ROZDZIAŁ 21. PRELEKCJA
(w którym poznamy pana profesora akademika, który wygłosi wielce interesującą prelekcję na temat sztuki, co stanie się zaczątkiem współpracy pomiędzy nim a społecznością kawiarenki i miasta Różanów.)
Jak to pięknie, gdy wydarzenia rozchodzą się echem szerokim, wieścią gminną się niosą, z ust do ust płyną słów ciekawych łodzie bukowe. Jedna z niewiast młodych a urodziwych, co szatę graficzną kawiarnianemu pismu użyczyła, w studenckim będąc stanie, a ten, wiadomo, rządzi się prawami wolności i ekstrawagancji, napomknęła o scenerii, w jakiej prowincjonalne pismo spojrzało przyjaźnie w oczy akademickiemu profesorowi, który sam był malarzem i posiadał tę specyficzną i jakże istotną dla społeczeństwa otwartość artystycznej duszy na intelektualne nowości, co z kolei pociągnęło za sobą niespodziewane konsekwencje.
Dowiedziawszy się, że inspiracja „Naszego Głosu” poczęta została w komnatach kawiarni, pan profesor czym prędzej wykręcił, a właściwie wystukał do Kawiarennika jego numer niezastrzeżony.
Stanęło na tym, że urodziwy wiekiem pan profesor wprawdzie do komponowania tekstów o sztuce niezbyt skory, to z prelekcją zdobioną graficznie (aż nawet w nadmiarze) przyjechać byłby gotów, bo lubi kawiarenkowe klimaty, o których mu doniesiono lub o czym z pisma miejskiego wyczytał; poza tym chętnie się zgodzi na to, o czym z kolei w telefonicznej rozmowie z panem Adamem przedstawił, aby jego pasję artystyczną szczerze opisano.
Bez cienia przesady pomysł pana profesora przypadł Adamowi do gustu. Poczuł on się tak jakby nadzwyczajnym sposobem i sprytem pochwycił w dłonie rogi byka, który na arenie ma zwyczaj zabawiać się z torreadorem.
Obrał sobie pan profesor temat z wdzięcznych najwdzięczniejszy, a mianowicie życie i twórczość Paula Gauguina, którego malarstwa był pierwszorzędnym miłośnikiem i znawcą. Prelekcja, rzecz jasna, wspomagana będzie informatyczną prezentacją; ponadto ów na świat otwarty admirator postimpresjonistycznej sztuki francuskiego malarza przywiezie z sobą kilkanaście płócien - kopii jakie swego czasu kazał wiernie odtworzyć grupie młodych, szlifujących pod jego cierpliwym okiem talent akademickich artystów.
Pan profesor odnajdując we właścicielu kawiarenki pokrewną, artystyczną duszę, pewnie by już dnia następnego, po wspomnianej telefonicznej rozmowie, do kawiarni przybył, gdyby nie dwie, całkiem poważnie brzmiące okoliczności.
Pierwsze to konieczność rozreklamowania (cóż za prostackie słowo!) prelekcji; nie tylko w piśmie, lecz również, jak się niepięknie wyraził: „poprzez akcję plakatową na mieście”; po drugie, dopatrzył się problemu w tym, że istotnym tłem jego gawęd i prezentacji winna być odpowiednia muzyka, która przyda blasku słowom i obrazom, a tej przygotowanej nie posiada.
Zaraz też Kawiarennik przyłapał siedzącego przy kawie doktora Koteńkę, bo któż inny spośród przyjaciół dysponuje wrażliwszym uchem i niezrównanym instynktem muzycznym.
Doktor Koteńko począł rozmyślać przez niezbyt rozwlekłą chwilę i bez wahania oświadczył:
- Panie Adamie kochany, jeśli, jak podejrzewam, pana profesora opowieści skupią się na późnej twórczości autora „Arearei”, przeto muzyczne pieśni Cesarii Evory jak najbardziej się wkomponują się w atmosferę egzotycznych baśni Gauguina. Powiem więcej, moja żona chętnie namówi jedną ze swych niedawnych uczennic, aby spróbowała odśpiewać kilka piosenek w rytmie morny, gdyż głos jakim dzierlatka, o przepraszam, już niewiasta zamężna dysponuje, całkiem przystaje do atmosfery, jaką chcemy wywołać na tych, którzy z opowieści pana profesora skorzystają.
I tak, słowo od słowa i do słowa słowo stawało się ciałem. W trzech istotnych miejscach miasteczka, tudzież na chodniku prowadzącym przebiegle do kawiarni pewnego dnia stanęły nadesłane przez pana profesora kurierską pocztą plakaty, a redaktor Pokorski poczynił starania, aby w kawiarenkowym piśmie pojawiła się solidna notatka o tym nowym, intrygującym wydarzeniu.
W dzień poprzedzający prelekcję, a był to piątek rano, pan profesor umyślnym transportem przemycił nie tylko własną szlachetną osobę, lecz również wspomniane powyżej kopie obrazów, zainstalował się w ogródkowej części kawiarnianej domeny i zgodnie z podaną w ogłoszeniach obietnicą w sobotę o godzinie osiemnastej rozpoczął się pokaz, z muzycznymi przerwami trwający do sędziwej, dwudziestej trzeciej godziny.
Czynność swą powtórzył nazajutrz, w piękne upalne, popołudnie, albowiem dziatwy rozmaitej po niedzielnym obiedzie naszło się tyle, że trzeba było po raz kolejny uprosić pieśniarkę, aby dodała blasku obrazom i słowom, zaś kawiarennik zmuszony był sobie tylko znanym sposobem wydobyć z podziemi dodatkowe litry napojów chłodzących, gdyż upał trwał niezmienny, a obie sale pękały w szwach… i któż by mógł przypuszczać, że sztuka piękna i muzyka, której w rozgłośniach radiowych nie uświadczysz, tak do gustu kawiarenkowych gości przypadnie.
[17.10.2021]
Ciekawy pomysł poddałeś animatorom kultury na popularyzację malarstwa i muzyki. Opowiadanie jak zawsze doskonałe. Ukłony.
OdpowiedzUsuńDziękuję. Teksty pod wspólnym tytułem "Kawiarenka" pisane były systematycznie w latach wcześniejszych. Ten akurat fragment pochodzi z toku 2015, a nazbierało się ich ponad sto. Przeredagowuję je, poprawiam i ponownie umieszczam w blogu... pozdrawiam
Usuń