CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

06 maja 2018

KOLEJNOŚĆ LOSÓW - SPOTKANIE DZIESIĄTE - HANKA

Stał nad jej grobem. Wyjątkowo sam. Antonina przeszła kilkadziesiąt metrów w stronę cmentarnej kaplicy, aby zapalić znicze na rodzinnym grobowcu jej najbliższej, zmarłej przed kilkoma laty przyjaciółki. Nie chciała narażać brata na długie przebywanie na cmentarzu, gdyż nie tylko ściemniało się, ale zaczął prószyć śnieg i dlatego uprosiła Stefana, aby tym razem nie szedł z nią „do koleżanki”, zaraz wróci i może zdążą jeszcze na autobus.
To chyba typowe dla ludzi wiekowych, że najlepiej pamięta się najdawniejsze czasy. Owszem, zawsze istnieje ryzyko przekręcenia dat, następuje wybiórczy dobór zdarzeń - jedne pamięta się lepiej, inne gorzej, ale obraz minionych dawno i bezpowrotnie wydarzeń widzi się jako w miarę spójną i logicznie uporządkowaną całość, a procedura docierania do wspomnień najodleglejszych przypomina działania podejmowane przez archeologa po skończonej przez niego pracy przy przedmiotach odkrytych w miejscu poszukiwań. Wyciąga on właściwe wnioski z dokonanego odkrycia, podsumowuje wyniki badań, archiwizuje dary przeszłości odebrane niepamięci, później upublicznia znalezisko; powstaje w ten swoisty scenopis mniej lub bardziej przydatny przyszłym pokoleniom, o ile tylko zaprzeszłe losy miejsca, w którym dokonano odkrycia zainteresują tych, co po nas nastaną.
Kto będzie pamiętał o Hance, jednej z trzech jego sióstr? Póki żyje jeszcze on i Antonina, ma kto pamiętać, a kiedy ich zabraknie?
Było ich siedmioro w rodzinie Pogonowskich. Najstarsze, byłoby ósme, Zygmuś, ale on zmarł tuż po urodzeniu. Teofil był najstarszy. Wyuczył się na kolejarza. Wyjechał na wschód i po czterdziestym drugim przepadł bez wieści gdzieś w dalekiej Syberii. Józef był z braci najzdolniejszy, ale nie zaszedł tak daleko, jak na to zasługiwał. Przebył obie wojny światowe. Z pierwszej dostał ranę z szrapnela; z drugiej powrócił po klęsce kampanii wrześniowej w rodzinne strony, objął posadę buchaltera w fabryce, w której pracował przez całą okupację i już po wojnie, doczekując emerytury. Trzeci w kolejności brat,. Władysław,  mniej zdolny, lecz pracowity i uparty jeszcze przed wojną wyuczył się na inżyniera, potem zaciągnął się do armii, został oficerem, walczył na południowych rubieżach kraju, a po klęsce wrześniowej znalazł się na Węgrzech, we Francji, potem w Szkocji. Wrócił do Europy z aliantami. Walczył we Francji, Belgii i Holandii. Na początku lat pięćdziesiątych powrócił do kraju. Został architektem. Zmarł na początku lat osiemdziesiątych. Po trzech chłopcach przyszła kolej na dziewczynkę i była nią właśnie Hanka. On, Stefan, urodził się rok po niej. Dwa lata później przyszła na świat Kazimiera. Ona została na gospodarstwie ojców. Ostatnią z rodzeństwa była Antonina. Ją, najmłodszą, oddano przed wojną do pracy w dworze u dziedzica w sąsiedniej wiosce.

