Stara Ciesielska lubiła wpadać do babci, a później do jego mamy, aby pogadać… ot, takie „kominki”. Ojciec był zły, pamiętał to dobrze, bo kiedy przyszła, zgrzytał zębami, no nie żeby tak naprawdę zgrzytał, ale usta miał zaciśnięte, a oczy jego mówiły:
- Po jasną cholerę tu przyszła? Nie ma nic innego do roboty?
Stara Ciesielska nie miała. Jeden pokój, ten mniejszy, zajmował Marcin, jej syn i on osobiście zajmował się tym pokojem. Pogodny był, uśmiechnięty niemal zawsze. Pracował w fabryce a czas wolny spędzał na spacerach z psem, przepięknym wilczurem, którego trzymał w malutkim domku w ogródku, a pies nigdy nie był na łańcuchu. Jedynie kiedy Marcin brał psa na spacer, to między ludźmi prowadzał go na smyczy, a jeśli wychodzili w pole na łąki nad stawami, to pozwalał Atosowi pobiegać, choć wilczur tak porządnie był wychowany, że nawet puszczony samopas luzem, nikomu by krzywdy nie zrobił.
Marcin grał też w piłkę nożną w zakładowym zespole, choć nie zawsze załapywał się do pierwszego składu i chociaż dobiegał do trzydziestki to wciąż był sam. Czy to śmiałości do kobiet nie miał, czy co? A szkoda, bo gdyby go jaka chciała, to wcale by nie żałowała, bo Marcin był pracowity, miły i uśmiechnięty prawie zawsze. Aha… i na rowerze jeździł, bardzo często z Atosem, miał najlepsza w okolicy kolarzówkę.
Taki to z niego był samotnik. Nie to co jego starszy brat, Bronek, grubszy, do ojca podobny, lubił jeść, ale tez i pił, i w końcu sobie przygruchał jakąś rozwódkę z miasta odległego o dwadzieścia kilometrów i u niej zamieszkał, opuszczając Ciesielskich pokoje zanim jeszcze stary Ciesielski umarł.
Chłopiec był na jego pogrzebie. Cała kamienica była. A pogrzeb był piękny, z honorami, z orkiestrą, bo stary Ciesielski czymś się tam zasłużył, choć wśród lokatorów uchodził za mruka i jedynie „dzień dobry” mówił każdemu.
A na tym pogrzebie to chłopcu cos do oka wpadło i wyglądało, jakby płakał, ale nie płakał, bo Ciesielskiego znał niewiele.
Ten Bronek, brat Marcina to miał urozmaicone życie. To pewne, że zakochał się w tej rozwódce i od razu zaakceptował jej córkę z małżeństwa, ale często kłócili się, godzili i znów kłócili, ci co ich trochę lepiej znali mówili, że musiała kosa trafić na kamień. Bronek zajeżdżał czasami do matki podpity i w domu jeszcze pił, i jak się położył to by tylko spał i spał, a Ciesielska nigdy nie wiedziała, o co im teraz poszło.
Jak raz, kiedy Bronek był w takim stanie wegetacji, przyjechała z córką jego niby-żona. Całe dwadzieścia kilometrów z miasta przyjechała taksówką, choć autobusy chodziły co trzy kwadranse. Pod sam dom podjechała ta taksówka i kiedy przyszło do płacenia, to ona powiedziała taksówkarzowi, żeby zaczekał, bo za chwile zejdzie mąż i za kurs zapłaci.
A Bronek leżał na łóżku pijany, nieprzytomny i był bez grosza przy duszy, więc co miała robić stara Ciesielska, jeśli nie chodzić „po kominkach”, a taksówkarz czekał i denerwował się.
Przyszła więc do matki chłopca i tym swoim „Boże zachowaj” wszczynała rozmowę, pomstując na partnerkę życiową swojego syna.
- Niech mi pani pożyczy trzydzieści złotych… do emerytury… oddam.
Matka chłopca oczywiście pożyczyła jej te pieniądze i taksówkarz mógł w końcu odjechać. Nazajutrz wyjechał też Bronek z kobietą i ich dzieckiem. Na pewno musieli się znów pogodzić.
Matka chłopca nie czekała, aż listonosz przyniesie Ciesielskiej emeryturę. Te trzydzieści złotych oddał za nią Marcin.
- Mamcia, kiedy ty w końcu zmądrzejesz? - syn samotnik często zadawał matce pytanie, na które nie oczekiwał odpowiedzi.
Stara Ciesielska w dalszym ciągu chodziła „po kominkach” i coraz częściej opowiadała, jak dobrego ma młodszego syna, i żałowała, że jakoś nie trafia mu się kandydatka na żonę.
- Boże zachowaj - mówiła - jak tu samemu żyć na tym świecie.
I nie doczekała się wesela dobrego syna.
Cała kamienica poszła na jej pogrzeb.
[13.11.2015, Grabonoš, w
Słowenii]
Jak to w życiu, wesela przeplatają się z pogrzebami, a dobrzy ludzie nie zawsze znajdują sprawiedliwość na tym świecie...
OdpowiedzUsuń... to prawda... jakże często los igra sobie z nami, a to "Boże zachowaj" wypowiadane przez tą panią ze specyficznym akcentem, to chyba do samej śmierci będę pamiętał
UsuńLudzkie problemy opisane. Pracowitych Marcinów znamy, pijanych Bronków też. I tylko serce matki jednakowo bije dla swoich dzieci. Wyjmie każdy grosz i da, pożyczy, jak braknie, niezawodne to serce od zawsze.
OdpowiedzUsuń... to prawda, Ultra, ta historyjka raz, że oparta jest na faktach, a dwa jest prawdziwa, gdyż jestem świadomy tego, że w rozmaitych wersjach pojawia się w "ludzkich żywotach" - streściłaś akuratnie...
UsuńMożnaby powiedzieć - Samo życie...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
to prawda,Stokrotko... samo życie...
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń