ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

06 maja 2018

FESTIWAL POEZJI

W akademickim mieście P. na skarpie wielkiej rzeki położonym, zorganizowano festiwal poezji.
Od lat trzech humanistyczną uczelnią miasta P. kierował rektor nauk wyzwolonych, kulturoznawca i poeta, profesor Wieszczyński, dla którego poezja była, wespół ze sztuką i muzyką królową nauk wszelkich, wieńczącą królewską koroną głowy tych, co w Słowie mówionym, pisanym i śpiewanym znajdowali upodobanie godne najznamienitszych, a rzadko występujących umysłów w epoce taśm produkcyjnych, robotów i przedmiotów oraz urządzeń służących zabijaniu. Nie można się zatem dziwić temu, że sam rektor, jak i też dobrani przez niego profesorowie - artyści, muzycy i poeci, po trzyletnim okresie stawiania uczelni na koturny nauk humanistycznych, zdecydowali się odszukać w całym kraju adeptów już to wiedzy i umiejętności potrzebnych do zgłębienia tajemnicy Słowa, już to chciano pozyskać dla akademii postaci o wyobraźni sięgającej wzgórza ateńskiego, skąd umiłowana profesorstwu poezja rozlała się jak wody wzburzonych rzek po powodzi, docierając do najrozleglejszych zakątków matki Europy.
Zaiste porwano się na wykonanie zadania godnego Herkulesowym pracom, albowiem w tej nędznej epoce, w jakiej żyli prowodyrzy przedsięwzięcia, Język i Słowo, Muzyka i Sztuka Tworzenia Obrazów stały się wyzute z czci, na jaką zasługują, puste i wulgarne, rzadkie jak drogocenne kamienie i wreszcie nikomu do szczęścia niepotrzebne, albowiem nie posiadały wartości w pieniądzu, który panował bezwzględnie i okrutnie nad światem, niczym wielki antagonista Boga - Szatan nad ludzkimi umysłami, dworując sobie z odwiecznych pragnień człowieka - czynienia świata piękniejszym i doskonalszym.
W rozesłanym na cały kraj ogłoszeniu o konkursie wyzbyto potencjalnych konkurentów ze złudzeń: mają nie liczyć na to, że wspinając się już na etap festiwalowej rywalizacji sięgną po materialne laury. Wręcz przeciwnie - tak jak ubodzy w przeliczalne na pieniądz dobra stawią się przed uczelnianym audytorium, tak i stąd odjadą lub zostaną wybrani do akademickiej społeczności. A ćwiczyć będą swe Słowa dla wzbogacenia własnej duszy, dla satysfakcji z potwierdzonej przez profesorskie gremium jasności i biegłości w posługiwaniu się Słowem, wreszcie dla sławy, która na wieki wieków otoczy ich zasłużoną chwałą, sławy, która służyć im będzie także wtedy, gdy torem ludzkiej egzystencji obrócą się w pył i popiół, lecz pamięć o ich mistrzostwie w kolejnych pokoleniach tlić się będzie i błyskać płomieniem jak olimpijski, nigdy nieprzemijający ogień.
Rektor Wieszczyński, który nad przedsięwzięciem zapanował w każdym najdrobniejszym szczególe, wiedział, że chętnych do wzięcia udziału w poetyckim święcie może nie być wielu. Miał bowiem świadomość, że tylko najwytrwalsi i najmniej odurzeni szaleństwem antyludzkiej epoki mogą się podjąć wycieczki po parnasowe laury, więcej - wyrażał pogląd, że ci, którzy się stawią na jego wezwanie, przypomną mu zuchwałych szaleńców chętnych wybawić z rąk złego księcia księżniczkę uwięzioną w wieży postawionej na szklanym wzgórzu, albo też przywiodą mu na myśl grzeszących odwagą śmiałków gotowych uratować królewski gród przed żarłocznym i niemającym litości smokiem.
Ale profesor Wieszczyński wraz z innymi wierzył, że odważnych nie zabraknie, a choćby było ich niewielu, to nie w ilości moc i siła, lecz w jakości umysłów wybranych przez naturę i samodoskonalących się w odkrywaniu piękna w niepięknym świecie, do życia w którym ich przymuszono. Interesowało rektora humanistycznej uczelni miasta P. również to, w jakim kierunku podąża teraz Słowo uprawiane przez młodych. Sam profesor Wieszczyński, w latach pochylony, czerpał radość z poezji zastaną jeszcze w czasach swojej młodości. Mógłby opowiadać o niej wiele, o urokach Słów istniejących wtedy, o obrazach Nim malowanych, o Ich melodii grającej na strunach brzmiących wzniośle, ciepło i doskonale.
Lecz czas zmienił swoje oblicze przez te lata, które odbiegły od jego młodości; czas i epoka mają swoje prawa, czerpią nowe siły ze zmian, jakie zaszły i tych zmian rektor Wieszczyński obawiał się najbardziej - czy pospolitość, obłuda, brutalność i wulgarność epoki, w jakiej przyszło mu służyć i kierować sterami humanizmu nie obdarzy fałszywymi tonami poezję czasów pogardzania człowiekiem?
Biegły dni i tygodnie, i wreszcie konkursowa komisja odkryła karty. Konkurentów stawiło się dwunastu, jak dwanaście jest miesięcy w roku, jak dwanaście liczb na cyferblacie zegara, jak dwunastu apostołów. Najczęściej młodzi, choć nie zabrakło poetów doświadczonych wiekiem, którzy może dopiero teraz nabrali wiary w swoje Słowa.
Przyjęto wszystkich, albowiem uznano, że sama odwaga targnięcia się na własne Słowa, przymuszenie ich do służenia i profesorstwu, i ciekawym przedstawienia widzom zgromadzonym w amfiteatrze nad wielką rzeką, to wszystko wystarczy, aby ogłosić milczącego dotąd poetę jednym z wybrańców muzy sprawującej opiekę nad poezją.
Festiwal rozpoczęty. Uczestnicy fety w wylosowanej kolejności pojawiają się na scenie. Siedzą w fotelu, unoszą się i wspierając na ich ramionach deklamują, recytują z kart odwijanych z rulonu, chodzą i biegają po scenie, po proscenium, mieszają się z tłumem słuchaczy, wciąż jednak i w każdej z tych zajmowanych przez siebie póz, i w sytuacjach zgoła przez profesorskie audytorium i widownię niespodziewanych, z ich ust tryskają Słowa i Obrazy; płynie wartkim, innym razem spokojnym nurtem Muzyka, a jest też i taniec, i ekspresja, szloch, gniew i zamęt. Bywa, że Słowa ćwierkają jak stado wróbli o słonecznym poranku, a bywa i tak, że niosą pieśń słowiczą, miłosną, aby się nagle zestarzeć i skonać w tumulcie szlochów i zawodzeń. Pojawiają się też Słowa wzniosłe, przed którymi publiczność salutuje i takie, które opisane zostały matematycznym ciągiem liczb; inne znów Słowa filozofują, jeszcze inne, zmienne jak chmury podczas wietrznej pogody, piętrzą metafory, a w taki sposób to przebiega, że jedna powstaje z drugiej i z tej z kolei następna.
Każdy kolejny poeta to własnego ogrodu Słów hodowca. W nim zieloność traw i liści miesza się z wszystkimi barwami przydomowego kwietnika. A są też Słowa sławiące odległe krajobrazy, Słowa czyste i nieruchome jak gładka i niewzruszona najdrobniejszą falą toń górskiego jeziora. A inne Słowa krzyczą, urągają, stoją na mównicy, nakazują i jątrzą, to znów pojawiają się Słowa - krotochwile, ucieszne, przewrotne i ubrane w Satyra szaty, Słowa kpiące z własnej, mizernej człowieczej natury.
Ale często zdarzają się Słowa niezrozumiałe, wypowiadane w obłędzie lub w stanie, który gorszy słuchaczy - to Słowa nigdy wcześniej nieużywane, jak gdyby stworzone dla siebie samych, uwolnione ze smyczy, aby sięgnęły szczytom nieokiełznanej wyobraźni. Słuchacze bezskutecznie próbują je pochwycić, ich lot jest jednak zbyt frywolny i niestały; dopiero gdy uderzone wichrem nurkują jastrzębim śmigiem na ziemię, trafiając celu lub nie osiągając zdobyczy, zmęczone uszy słuchających tych Słów nadzwyczajnie oryginalnych oddychają z ulgą, a usta w bezgłośnym warg poruszeniu mówią „dość”.
I pojawia się ostatni z dwunastu apostołów Słowa, i przemawia ze sceny głosem prostym, takim, którym każdy ze słuchaczy, gdyby mu pozwolono wejść na scenę, mógłby się posłużyć w rozmowie z poetą. Jest w tych Słowach ostatniego poety ciepłość pocałunku, przyjazna bliskość dotyku kochających się ludzi, jest współuczestniczenie w radości i cierpieniu. Ostatni poeta nie rozrzuca Słów na wiatr, nie ma ich wiele. Tłumaczy, że wprawdzie Słowo znaczy dla niego wiele, lecz sądzi, że pomiędzy poszczególnymi Słowami istnieje moc tajemna milczenia, która też jest poezją.
Ten ostatni poeta nie wspina się na szczyty, skąd łatwiej dostrzec osiadłe w dolinach i na przełęczach metafory, nie chwali Słowami piękna, które samo w sobie nie musi być chwalone; szuka go w miejscach i postaciach niedoskonałych, szuka i znajduje, i ogłasza światu, że ono istnieje, lecz wymaga pochylenia się nad nim, podania mu dłoni, wreszcie wydobycia na powierzchnię i ucałowania za sam fakt, że istnieje.