- Mamo, miałam sen.
- Dziecko, ty nic, tylko o snach mi opowiadasz. Ciągle te sny i sny. Przynajmniej miły? Pogodny?
Rumieniec oblał jej twarz, włosy miała pomięte i mokre od potu.
- Okropny. Płakałam.
- Że też nie przyśni ci się coś przyjemnego. Chociaż… jeden z twoich snów był właśnie taki, pamiętasz? Kto to ci się wtedy przyśnił? Święty Antonii?
- Tak mamo, przyśnił mi się i powiedział, że tę kobyłkę, która nam ukradli, należy szukać w wiosce po drugiej stronie lasu.
- No tak, ojciec wtedy pojechał do tej wsi i rzeczywiście odnalazł naszą kasztankę. Z policją ją odebrał.
- Bo moje sny, mamo, sprawdzają się.
Hanka była rozdygotana, trzęsły się jej ręce, w których oburącz trzymała gliniany kubek z lekko podgrzanym na kuchni mlekiem. Nie mogła wypić więcej niż dwa łyki, a może nawet upiła je tylko po to, aby mleko się nie rozlało.
- Ja nie wiem, Haniu, czy to dobrze, że twoje sny się sprawdzają. Ten ze Świętym Antonim miał wprawdzie dobre zakończenie, ale… może zostawiłybyśmy Bogu naszą przyszłość.
- Wiem, mamo, ale co ja mogę na to poradzić, że przychodzą do mnie takie sny, takie jak ten dzisiejszy?
Matka wiedziała, że i tym razem nie uniknie relacji córki o jej ostatnim śnie.
- Więc co tym razem ci się przyśniło?
Hanka zaczęła mówić, chaotycznie, powoli.
- Najpierw przyśniło mi się niebo, coś jakby po zachodzie słońca, ale bardziej krwawe, czerwone. Nagle pojaśniało, jakby światłem nie jednego, a kilku księżyców. Potem i to stało się jaśniejsze, żółte jak słońce, jak snop światła dobywający się z ogromnych reflektorów. I to po nim spłynęła Piękna Pani, jakby po warkoczu tych promieni. Stanęła przede mną. Byłam w samej nocnej koszuli. Stałam bosymi stopami w wilgotnej, zroszonej trawie. Ta Piękna Pani to Matka Boska, mamo. Spojrzała na mnie. Dotknęła jedną ręką mojego policzka.
- Nie bój się. Nie poznajesz mnie? - zapytała.
- Wiem, kim jesteś. Zawsze chciałam cię poznać - odparłam. - Jesteś taka, jaką sobie wyobrażałam.
Mamo ja się jej w ogóle nie bałam, choć wiesz, że nie opuszczają mnie lęki, kiedy widzę coś niezwykłego.
- I ja cię poznałam. Dlatego przyszłam właśnie do ciebie z nowiną.
Zauważyłam smutek na twarzy Matki Boskiej, mamo, choć był to smutek pogodny. Potem znów poczułam jej delikatne dłonie na swoich policzkach.
- Nie martw się. Tobie nic złego się nie stanie - przemówiła do mnie - ale stanie się coś strasznego. Będzie to trwało długo, dłużej niż ludzie myślą.
Zatrwożyłam się, a moje oczekiwanie było niecierpliwe.
- Cóż takiego się stanie, Matko?
- Za chwilę zobaczysz - powiedziała. - Spójrz tam, na zachód.
Nagle pociemniało i tylko nad Piękną Panią utrzymywała się mglista poświata aureoli i wtedy z nieba posypały się iskry szybko opadających ogników. Poznałam, że to meteory, lecz nie takie zwyczajne, mamo, było ich mnóstwo. Szybowały półkolistym kręgiem ku ziemi. Wtem na nieboskłon wtoczyły się czarne, masywne chmury. Raptem rozproszyły je błyskawice, rozległy się głuche, tętniące, nieskończenie rozległe grzmoty. Rozpętała się wichura i z najbliższych ziemi chmur rozlało się morze deszczu, tak jakby ktoś w niebiesiech odryglował tamę sztucznego jeziora. Patrzyłam na te zjawisko z przerażeniem.
- Co to jest? - zapytałam, ale Matki Boskiej już nie było. Odpłynęła równie niespodziewanie, jak wcześniej pojawiła się przede mną. 
Obudziła się mokra od potu. Coś mi mówi, mamo, że to wojna. Mamo, będzie wojna.
I zaczęła się. I trwała.
W czterdziestym pierwszym, na początku marca do chaty Pogonowskich weszli dwaj niemieccy żołdacy w towarzystwie polskiego, granatowego policjanta.. Niemiecka okupacyjna władza wiedziała, że jest ich w domu czworo: ojciec z matką, Kazimiera i Hanka. Najmłodsza Antonina oddana na służbę przyjeżdżała do rodzinnego domu od wielkiego święta. Józef, który pracował w przejętym przez okupanta zakładzie nie wchodził w rachubę, podobnie Władysław i Teofil - tych uznano za zaginionych podczas wojny, może i poległych. Stefan akurat w tym czasie, gdy pojawili się niespodziewani goście, cierpiał z błahej ale uciążliwej i nietypowej dla swego wieku choroby - zachorował na dziecięcą, wietrzną ospę.
Cel wizyty był jeden - z każdego obejścia jedna z młodych i zdrowych osób przeznaczona była do wyjazdu na roboty w głąb Rzeszy. Padło na Kazimierę, która jak żadna z córek, umiłowała sobie pracę w gospodarstwie. Strumień łez wytrysnął z jej oczu. Wtedy ku granatowemu policjantowi podeszła Hanka.
- Ja pojadę za nią. Jestem szczuplejsza, ale chętna do pracy. Moja siostra ma tutaj kogoś, chłopaka, z którym…
Granatowy przetłumaczył słowa Hanki. Żołnierze pomruczeli do siebie pod nosem, pomyśleli, w końcu wyrazili zgodę na wymianę córek - w końcu liczyła się zdrowa „sztuka”.
Jesienią przyszedł od Hanki list. Stefan porwał się do czytania. Pozdrowiła ich po chrześcijańsku. Zapewniła, że jest jej dobrze. Pracuje ciężko, ale nie ponad siły. Za swą pracowitość jest lubiana. Kiedy skończy się wojna, Hanka, pracująca już w mieście, będzie dostawać z kolei listy od Niemki, u której pracowała w gospodarstwie. List napisany był po polsku, a w nim takie zdanie:
„Jeśli pani Hanna będzie czego potrzebować, niech śmiało napisze, albo niech przyjedzie do nas. Będzie praca i pieniądze”
Po powrocie z robót Hanka pierwsze kroki skierowała do rodzinnego domu. Oczekiwano na nią, prawda, ale radość z jej powrotu zmącona została snami, jakie wciąż miała. W nich gościli Jezus, Matka Boska i Święci.
- Czy tobie nic innego przyśnić się nie może? - gniewał się ojciec, a matka zasugerowała…
- A może by Hanka znalazła szczęście w klasztorze?
- Teraz, kiedy żniwujemy i każda ręce niezbędne do pracy? A ona przecież wprawiła się u Niemca. Chciałaby za darmo jeść chleb.
Hanka nie chciała jeść chleba za darmo, ale były to jej ostatnie żniwa na rodzinnym polu. Z nastaniem jesieni wybrała się do miasta. Kraj zniszczony potrzebował też włókniarek. Wyuczyła się zawodu, zaczęła pracować, dostała malutkie mieszkanie w starej kamienicy. Metafizyczne, religijne sny nie pojawiały się tak często, jak dawniej bywało. Zaczęła czytać książki, w których dominowała religia, studiowała biblię, kupowała dewocjonalne bibeloty, chodziła do kościoła i na pielgrzymki do Częstochowy. Aby wybłagać urlop na czas trwania pielgrzymki, odstępowała swoje mieszkanko kierownikowi, który łasy był na wdzięki pracownic, z którymi zabawiał się w czasie, gdy Hanka przebywała w kościele. Spowiadała się z tego układu, jaki zawarła z kierownikiem, bo jako katoliczka miała świadomość tego, że dzięki niej, w jej mieszkaniu odbywa się cudzołóstwo (kierownik był żonaty). Ale dla Hanki cel, jakim była możliwość wzięcia udziału w pielgrzymce, uświęcał środki. Księża w konfesjonale mieli twardy orzech do zgryzienia, ale w końcu dawali Hance rozgrzeszanie, zadając jej pokutę, z której była rada. Hanka chodziła do swojej Pięknej Pani rok w rok, znajdując w tych peregrynacjach jedyną pociechę swego samotnego życia. Z dala od rodziny, traktowana jak ciemniejsza owca, stawała się nie do zniesienia dla samej siebie, mieszcząc w sobie skromną pokorę przed Najwyższym i ciętą bezwzględność wobec  żyjących sióstr i braci, bezbożników, jak ich nazywała.
Umarła w samotności. Przed śmiercią była zbyt słaba, aby zawezwać doktora. Po trzech dniach martwe ciało Hanki zaczęło cuchnąć, na co zwróciła uwagę jej sąsiadka. Należało wyważyć drzwi, zaryglowane na trzy zamki.
Profesor ostatni raz pochylił swą bezbożną głowę przed siostrą. Nadchodziła Antonina.
W bramie cmentarza natknęli się mężczyznę około pięćdziesiątki, który szedł w stronę przeciwną ich krokom.
Grzegorz rozpoznał ich oboje.

