Musi wyjść. Przecież za dwa tygodnie wracam.

B/
Znalazłem się we Francji pod Metz. Z krzesełkami do sporego marketu „Cora”. Droga była spokojna. Lubię jeździć po Bawarii spod Monachium w stronę Augsburga, Ulm i Stuttgartu. Przejaśniło się po wieczornych i nocnych burzach, ale nie jest już tak gorąco. W Moulins-les-Metz, gdzie miałem rozładunek (właściwie to mieli prawo mnie nie rozładować, bo magazyny marketu uzupełniane są towarami pomiędzy 7-mą a 11-tą, a ja wyruszyłem w trasę o jedenastej i dojechałem na miejsce o piątej po południu, ale uprosiłem i auto mam opróżnione), przycupnąłem w najciemniejszym zakątku strefy komercyjnej. O 22-giej przejechałem sześćset metrów do McDonalda, aby dowiedzieć się, co się dzieje w świecie. Niestety w dalszym ciągu u Donalda nie można „wejść” na googlowskiego bloggera, na onet zresztą też nie. Można natomiast dostać się na facebooka i wiadomości radia RMF FM.
C/
Wydaje mi się, że każdy z nas może przytoczyć ze wspomnień anegdotyczne sytuacje, w których bohaterami byli nasi bliscy. Czasami przypominamy sobie jakieś powiedzonka; innym razem jesteśmy pod wrażeniem jakichś scenek z życia kogoś z rodziny, scenek, zdarzeń, okoliczności i sytuacji, których prawdopodobnie nigdy nie zapomnimy. Wypada więc podzielić się nimi, zapisać, niech się utrwalą.
Moją babcię ze strony ojca pamiętam najmniej, bo zmarła, gdy miałem lat dziewięć. Zapamiętałem to, że nigdy nie mogłem się od niej dowiedzieć, ile ma lat. Zawsze odpowiadała, że ma „dwie siekierki”, co oznaczało siedemdziesiąt siedem, ale to nie była prawda, bo odeszła od nas w wieku siedemdziesięciu czterech lat.
Babcia Marianna lubiła pić bardzo mocną herbatę, czytywała gazety, z których sumiennie wycinała powieści w odcinkach. Rozpieszczała mnie gorącym napojem, który lubię do dzisiaj najbardziej - jest to kakao. Pamiętam, że nie lubiłem rosołu, natomiast przepadałem za „czerwoną zupką” czyli barszczem z buraczków. Kiedy jednak babcia ugotowała dla całej rodziny rosół, to aby zachęcić mnie do jego zjedzenia, dolewała do niego kilkanaście kropli soku z buraków. Fałszywy barszcz smakował mi doskonale.
Dziadek Józef, mąż babci Marianny utkwił mi w pamięci przez swoje „ba!”. Tym emfatycznym wykrzyknikiem potwierdzał swoją lub czyjąś wypowiedź lub też dziadek wyrażał nim najgłębsze zadziwienie. Nigdy też nie zapomnę pewnego niedzielnego poranka (pisałem już kiedyś o tym w innym kontekście), kiedy na moje zapytanie, dlaczego nie chodzi do kościoła i nie wierzy w Boga, dziadek zabierał mnie do ogrodu (mieliśmy piękny ogród) i powiadał: - Zobacz, jak tutaj pięknie! Tu jest mój Bóg.
Moja babcia ze strony matki, Helena, znana była z powiedzenia, które pojawiało się zawsze wtedy, gdy nie przyjmowała do wiadomości tłumaczenia się kogoś z nieodpowiedniego zachowania. Mówiła wtedy np.: - Wszystko jedno, Władek, ale nie powienieneś….
Jednak prawdziwym hitem okazywały się słowa babci Heli, którymi komentowała oglądanie przez dziadka z pasją filmu - z reguły westernu albo kryminału. Podchodziła wtedy do dziadka i ze sporą dawką naturalnej ironii w głosie przemawiała do niego: - I ty w to wierzysz, Władek? Wierzysz w to, co oglądasz?
Dziadek Władek z kolei, pasjonat gry w tysiąca, kiedy zjawiałem się w domu dziadków, radował się, gdy chciałem z nim zagrać w „dobieranego” tysiąca, a przy tej okazji, spoglądając na swoją żonę, powiadał: - Z nią nie gram. Ten „babus” zawsze mnie oszukuje.
