Wytrzepałem wszystkie dywaniki; w każdym pokoju był jeden, więc doliczyłem się piętnastu. Wytrzepałem dywaniki, aby otrzymać przepustkę.
Kiedy już miałem wychodzić, u drzwi przychwyciła mnie opiekunka i kazała mi założyć ciepłą kurtkę, bo tam jest zimno, sam mówiłem i jak powróciłem do drzwi porządnie ubrany, to ona mi jeszcze otuliła szyję szalikiem i dociągnęła suwak.
- Teraz lepiej - powiedziała - a swoją drogą, Pawełku, zazdroszczę ci. Też bym tak chciała być raz tu, a raz tam, chciałabym tak rozmawiać jak ty.
- Ale ja naprawdę nie wiem, dlaczego ja mogę a pani nie.
Zrobiło mi się jej żal. Opowiadała mi kiedyś, że jak była młoda miała chłopca i bardzo go kochała, ale on był poważnie chory i pewnego dnia umarł, a moja opiekunka już potem nigdy sobie nie ułożyła życia; przypuszczam więc, że chciałaby sobie z nim porozmawiać tak jak ja to robię z matką i ojcem. Ale… myślałem sobie… a jeśli on jej nie pamięta, to przecież opiekunce byłoby jeszcze bardziej żal.
Ponieważ miałem przepustkę, a w niej czarno na białym było napisane do kogo się udaję, poszedłem oficjalnie i stanąłem pod bramą. Zapukałem.
Wrota zaskrzypiały, otwierały się powoli i wyszedł mi na spotkanie taki jeden stary z długą brodą, a zamiast halabardy trzymał w ręku wiosło.
- Samemu tak? A gdzie ci, co pana żegnają? - zapytał i przyglądał mi się tak dziwnie, jakby miał kłopoty ze wzrokiem albo był krótkowidzem.
- Ja tylko na chwilkę, mam przepustkę - odparłem.
Chwycił tę zapisaną odręcznie kartkę z pieczątką zakładu i przesylabizował moje imię i nazwisko.
- Przepraszam, oceniając z wyglądu pana wiek, myślałem, że przychodzi pan na stałe - tłumaczył - zdziwiło mnie tylko to, że pan tak sam. Zwykle długo biją dzwony i orszak kieruje się do tego ostatniego miejsca, a część ludzi to jeszcze czeka aż do chwili, kiedy uklepią ziemię… proszę niech pan wchodzi.
No i wszedłem.
A nie wiem jak to tam jest, bo kiedy już się tam jest, to jakoś same nogi człowieka niosą we właściwe miejsce i wcale nie trzeba pytać o drogę, nie trzeba nawoływać. No pomyślcie, co by to było, gdyby tak ludzie się nawoływali, krzyczeli po imieniu, nazwisku, ech a przecież tu ludzie we wszystkich językach świata rozmawiają, co by to było, ech, harmider jeden by powstał, a tak, to człowiek sobie idzie, podążając za jakimś niemym a rozpoznawalnym głosem i dociera tam, gdzie dotrzeć powinien.
A ojca spotkałem oczywiście z wędką. A jak słońce prażyło. Przysmażony był na purpurowo, zwłaszcza plecy, ale później to mu się kolor opalenizny zmienia na brunatny.
- Siadaj Pawełku - mówi do mnie, a przedtem to mnie wyściskał, bo prawdę mówić, dawnośmy się nie widzieli - a jaką rybkę ci złowiłem - i wyjmuje pięknego okonia, no ze trzydzieści centymetrów miał, to dużo, jak na okonia - mama będzie kwękać, bo nie lubi okoni obierać, ale to nic… sam obiorę.
To ja mu wtedy opowiedziałem o wszystkim, jak to wypytywałem się znajomych, co oni sądzą na temat tych przestępstw i zdrady. Wszystkich nie odwiedziłem, to fakt, ale tatuś zrozumie, że musiałem wrócić na podwieczorek a potem na leżakowanie. Oczywiście przekazałem mu pozdrowienia od wszystkich.
- To wszystko pic na wodę i fotomontaż - roześmiał się ojciec.
Oho… stary dobry ojciec. Lubiłem kiedy to mówił, bo wiecie, że mój ojciec to chyba nigdy w życiu nie zabluźnił, nawet gdy sobie popił, no nigdy… nie dziwne? A te „pic na wodę…” to chyba największe jego bluźnierstwo było, choć tak naprawdę to nie wiem, co te słowa znaczyły.
- Idź, przywitaj się z matką… ja tu jeszcze połowię i jak będziesz chciał, to przyjdź tutaj - powiedział i zaraz poszedłem do matki.
Akurat krzyżówkę rozwiązywała.
- Synku, ja przecież wiedziałam, co usłyszysz o mnie i o tacie, ale wolałam, abyś sam to usłyszał - wyrzekła, kiedy wszystko jej skrupulatnie opowiedziałem.
- Ależ mamo - westchnąłem - ja nigdy w ciebie nie wątpiłem, jak mogłaś przypuszczać?
No i stało się. Objąłem mocno moja białą matkę, aż mi przez ręce przelatywała i wcale nie była ciężka, i mógłbym ją podrzucić tak bardzo, bardzo wysoko, a kiedy ją unosiłem, wtedy powiedziała:
- No już dość, wiesz, że mam łaskotki, puść mnie, puść.
Puściłem ją… a była taka młoda, słowo daję, młodsza ode mnie.
I wtedy powiedziała mi, że umówiła mnie z panią Zofią.
Już wiedziałem… moja nauczycielka. Ale się dziwnie poczułem. Naprawdę było mi głupio, bo tyle razy zachodziłem w te strony i nigdy nie odwiedziłem pani Zofii. Było mi głupio i wstyd. Co było robić… szedłem z mamą, powiedziała, że to blisko, a ja przez całą tę krótką drogę głowiłem się, jak tu by zacząć z nią rozmowę, a wtedy matka, nie wiadomo skąd wzięła bukiet kwiatów i wcisnęła mi w dłoń.
- Tak wypada, Pawełku. Czy zawsze muszę cię uczyć, że jeśli idziesz z wizytą do kobiety, powinieneś wziąć z sobą kwiaty?
I szedłem tak z mamą i z tymi kwiatami, a były to czerwone róże, szedłem tak i układałem sobie w myślach, co tu powiedzieć, i spostrzegłem, że nie jestem ani Pawełkiem, ani dojrzałym Pawłem, a takim pośrednim, bo chciałem, aby pani Zofia mnie sobie przypomniała od razu i po raz nie wiem już który pomyślałem sobie, że to świetnie dostosowywać czas do własnych potrzeb, co zdarza się to jedynie tutaj.
Nacisnąłem guzik dzwonka.
[15.11.2015, Bergamo we
Włoszech]
Wspomnienie chwyta za gardło. Dławi, ponieważ rzeczywistość zlewa się z nadrzeczywistością i pewnie sam chłopiec wierzy, że spotkał się z Mamą. Ciężar dla dziecka nie do udźwignięcia.
OdpowiedzUsuńto oczywiście jest płaszczyzna z pogranicza rzeczywistości, snu i wyobraźni...
UsuńWytłumacz mi dlaczego u bardzo dobrze piszących osób zawsze znajduję jakiś pomysł /żeby nie powiedzieć - natchnienie/ na następny tekst....?
OdpowiedzUsuńMłodzi to skomentowaliby Twój tekst jednym słowem: SZACUN
wyobraź sobie, że mnie również to spotyka... czasami wystarczy jakaś scena, dialog lub jego fragment, jakiś opis, aby coś w środku otworzyło się, zagrało i zrodziło jakiś pomysł.... zresztą... również realna obserwacja czegoś, kogoś, jakiejś sytuacji, nawet najzwyklejszej, potrafi być inspiracją... jeśli spodobał Ci się ten fragment, Stokrotko, to może dlatego, że cały ten cykl, gdzie czas nie istnieje, jest bardzo osobisty, choć oczywiście przetworzony i "ubrany" w szaty pewnej konwencji... skoro nie istnieje czas, to i bohater podróżując w nim jest i dzieckiem, i dorosłą osobą.
Usuń