[06.05.2018, Saint-Egreve pod Grenoble, Isere, we Francji]

5 komentarzy:

  1. Ciekawe kim był Grzegorz? Czy poznamy losy innych z tej rodziny:Antoniny, Kazimiery? Ukłony.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, te historie! Ciekawe, ile w nich prawdy, ile zmyślonej fabuły?
    Gdyby tak w snach móc zobaczyć każdego złodzieja...

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobno są ludzie którym nic się nie śni.
    Ale czy to możliwe.?
    I chyba są to ludzie trochę ubodzy duchem.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czasami staram się przypomnieć, co pierwsze zapamiętałam ze swego dzieciństwa i wydaje mi się, że ogromną uchyloną bramę prowadzącą do obecnego ośrodka zdrowia w mojej rodzinnej wsi. Ten budynek po wojnie zajęła autochtonka, bo był najpiękniejszy, prawie jak dworek.
    Szłam tam z mamą, która trzymała mnie za rękę. Jednak nie wiem, po co tam szłyśmy.
    Co do snów, to najczęściej śnią mi się sny też z rodzinnej wsi, gdy jeszcze rodzice i moje siostry byli żywi i zdrowi. Bardzo lubię te sny, bo mogę w nich spotkać się z tymi, których bardzo kochałam.
    Nie mam snów wizjonerskich, nie pojawiają się w nich żadne nadprzyrodzone istoty.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowite historie, które pozostają w pamięci na długo. O to chodzi w dobrej literaturze.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń