ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 maja 2018

Z ODDALI (22) PIĘKNA I WYCZERPUJĄCA


Zbyt długo nie nasiedziałem się w San Sebastian obserwując zmagania jeźdźców na koniach. Podjechałem do górzystej Bazkii i w Abadiano załadowano mnie do Bourg Les Valence we Francji - bagatela 900 kilometrów, wliczając napotkany już we Francji objazd.
Właściwie to miałem wykonać ten kurs jednym tchem, bez przystanków, za wyjątkiem tankowania na hiszpańskim Repsolu (paliwo w Iberii tańsze o przynajmniej 20 eurocentów na litrze), ale te ponad cztery tygodnie spędzone w trasie spowodowały swoje - dwukrotnie poczułem senność, już we Francji. Na pierwszym postoju przespałem 30 minut, ale dopiero drugi, piętnastominutowy, spowodował, że poczułem się jak nowonarodzony.
Wróćmy jednak do początku. W tej Bizkaii, pięknej i górzystej właściwie z gór zjeżdżałem, aż do samej granicy, więc jazda szła mi nieźle, ale już po przekroczeniu granicy francuskiej, jeszcze przed Bayonne, utworzył się korek spowodowany przez dwie ciężarówki wiozące ponadgabarytowy ładunek. Szczęściem przed i za Bayonne pojawiłem się tuż po 22-iej i uniknąłem dalszych korków. Ten południowo-zachodni rejon Francji, francuskiej Baskonii i Gaskonii najeżony jest rondami, światłami i z wyjątkiem pory nocnej ciężko tam jechać dynamicznie i szybko.
Im dalej od granicy, tym luźniej. Pomknąłem do Dax, potem odrobiną autostrady w stronę Bordeaux i w końcu skierowałem się na Agen i Auch. Przed Auch konsternacja - typowe dla Francji zamknięcie drogi. Skutek - ponad dwudziestokilometrowy objazd i strata czasu.
Za Auch dopada mnie zmęczenie. Stanąłem gdzieś na wiejskim parkingu przy drodze. Po trzydziestu minutach mknę dalej. Przejeżdżam przez znajome maleńkie Bertholeme. Skąd ta pamięć? Obok szosy prowadzi tędy linia kolejowa. Onegdaj robiłem zdjęcia torów i stacji kolejowej. A tak przy okazji - uwielbiam takie podrzędne, kolejowe trasy, gdzie szyny na torowiskach nie skrzą się tak srebrzyście jak na tych najbardziej uczęszczanych. Zamarzyło mi się odwiedzić kiedyś któreś z muzeów kolejnictwa - jedno jest w Sochaczewie, inne w Warszawie (?), tak mi się wydaje. Są jakieś w Wielkopolsce i na Dolnym Śląsku. Przed pięknym, starym Rodez robię sobie drugą drzemkę, krótszą, ale po której odzyskuję wigor. Kieruję się 88-ką na Mende. Już wstał dzień. Zaczynają się prawdziwe góry. Nie Pireneje czy Alpy, ale kompleks gór zwanych Masywem Centralnym. Wciska się on podłużnym klinem pomiędzy Alpy i francuskie Pireneje. Jadąc w stronę Mende najpierw nie widać w zasadzie gór, a szerokie wzniesienia, które sięgają tysiąca trzystu metrów. Pierwsza wyższa przełęcz przez jaką przejeżdżałem to 1264 metry, druga - 1325. Wydaje się, że nie jest to wysoko, ale gdy porówna się te wartości z wysokością, na której leży Zakopane i choćby Nosal, to te 1325 metrów nad poziom morza coś jednak znaczy, zwłaszcza że jedzie się autem na tej wysokości. Te dwa szczyty (przełęcze) należą do niezwykle urodziwej krainy, jaką są: park narodowy i góry Monts de Ardeche. Od zachodu jedzie się przez nie licznymi zakrętami na wysokości ponad 1100 metrów, trasa staje coraz bardziej dzika i niedostępna. W pewnym momencie opada gwałtownie; jedzie się przez 12 kilometrów w dół pokonując dziesiątki niebezpiecznych zakrętów. W tym czasie wysokość spada o około 750 metrów, aby w Mayras trasa uległa wypłaszczeniu. Ten odcinek to  chyba jedna z najpiękniejszych dróg we Francji, a może i w całej Europie.
Po wyjechaniu z gór Monts de Ardeche w krajobrazie następują pewne zmiany - w dali widać szczyty - przedsionki Alp, ale są one oddzielone od siebie przestronnymi równinami. Alpy zaczynają się za Rodanem, rzece najpiękniej uformowanej przez człowieka, z elektrowniami atomowymi i wodnymi - z rozległymi uprawami winorośli na stokach przylegających do Rodanu wzniesień.
Zanim podjechałem pod sam zachodni brzeg Rodanu, minąłem piękny Aubenas i Privas - miasta z atrakcjami turystycznymi, z pięknym kamiennym, starym centrum.
Jadąc wzdłuż rzeki minąłem przedziwne La Voulte sur Rhone. Owa przedziwność dotyczy historycznej części tego grodu nad Rodanem. Na wzgórzu stanął tam w średniowieczu zamek, zaś zbocza wzgórza to podgrodzie. Onegdaj zrobiłem w tym miejscu kilka zdjęć. Byłem zaskoczony, że w tych ciasnych, kamiennych klitkach „przyklejonych” do wzgórza, oddzielonych od siebie stromymi uliczkami nie szerszymi niż dwa metry mieszkają ludzie.
W końcu przekroczyłem autem rzekę i podjechałem do Valence. Stąd już o rzut beretem od miejscowości Bourg Les Valence, gdzie miałem rozładunek.
Myślałem, że w podróży towarzyszyć mi będzie Celestynka. Ale Celestynka, która w tej chwili nie jest rogalikiem dla dbających o linię dam, a rogalem z prawdziwego zdarzenia dla głodnych panów, obecna była na niebie w Kraju Basków. We Francji niebo przeważnie zasłał ktoś chmurami. Nie było Celestynki, więc poszukałem gwiazd. Żeby było jasne - nie szukałem gwiazd w dzień, bo one nocą są, a więc skoro jechałem nocą…?
Parę razy zabłyszczały. A jedna najbardziej… ale to była pani Wenus, nie gwiazda.

[23.05.2018, Saint Quentin-Fallavier, Isere, we Francji]

1 komentarz:

  1. Pięknie opisujesz te swoje podróże i chociaż od tych wysokości może zakręcić się w głowie, to cieszę się, że odbywasz je bezpiecznie. Ukłony.

    OdpowiedzUsuń