Dni kurczyły się jakby flanelową koszulę wyprać w gorącej wodzie, a jeszcze te mgły przeplatane z deszczem, ten wiatr hulający po alejkach i placach, po wąskich uliczkach i parku, ten wczesnoporanny wilgotny zaduch, to wszystko wzięte razem i z osobna nie cieszyło nikogo, nawet tych, którzy przez dziesiątki jesiennych dni i nocy przebrnęli i na swój sposób tę porę roku ukochali. Bezsłoneczny smutek ogarnął obywateli miasteczka, a i w kawiarence czuć było tę depresyjną niemoc aż do chwili, kiedy redaktor Pokorski z radosną nowiną przybył i do stolika, przy którym popijał kawę mecenas Szydełko, przysiadł się, aby porozmawiać.
- Mecenasie, dzisiaj rano do mojego redakcyjnego pokoju przybył bardzo porządny obywatel naszego miasta z wielce czcigodną propozycją - powiedział na wstępie.
- Panie redaktorze, jest u nas w miasteczku całkiem spora grupa przyzwoitych ludzie, więc nie jestem tak bardzo zdziwiony, że czytając pisemko, które nareszcie zajęło się ludzkimi sprawami, człowiek ten wyszedł panu na spotkanie - rozwijał swoją myśl pan mecenas, lecz miał przecież prawo dopytać się także o szczegóły.
- Panie mecenasie, jest pan bardzo zaangażowany w prace na rzecz najbiedniejszych. Zaczęło się od tej pomocy prawnej ludziom wyrzucanym na bruk, której podjął się pan w tym swoim adwokackim stowarzyszeniu. Następnie z siostrami zakonnymi organizujesz pan pomoc rzeczową dla tych obywateli miasteczka, którym najmniej się powiodło. Przy okazji i mnie pan pomógł, kiedy z redakcji poprzedniego dziennika wyrzucono …
- … zostawmy to, redaktorze. Potrzebuję konkretów - dopominał się mecenas Szydełko, przerywając wywód pana redaktora.
- Mecenasie, rzecz w tym, że ten przyzwoity obywatel, w starszym wieku, posiada sporą kamieniczkę, dobrze utrzymaną, w niej siedem pokoi, wprost do zamieszkania… ten obywatel z wielką ochotą odda te pokoje na szlachetny cel…
- I nie chce ich sprzedać, wynająć i czerpać z tego zysk?
- Otóż i nie chce i nie może. Pokoje wprawdzie dobrze są utrzymane, ale wymagają napraw, to raz; po drugie, na inwestycje takowe nasz obywatel środków nie ma; po trzecie, zgłosił się z propozycją do magistratu, lecz kiedy wspomniał o dofinansowaniu remontu urzędnicy powiedzieli mu, że, a jakże, pamiętać będą i gdyby, co nie daj Boże, zdarzyła się jakaś katastrofa budowlana wymagająca zakwaterowania, to będą mieli na uwadze…
- Dziwne, że do urzędu poszedł - wtrącił pan mecenas - toż nie wiedział, że tam zanim co postanowią, to zatańczą z nim takiego oberka, że ledwo na nogach się utrzyma?
- Też tak i ja mówiłem… po czwarte to już podjął decyzję, aby pokoje oddać bezdomnym, albo takim, którzy nie mają się gdzie podziać. I u sióstr zakonnych był, a one go do mnie skierowały, a ja z kolei do pana zachodzę.
Ożywił się pan mecenas i wcale nie dlatego, że poczuł się wywyższony końcową decyzja pana redaktora, ale najlepiej chyba z kawiarenkowych przyjaciół znał biedę, która przydarza się mieszkańcom miasteczka, naciągał co zamożniejszych na datki, w gazetce rozgłaszał i przyjaciołom w kawiarence.
- W samą porę pan trafił do mnie, redaktorze. Jeśli będzie pan tak łaskaw, jeszcze jutro spotkałbym się z tym zacnym obywatelem, a z siostrzyczkami przedyskutujemy, kogo temu panu dokwaterować. Bo najważniejsze to mieć dach nad głową, prawda?
- W rzeczy samej, mecenasie - przytaknął redaktor Pokorski.
- Jak znam życie, to tego czcigodnego obywatela nie stać będzie na utrzymanie potrzebujących, bo przecież samo posiadanie dachu nad głową to nie wszystko.
- Ma pan rację, mecenasie. Jestem gotów po raz kolejny dać ogłoszenie i jestem pewien, że spotka się ono z odzewem na jaki liczymy.
- W to akurat nie wątpię. W samą porę, w samą porę… zima przed nami.
- Podobno śnieżna bardzo ma być w tym roku…
- Jaka by nie była, dla kilku, kilkunastu osób, znośniejsza będzie, panie redaktorze.
Zamówili po kawie i ciasteczkach, gdy wszedł pan radca z doktorem Koteńko. Natychmiast się do panów redaktora i mecenasa dosiedli, a pan radca oczywiście zażyczył sobie kawy, a pan doktor herbaty z cytryną.
Popijając w najlepsze nowo przybyłym przyjaciołom pan mecenas z redaktorem całą sprawę detalicznie przedstawili.
- I bardzo dobrze, panowie - rzekł radca Krach - gdybym nie był szoferem dzisiejszego wieczoru, wznieślibyśmy toast za tego obywatela, bo takich nam w miasteczku potrzeba.
- Oj, potrzeba - westchnął doktor Koteńko - ja znam takie rodziny, które bardzo źle przędą, oj źle.
- I dlatego trzeba ludziom pomagać - stwierdził pan radca - jak to napisał w „Naszym Głosie” nasz redaktor kawiarennik… „jak można cieszyć się każdym dniem przechodząc obok czyjegoś nieszczęścia?”
- No, nie można - usłyszeli nad sobą głos pana Adama, który wniósł tacę z kawami, herbatą i ciasteczkowym drobiazgiem.
- A pan Adam z daleka a słyszy - roześmiał się radca Krach.
- I oczy i uszy trzeba mieć otwarte w dzisiejszych czasach - stwierdził filozoficznie kawiarennik i przysiadł się do przyjaciół - a pan redaktor ma głos tak donośny, więc nie dziwne, że usłyszałem.
- A we mgle głos się niesie, oj niesie - przypomniał pan radca - no niech pan Koteńko, z którym przyjechałem tutaj, powie, cóż to za mgła rzuciła nasze miasteczko na kolana!
- Chorzy na serce podczas mgły źle się mają - zauważył pan doktor.
- A mnie się widzi, że jutro troszkę słońca obaczym - zawyrokował pan redaktor.
- Trzymam pana za słowo - wyrzekł poważnie pan radca.
I tak słowo za słowem ciągnęła się długą nicią kolejna kawiarenkowa rozmowa, podczas której stopniowo przepadała ta melancholijna słota, w jakiej kąpało się towarzystwo przyjaciół.
A kiedy dobijała się do głosu godzina dwudziesta, pan radca, ni z tego, ni z tamtego zapytał:
- A szanownej małżonki Marysi nie ma w domu?
- A nie ma, przyjacielu. Niebawem wrócić powinna.
Pan mecenas Szydełko ożywił się po raz nie wiadomo już który.
- Moja żona z kolei zmówiła się z panią inżynierową, żoną pana redaktora - mecenas łypnął wzrokiem w stronę Pokorskiego - z panią Zosią… że na jaką wycieczkę się wybierają.
- A ja - uśmiechnął się pan Adam - widziałem swoją żonę Marię, wsiadającą do auta pana żony - tu kawiarennik powłóczył ciętym spojrzeniem w stronę mecenasa.
- Ha, panowie, to wy nie wiecie wszystkiego. Ja swoją żonę bezpiecznie odwiozłem do leśnego domku, gdzie Anna z Wołodią pomieszkuje, a kiedy zajechałem, to na miejscu była już Ciżemkowska Joanna.
- To już nie pierwszy raz, kiedy nasze połowice bez naszej wiedzy z sobą flirtują - odezwał się pan mecenas.
- Nie po raz pierwszy - potwierdził doktor Koteńko.
- Zatem drogi panie Adamie - odezwał się do kawiarennika radca Krach - wyklucz pan ze swojego leksykonu słowo „niebawem”, bo myślę, że nasze panie, zważ pan, że to sobota, przed północą do domowych pieleszy nie powrócą - słowom tym, rzecz jasna, towarzyszył na twarzy pana radcy soczysty uśmiech - otóż wiedzcie, panowie, że Anna zaprosiła wszystkie panie do swojej posiadłości na babskie pogaduchy.
- A cóż na to Wołodia? - śmiało zapytał właściciel kawiarenki.
- Wołodia? No cóż… - pan radca bardziej niż głęboko się zastanowił - Wołodia to bardzo dzielny i cierpliwy młodzieniec.
Wszyscy przyjaciele okazali Wołodii swoje współczucie radosnym uśmiechem, a kiedy ten zsunął się z ich twarzy, pan doktor Koteńko przemówił do pana Adama:
- A czy w związku z tym, że moja Zosieńka spodziewana jest dopiero późną nocą, mogę zamówić kawusię z dużą bezą?
[15.11.2015, Bergamo we
Włoszech]
Rozumiem, że Zosieńka nie pozwala doktorowi Koteńko na spozywanie dużej ilości kalorii.
OdpowiedzUsuńA tam w Bergamo też taka bezsłoneczna nostalgia i smutek?
Tam przecież pięknie bo to Italia Słoneczna.
Dziękuję za poranną porcję literatury pięknej.
Trafiłaś w samo sedno tarczy, Stokrotko, nie pozwala.
UsuńNo, mówię Ci, nie tylko w Bergamo ale w całej Lombardii i Piemoncie, dżdżysto, pochmurno i ponuro, choć cieplej...
A nie szkodzi za te podziękowania :-)
A w Kawiarence cały czas świeci słońce. Ludzie pomagają sobie, wspierają i myślą o potrzebujących. Czegóż chcieć więcej. Dla mnie proszę również kawusię z dużą bezą.
OdpowiedzUsuńA dlaczego nie... zaparzę i podam z taką francuską, wielką jak kapuściana głowa bezą... na pohybel kaloriom :-)
UsuńCiekawe o czym rozprawiają panie ichmościów w posiadłości, bo panowie nobliwie raczej o filantropii....
OdpowiedzUsuńZdaje się, że jeśli w Ciżemkach ma się pojawić wkrótce nowa, maleńka osobistość, to pewnie te czcigodne damy doradzają pani Annie, jak tu się przygotować do tego wdzięcznego aktu dawania życia... a potem, jak chować, aby wychować i w zdrowiu i w godności... ale kto to wie, o czym we własnym winnym gronie rozprawia piękniejsza świata połowa...
OdpowiedzUsuń