To określenie, choć wydaje się niezbyt delikatne, oczywiście traktowane było przez babcię z przymrużeniem oka. Często wtedy odpowiadała: - Władek, ja nie oszukiwałam. No co miałam zrobić, kiedy szła mi karta.
Dziadek Władek kiedy był „po kieliszku” (nigdy się nie upijał, nie widziałem go nigdy pijanego) miał też zwyczaj wspominać swoje młodzieńcze czasy, kiedy to skutecznie odpierał ataki sfory bandziorów uzbrojonych w długie kije, dysponując jedynie „kijaszkiem” długości, powiedzmy, trzydziestu centymetrów.
Mój ojciec był rannym ptaszkiem, zapalonym wędkarzem, potrafiącym od czwartej nad ranem chodzić łowić ryby w stawach. Nie dziwota, że mama, zagorzała miłośniczka opalania, była więcej niż niepocieszona, gdy wakacyjną porą skóra jej ciała nigdy nie osiągała tej upragnionej przez nią, oliwkowo-brązowej barwy, jaką przynosił na sobie do domu jej mąż.
Ojciec mój, podobnie jak ja, Andrzej, nie był przesadnym pedantem, jeśli chodzi o dbałość o wygląd mieszkania, ale jak nadchodziły święta, imieniny i tym podobne, cała rodzina rzucała się do odkurzacza, ścierek, szczotek i tak dalej. Ja również uczestniczyłem w tych sprzątaniach, a moją ulubioną czynnością było odkurzanie dywanów. Razu pewnego ojciec mój powraca z pracy, a ja pragnąc się pochwalić tym, że posprzątałem dwa pokoje, zaprosiłem tatę do jednego z nich, na podłodze którego leżał ogromny dywan. Ojciec popatrzył na efekt mojej pracy, po czym stwierdził: - Tak, odkurzałeś, ale o ten dywan to można się przewrócić!
Kiedy wyłuszczyłem, że nie wiem o co tacie chodzi, ten wskazał na nieuczesane frędzle dywanu. - Widzisz jak to wygląda? O te frędzle można się przewrócić.
Moja mama sławna była z tego, że bała się łaskotek, a już pod podeszwami stóp szczególnie. Wystarczyło z pewnej odległości wyciągnąć rękę z wiadomym zamiarem, a piszczała tak, jakby podlegała już pieszczotom łaskotek.
Ale najzabawniejsza sytuacja z mamą w roli głównej zdarzyła się pewnego pięknego dnia, kiedy to ojciec przyniósł do domu złowionego „na żywca” wielkiego szczupaka. Tato, rzecz jasna, chodził po domu dumny jak paw - mamie przypadł z kolei obowiązek wypatroszenia żarłacza.
Podczas tej pracy nagle słyszymy coś jakby krzyk i jednocześnie lament mamy.
- Andrzej, złowiłeś tę rybę, a ona miała młode!
Chodziło oczywiście o to, że patrosząc szczupaka, mama wydobyła z jego żołądka dwie niestrawione jeszcze ryby: tę na którą „wziął” drapieżnik, i jeszcze jedną, jakąś płotkę lub wzdręgę, wcześniej przez niego połkniętą.
Cała śmieszność tej sytuacji polegała też na tym, że mama wyniosła przecież ze szkoły naprawdę solidną wiedzę na temat rozmnażania się ryb (na świadectwie maturalnym miała same piątki plus trója z matematyki), ale tym akurat wypadku, jak sądzę, kobieca wrażliwość wzięła górę nad posiadaną wiedzę.
Oczywiście udostępniony powyżej zbiorek sytuacji anegdotycznych to tylko ułamek wspomnień, wspomnień, które niestety zaciera mijający czas - może dlatego warto je zapisywać, albo, jak to się dzieje w moim wypadku, przemycać je do .


[11.05.2018, Moulins-les-Metz, Moselle, Lotaryngia we Francji]

2 komentarze:

  1. To prawdziwe skarby! Jeśli pamiętasz więcej, koniecznie napisz!
    Mój dziadek Tomasz zawsze pijał herbatę w swoim kubku o grubych ściankach i zawsze z łyżeczką w środku. Gdy próbowałam mu tę łyżeczkę wyjąć, złościł się i mówił, że bez tej łyżeczki gorzej smakuje...

    OdpowiedzUsuń
  2. Łaskotaliście mamę porządnie, mam nadzieję...

    OdpowiedzUsuń