Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

MIŁYCH ŚWIĄT

Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2025 Roku - spełniania się marzeń!!!

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 listopada 2015

JEDEN DZIEŃ Z WIELU (szkic)

Ten dzień podobny był do innych, nie taki sam, lecz podobny.
Ledwie słońce zawitało, stary Karpiel poszedł oporządzić dwie świnie, kury puścił na podwórze, zmielonego owsa z pokrojonym chlebem rzucił; aż się zakurzyło, tak pędziły za poranną strawą, nasyciły się, a później ryły pazurami kretowiska i tę połać żyznej ziemi przy obórce, gdzie swego czasu stary gospodarz gromadził obornik.
Karpielowa tymczasem, zanim poszła wydoić poranne mleko, rozmodliła się przyklękając przy obrazku tej, co w ostrej stoi bramie, a modliła się najczęściej o zdrowie dla nich obojga, a jeśli z tym zdrowiem Panu Bogu coś nie wyjdzie, to przynajmniej o śmierć wspólną. Mogłaby wprawdzie prosić o to, aby ją zabrał pierwszą, ale jak tu Bolusia samego na świecie zostawić, a przecież nie będzie prosić, aby jego wziął naprzód.
Sześć jajek jej przyniósł. Odsapnęła. No, nareszcie zaczynają się nieść. Do wieczora z mendel będzie miała, to z tymi, co je chowa w glinianej misie będą trzy mendle, więc jeśli Gawlikowska przyjdzie, to kupi od razu trzy, bo ona do ciast potrzebuje, a takie drożdżowe piecze, że lepszych szukać nie potrzeba.
Boluś z kolei kiedy dawał te jajka, to powiedział, matka, zrób dzisiaj jajecznicę z sześciu. A to go chyba pokręciło, bo z czterech wystarczy, doda się pokrojonych w kostkę skórek chleba, dwie cebule ustruga i na smalczyku ze skwarkami usmaży.
Zlitujże się, z czterech wystarczy, powiedziała, a na kolację ci z tych dwu usmażę ci placuszki z mąką i kaszą manną. Z tłustym mlekiem rozrobię ciasto, dodam pulchnika, żeby wyrosło, ale nie za wiele, żebyś zgagi nie miał. A co do tych jajek, to obliczyłam sobie, że jeszcze pięć mendli, a porządne ci buty kupię na targu, żebyś mi wstydu nie przynosił w kościele na mszy.
Tak i zgodził się, ale zanim zrobiła jajecznicę, poszła wydoić, a krasula tak jakby rozumiała ich potrzeby i dawała sporo mleka, na tyle dużo, że mogli sprzedawać, ba, Karpielowa prawdziwe masło z niego robiła i zanosiła na targ tak jak przed wielu laty, a ci, co się znają na maśle, w trymiga kupowali, bo przecież w sklepach i marketach same podróbki. Będzie z tego mleka, masła i twarogu (też robiła) na światło, na gaz i na rosołowe porcje. Boluś się trochę dziwił, bo przecież mieli własne kurczaki i smaczniejsze by były, nie to co tamte, szprycowane chemią, ale Helenka tłumaczyła, że kurki się niosą, kurczaczki jak podrosną, to też zaczną się nieść i tylko na jakie święto to spróbują własnego chowu. A ty byś świnkę swoją sprzedał? Pewnie, że nie. Czekasz świąt, a w sumie to tak jak dla nas, to na trzy-cztery miesiące mięsa starczy z takiego świniaczka, choć po co nam tyle mięsa? Jeśli go sprzedamy, to pieniążki będą i na prosiaczki do chowu, i na własne potrzeby. A co to za wielkie potrzeby mają, myślała, pewnie, że na prąd, gaz, cukier, sól i mąkę, takie najpotrzebniejsze. Dla Bolusia na piwo co niedzielę, dla mnie na tacę i tyle. Boluś jeszcze emeryturę dostaje, ale taką, że kotu napłakać i wszystko idzie na lekarstwa, i dla wnuczków, jeśli się który pokaże, a przed świętami to cała ta trójka przyjedzie na opłatek, więc trzeba im dać.
Wzięła się Karpielowa za tę jajecznicę. Nakroiła czerstwego chleba, cebuli, zrumieniła ją, dodała chlebka, a to wszystko na tryskającym smalczyku ze skwarkami nabierało smaku. Tymczasem grzało się już mleko w rondelku. Boluś na śniadanie pijał ciepłe. Wsypywał do kubka dwie łyżeczki zbożowej kawy, takiej w drobniutkich granulkach, ocukrzył i, jak mówił, do roboty miał chęć na cały dzień. 
Helenka natomiast w ciepłym mleku rozpuszczała łyżkę miodu i pajdę chleba nakryła tą jajecznicą, bo Boluś zawsze jej zostawiał.
Nie inaczej było i tym razem. Przysiedli jak Bóg przykazał przy stole, pojadali przy włączonym radiu. Jak szły wiadomości, to Boluś tylko „cichaj, cichaj”, mówił, choć Helenka ani się słowem nie odzywała. Przełykał kęs po kęsie i za każdym razem słuchając radiowych wieści mruczał coś pod nosem, wzdychał, a kiedy przełknął to „źle się dzieje” mówił, a tak w ogóle to myślał cały czas o tym wczorajszym telefonie, w którym jeden z wnuczków zapowiedział, że przyjedzie jeszcze przed świętami, bo na, całe ferie z rodzicami jedzie w góry, więc nie podzieli się opłatkiem, jak w zeszłym roku. Myślał też o tym, co też za niespodziankę szykuje córka, czy też jak w zeszłe święta przyjedzie na drugi dzień i tego samego wyjedzie, bo jej to zawsze się spieszy.
Helenka tymczasem myślała, że może by przed świętami oprócz ciast zaczęła też piec własny chleb, bo wyjdzie taniej, tyle że Boluś musiałby ruszt naprawić.
Zjedli w milczeniu.
(…)

[21.11.2015, Brescia we Włoszech]

4 komentarze:

  1. Wzruszające - chociaż to nie jest odpowiednie słowo, ale nie przychodzi mi inne do głowy...
    W każdym razie wzruszyłam się bo opisałeś pięknię tę więż, która łączy tych dwoje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stokrotko, od dawna miałem pomysł na napisanie czegoś podobnego... mam chyba jeszcze dwa czy trzy teksty w tym klimacie w szufladzie. Wszystkie, wraz z powyższym w formie szkicu, co u mnie oznacza, że zakończenia nie będzie, ale bardzo możliwe, że zbiorę się w sobie i z tych paru kawałków powstanie coś sensownego... pozdrawiam

      Usuń
  2. Ta krzątanina codzienna starszych znana jest wielu ludziom. Troszczą się nie tylko siebie, ale o dzieci i wnuki. Codzienność to oszczędzanie na wszystkim, aby starczyło na opłaty, leki i dla wnuków. Rozczula ta jajecznica podana z miłością, ale i niepokoi to coraz większe oddalenie młodych. Mam nadzieję, że nie zapomną o rodzicach. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś, Ultra, ogladałem w TV taki reportaż o samotnie mieszkającym, pełnym optymizmu biednym człowieku, który gotował sobie obiadki z kostek kurczaków (ja to nazywam niepieknie: " z kościotrupów"). Wychodził z tego rosołek, przy czym tak starannie wydobywał mięsko z kosteczek, abuy starczyło mu nie tylko na drugie danie, ale i na dzień nastepny, i na następny... przypomniałem sobie ten reportaż, zainspirował mnie i... wyszło, co wyszło.... może kiedyś rozwinę... pozdrawiam

      Usuń