ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 maja 2018

Z ODDALI (12) TERAZ NIEMCY



A/
Piję kawę. Mam wątpliwości, czy naprawdę kawa pobudza, czy potrafi przeciwstawić się senności, ale kawa pita z samego rana nie zaszkodzi, już choćby z tego powodu, że jest ciepła i rozgrzewa żołądek, który ma już w sobie kila kanapek, tym razem z pasztetem.
Obudziłem się o szóstej rano, nie przesadzam, dla mnie to nowość, choć pobudka o tej i wcześniejszej porze to przyjemność sama w sobie plus słowicze pieśni wśród drzew w miejscu, które obrałem sobie za postój. A tak w ogóle obecny maj, jego początek, przypomina lato. Niemal bezchmurnie, słonecznie i ciepło, tak we Francji, jak i w Niemczech.
Ponieważ podobno w Niemczech jest jakieś święto dziesiątego, niewielka jest szansa na złapanie jakiegoś ładunku, tak więc prawdopodobnie skończę „Historyjki” Jana Józefa Szczepańskiego, jakie sobie zabrałem do przeczytania. „Historyjki” to zbiór biograficznych opowiadań tego nieżyjącego już autora, napisane językiem poprawnym, acz nie rewelacyjnym. Zwykle biograficzne wspomnienia mają taki, niespecjalnie wysublimowany charakter, ot, stanowią w miarę czytelną i ujętą w prostą formułę garść przeżytych przez autora historii, których fabuła nie może być ze zrozumiałych względów zmieniona. Osobiście wolę przemycanie wątków biograficznych do opowieści fikcyjnych, zbeletryzowanych.
B/
Ostatnie dwa dni wywiodły mnie spod Grenoble we Francji (Villard Bonnot) na północ od Hamburga. Wiozłem cztery palety, nie wiem z czym (prawdopodobnie jakieś czujniki, czy coś w tym rodzaju), a był to towar dzielony na dwa auta - całościowy ładunek liczył sobie osiem palet i ważył dwie tony, co nie spodobałoby się policji, gdyby wiozło się go jednym autem.
Już po przekroczeniu granicy, w Niemczech, wyprzedził mnie policyjny radiowóz, a czerwony neon oznajmił: „Bitte folgen. Follow.”, co oczywiście oznaczało, że mam podążać za tym autem w celu przeprowadzenia kontroli.
Zostałem zatem zatrzymany, a policjanci przystąpili do sprawdzania moich i renówki dokumentów, sprawdzili też CMR-kę, tzw. „list przewozowy” oraz sam ładunek. Na liście przewozowym wymienione było osiem palet z łączną wagą 2000 kilogramów. Wytłumaczyłem wprawdzie, że list obejmuje łącznie ładunek na dwa samochody, ale policjanci dla pewności, czy aby nie zostałem „przeważony”, poprosili mnie, abym udał się za nimi do jakiegoś miasteczka, gdzie moja renówka zostanie zważona.
- Jest pan pewien, że waga jest w porządku? - zapytał mnie po angielsku jeden z funkcjonariuszy.
- Owszem, jestem tego pewien. I ja, i spedytor, i ten człowiek, który załadował towar we Francji. Gdyby było inaczej, nie wysłaliby do Niemiec dwóch aut - odpowiedziałem, chociaż na dobrą sprawę całkowita masa renówki, ważona brutto, umożliwia mi zabranie ładunku o wadze 850 kilogramów.
Po zważeniu policjant, który nieźle posługiwał się językiem angielskim, oświadczył, że wszystko w porządku, waga została wprawdzie przekroczona, ale mieści się w limicie, który nie pozwala policji wręczenie mi mandatu.
Odetchnąłem z ulgą, uścisnęliśmy sobie z policjantem łapy, a funkcjonariusze poprosili mnie, abym pojechał za nimi - chcą mnie doprowadzić do autostrady, gdzie mnie pochwycili. Wprawdzie nawigacja dałaby sobie radę, ale grzecznie z ofiarowanej mi pomocy skorzystałem.
No i pomknąłem na Hamburg, a tam, na modernizowanej A7 wczesnym rankiem korek, który zabrał mi dodatkowe pół godziny, ale na miejsce rozładunku dojechałem na czas, rozładowałem się, po czym zapadłem w trzygodzinny sen. Przedtem spedytor zapytał się jak się czuję, obiecał, że jeśli znajdzie coś dla mnie, to powiadomi mnie po kilku godzinach, a teraz mam się przespać. No i przespałem się.
Potem stukilometrowa jazda jeszcze bardziej na północ, za Kiel (to już północy kraniec Niemiec), załadunek w uroczej wiosce z dala od cywilizacji (dwie spore palety z profesjonalnymi rowerami treningowymi do fitness klubu w Bawarii, okolice Ingolstadt).
Wyruszyłem zatem w trasę licząca ponad 860 kilometrów. Nie byłem zmęczony. Mogłem z powodzeniem zjawić się na miejscu o ósmej rano, ale spedytor w sms-ie powiadomił mnie, że nie muszę tak pędzić i wystarczy, jak będę na dwunastą.
W związku z tym sms-em na jakieś 200 kilometrów przed metą, zboczyłem z drogi na parking, choć teoretycznie mogłem dalej jechać. Nastawiłem sobie budzik na półtorej godziny snu i… obudził mnie telefon od spedytora.
- Dzwonię, aby pana obudzić. Dobrze by było, aby pan zdążył na dwunastą.
Faktycznie nie usłyszałem budzika, co zdarza mi się niezwykle rzadko, prawie nigdy.
Musiałem zatem te ostatnie dwieście kilometrów jechać więcej niż szybko, ale autostrada w strone Norymbergii i później - na Monachium, umożliwiła mi szybka jazdę.
W „Dream Body”, nowo otwieranym klubie fitness w miasteczku Vohburg an Donau pojawiłem się dwadzieścia minut przed dwunastą.
Pora na wypoczynek.


[10.05.2018, Vohburg an Donau, Münchmünster, w Niemczech]

1 komentarz:

  1. Ciągle nowe kluby otwierają, także w Polsce i tak czasami myślę, czy nie lepiej iść na spacer, niż w takim klubie się męczyć?

    OdpowiedzUsuń