W akademickim mieście P., na skarpie wielkiej rzeki położonym, zakończył się pierwszy festiwal poezji.
Profesorskie audytorium, na którego czele stał rektor nauk wyzwolonych, kulturoznawca i poeta, profesor Wieszczyński, ogłosiło zwycięzcami wszystkich dwunastu poetów, którzy brali udział w poetyckim konkursie na Słowa.
Po ogłoszeniu werdyktu rozległy się oklaski, po czym zgromadzona w amfiteatrze publiczność niespiesznie skierowała się do swych domów - nadchodziła noc. Nagrodzeni przyjęciem do humanistycznej uczelni poeci przez jakiś czas nie opuszczali swych miejsc, prowadząc pomiędzy sobą rozmowy. Nie rozmawiano zbyt długo, albowiem każdy z poetów miał prawo być zmęczony po wyczerpującym przedstawieniu, w jakim uczestniczył. Również audytorium profesorskie wciąż obecne na proscenium, posilało się rozmową. Chwalono poziom zawodów i zgodnie podkreślano, że poezja w naszym kraju, pomimo antyludzkich czasów, w jakich przyszło nam żyć, ma się dobrze. Zgodzono się co do właściwego przyznania nagród.
W ślad za publicznością do swoich domów (zmierzchało) udawali się poszczególni członkowie komisji konkursowej. W amfiteatrze pozostał jedynie rektor Wieszczyński. Schodząc ku brzegowi wielkiej rzeki i stamtąd kierując się w górę, w stronę starego miasta, rektor Wieszczyński, choć poruszał się krokiem wolnym i dostojnym, dogonił dwunastego poetę, który podpierał swoim ramieniem starą kobietę, prawdopodobnie najstarszą z żeńskiej części publiczności, która słuchała Słów wypowiadanych przez poetów. Przechodząc obok tej pary, rektor Wieszczyński zauważył, że kobieta nie dość, iż jej rzadkie włosy pokryte były siwizną, nie dość, że twarz staruszki była zwiotczała, sucha i przeorana zmarszczkami, to całe jej ciało, przygarbione, chude i ułomne przedstawiało sobą wrażenie, jakby było żyjącym jeszcze, lecz bliskim rozpłynięcia się w powłoce nocy widmem. Skłoniwszy się tej kobiecie, a także przy okazji dwunastemu poecie, który był w tym momencie dla staruszki opoką i przewodnikiem, rektor Wieszczyński bez trudu spostrzegł, że twarz staruszki jest uśmiechnięta, zaś spieczone usta wypowiadają słowa, na które odpowiada poeta. Przy pewnej dozie wyobraźni, rektor Wieszczyński mógłby pomyśleć, że ci, których minął, nawet jeśli nie są narzeczonymi, jeśli nie są małżeńską parą, jeśli staruszka nie jest matką albo babką poety, to z pewnością są oni z sobą szczęśliwi.
Rektor Wieszczyński zamyślił się, a kiedy oddalił się od pary, jaką minął, na tyle, aby jego głos nie był przez nią słyszany, wypowiedział na głos te oto słowa:
- Wygrały Słowa wszystkich poetów, natomiast na pewno prawdziwe były Słowa ostatniego z nich.  

[01.05. 2018, Le Plessis-Bouchard, Val-d’Oise, we Francji]

6 komentarzy:

  1. "unoszą się i wspierając na ich ramionach deklamują,"- na czyich ramionach się wspierają?Pomysł festiwalu ciekawy, sama relacja z niego, jak dla mnie trochę przydługa. Pozdrawiam ze słonecznej Polski. Mam nadzieję, że we Francji też jest piękna pogoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... unoszą się, rzecz jasna, na ramionach foteli... :-) pozdrawiam

      Usuń
  2. Dla mnie jesteś tym ostatnim, dwunastym poetą:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... pomimo tego, że w konkursie nie uczestniczyłem? :-) pozdrawiam

      Usuń
  3. Doczekać festiwalu poezji...
    Pomysł znakomity, scenka końcowa wielce znacząca.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... tak jakoś pomyślałem sobie, że poezji na świecie jest tyle, a nie każda trafia do każdego... no i jaka, moim zdaniem winna być... stąd ten tekst... pozdrawiam serdecznie

      Usuń