Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

MIŁYCH ŚWIĄT

Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2025 Roku - spełniania się marzeń!!!

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 listopada 2015

WIELKA RADOŚĆ

Zdarzyło się to, co zdarzyć się musiało - w odnowionej części kawiarenki, z tym transparentnym, otwartym na niebiosa dachem przywitali się nareszcie najnowsi obywatele Ciżemek: Anna z zacnego państwa Krachów domu wraz ze swym syberyjskim mężem  Wołodią, Joanna i Piotr, którzy wcześniej zaludnili ciżemkowskie włości wraz z pięknym zwierzęcym inwentarzem, oraz pan radca Krach z małżonką, którzy zażyczyli sobie, aby pierwsze oficjalne spotkanie młodych właśnie w kawiarence się odbyło. Na specjalne życzenie pana radcy za stołami do wspólnej wieczerzy usiadła pani Marysia z małżonkiem. Tak, tak, tego wieczoru pan Adam miał być gościem w swoim własnym przybytku, nie zaś jego właścicielem, a gospodarzem uroczystości została pani kucharka, która przepięknie dyrygowała kawiarenkową młodzieżą, aby wszystkim gościom nie zabrakło ani jadła, ani napoju, ani też przyjemnego samopoczucia.
Zatem przy pierogach z mięsem i kapustą, przy tej straszliwie niezdrowej golonce, przy ćwikle i śmietankowym chrzanie, przy roszpunce i rukoli nasączonych oliwkowo-winno-octową zalewą, przy   
borówkowo-żurawinowej konfiturze, przy pstrągu w cytrynowym sosie, przy brzozowej lemoniadzie, szampanie i żmijówce z Korei, przy serniczku puszystym, wiedeńskim, przy zielonej herbacie i kawie z kardamonem, przy tym wszystkim, co podniebieniu miłe bawiono się rozmową; najczęściej o tej dalekiej wschodniej krainie, skąd Wołodia z żoną  przyjechali w rodzinne Anny strony.
Prześlicznie kaleczący akcent Wołodia początkowo syberyjskim opowieściom ustępował żonie, lecz wkrótce po wypiciu i koniecznym rosyjskim, długim i z samego serca wyrwanym toaście ośmielił się do opowieści Anny przyłączyć skwapliwie, a później to już prawie wcale wódki nie pił, bo w rzeczy samej nie był on alkoholu gorliwym zwolennikiem. O tak, podczas wypraw w tajgę zabierał flaszeczkę z tym napojem, lecz głównie to po, aby przed snem rozgrzać swoje trzewia i pokornie przymknąć oczy przed kolejnego dnia świtem. A teraz szczególnie, gdy Anna w błogosławionym stanie przebywała, postanowił na ten daleki z jego perspektywy kraj, jedynie trzeźwym patrzeć wzrokiem.
A kiedy już goście nasycili chętne opowieści uszy, Wołodia wstał i porwał swego teścia, pana radcę Kracha w swoje ramiona, i wyrzekł:
- Panie ojcze kochany, mnie się nikadga nie marzyło to, co pan ojciec uczynił dla nas w tym hutorze dom postawiwszy. Ja tobie obiecuję odpłacić nie tolka córkę twoją miłując do kańca żywota, lecz uczynię wsio sztoby nam wmiestie chwatiło i dienieg i szczastia.
To mówiąc radcę Kracha wyściskał tak szczodrze, że ten niemal by z tych pieszczot ostatni dech postradał. A kiedy już Wołodia pana radcę na ziemi postawił, obrócił się ku swej brzemiennej małżonce, w ramiona ją pochwycił i uniósł, uniósł pod żyrandole tak wysoko, i głowę swą do jej wzniosłego łona przytulił, a uczyniwszy to wykrzyknął:
- Mojaż ci ona, i żiena i riebioniok moj wljublionnyj!
A przyjaciele natenczas wstali, klaszczeniem w dłonie swoją radość w górę wznieśli, a Piotr z Joanną tak czule wpatrzyli się w siebie, a kawiarennik napotkał Marysi druzgocące spojrzenie i taka spontaniczna radość rozniosła się po sali, takie to teatrum się napoczęło, że i w sąsiedniej sali podniósł się tumult i co i rusz który z pozostałych gości zaglądał, by sprawdzić, co też Wołodia z Anną wyczynia i skąd ten aplauz powstawał.
A kiedy już tę arię prześwietną odbyto, panie skupiły się w jednym miejscu, panowie inny stolik do posiedzenia przysposobili i rozmowom w tych mniejszych gronach nie było końca.
A o czym rozprawiali, tego sam stary pisarz siedzący swoim zwyczajem w kąciku przy kubku ciepłego jeszcze mleka nie był w stanie dociec, więc co tylko mógł, co zasłyszał, jakieś urywki konwersacji pilnie w swoim kajecie opisywał - on również cieszył się szczęściem ogółu, a jeśli tak było, to przecież że i dla jego pisania lepiej, bo wtedy samo pióro znaczy błękitne ślady na białej karcie papieru i nie trzeba mu w tym pomagać.

[14.11.2015, Grabonoš, w Słowenii]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz