(1)
Kiedy pierwszy raz usłyszałem od niego, że są przestępcami, a dokładniej - należą do grupy przestępczej, po prostu go wyłączyłem.
Ubrałem się w ten granatowy dresik i włożyłem na siebie szarą kurtkę z kapturem, rumuńską, bardzo dobrze ja pamiętam, i mogłem w niej wyglądać jak street dancer albo jaki raper, co to wypluwa z siebie słowa i wykrzykuje rękoma, a na głowie ma taki kaptur i głowę ma łysą, i ma brzuch solidny, taki wypasiony, a w ogóle jest umięśniony, bo spędza sporo czasu na siłowni. Ale wtedy moja rumuńska kurtka nie wiedziała jeszcze, że istnieją raperzy; co najwyżej mogli ją nosić amerykańscy bokserzy na filmach albo murzyni z Harlemu, ciskający piłkę do kosza.
Ubrałem tę kurtkę, bo był wiatr, strasznie wtedy wiało i natychmiast pobiegłem do niej, a oburzenie trzymałem w zaciśniętych pięściach.
Matka poznała, że jestem wstrząśnięty. Skąd u wszystkich matek świata ten dar rozpoznawania myśli dziecka? Nie wiem.
Oczywiście przywitaliśmy się i usiedliśmy na ławeczce pod świerczkiem. Gdyby nie ten wiatr byłoby przyjemnie a nawet ciepło, a moja matka była biała, zupełnie biała i było jej zimno, więc przysunęła się do mnie i wiem, że nogi jej drżały. Zaproponowałem jej, aby okryła się moją kurtką, zwłaszcza plecy, bo w plecach, odkąd pamiętam, zawsze czuła chłód i mówiła, że to od pleców się zaczyna, od pleców i zimnych stóp. Ale nie chciała założyć mojej rumuńskiej kurtki z kapturem, mówiła, że chociaż drży, to już się przyzwyczaiła do zimna - człowiek do wszystkiego się przyzwyczai.
Ja nie mogę. Od zawsze tkwi we mnie jakiś opór i niezgoda, tak jak wtedy, kiedy ten kunus nazwał mojego ojca i matkę przestępcami, bo tak mu pasowało.
Zapytałem gdzie podział się ojciec i czy wobec braku jego obecności będziemy tak siedzieć tylko we dwoje, a ja przecież przyszedłem w odwiedziny do obojga.
W jej bladym spojrzeniu mieszała się konsternacja z dobrotliwym uśmiechem. Przemówiła:
- Mamy do wyboru następujące możliwości: pojechał z Leszkiem na ryby albo z Doleckim do lasu na grzyby. Możliwe też, że puszcza race w noc świętojańską lub czyści broń przed zawodami. Jest też prawdopodobne, że poszedł wyszukać choinkę na święta albo też ma zmianę zmian, a to oznacza, że śpi i wolałabym go nie budzić, bo wiesz, że ta zmiana zmian oznacza….
- …że pracuje się szesnaście godzin na dobę - dokończyłem.
- Właśnie.
I właśnie wtedy opowiedziałem jej o tym, co powiedział ten kunus, a ona odparła, że nie jest zdziwiona, ale może to i lepiej, że ojca nie ma, bo jest porywczy i mógłby tego nie przeżyć. Potem zastanowiła się nad tym, co jej powiedziałem, spojrzała na mnie z taką miną, której nie potrafiłem rozszyfrować i zapytała mnie, czy w to wierzę. Dosłownie wyraziła się w ten sposób:
- Chyba syneczku w to nie wierzysz - jej biała, przezroczysta twarz zdradzała niepokój, niepotrzebnie, bo nie dawałem wiary tamtym oskarżeniom, lecz matka musiała jednak dodać:
- Gdybyś miał jakieś wątpliwości, zawsze możesz zapytać ludzi, którzy mnie znali… zrobisz to?
Rzadko całowałem dłonie swojej matki, ale wtedy je ucałowałem. Były zimne, a mogę przysiąc, że moje usta wprost przedostawały się przez tę bielutką tkankę jej dłoni, jakby te dłonie zbudowane były z mgły.
Wierzyłem jej, nie miałem najmniejszego powodu, aby w nią wątpić, lecz obiecałem jej, że odszukam tych wszystkich ludzi, którzy ją znali i zapytam.
- Mój ty syneczku - powiedziała i, przyznać muszę, że wzruszyła mnie ta tkliwość z jej strony, bo zwykle nie okazywała przesadnie swoich uczuć w stosunku do mnie; one rodziły się bez słów.
Potem sobie porozmawialiśmy, bo chciała się dowiedzieć jak najwięcej, a ja odpowiadałem, lecz niechętnie, bo w sumie wolałem o sobie nie mówić zbyt wiele, nie było o czym.
Tam na ławeczce pod świerczkiem moja matka miała 33 lata i była sporo młodsza ode mnie, bo ja zawsze myślałem, że ma akurat tyle lat i wcale się nie zestarzała.
- Tutaj, Pawełku, czas nie istnieje - powiedziała, a kiedy porozmawialiśmy wystarczająco długo, moja matka rozpłynęła się i poszła do siebie, a ja planowałem już w rozproszonych swoich myślach podróż do pani Dziuni, do pań Basi, Eli, Walentyny, do sąsiadki; także do pana Leszka i brata pana Leszka i do kilku jeszcze innych, aby zapytać ich o moją matkę.
[11.11.2015, Wiedeń]
Czytam Panie Pisarzu, czytam....
OdpowiedzUsuńI z podziwu wyjść nie mogę...
"A oburzenie trzymałem w zaciśniętych pięściach", ponieważ wiadomości o rodzicach krzywdziły dziecko, które zdawało sobie sprawę, że zdrada czy przestępstwo ma pejoratywny wydźwięk. Nikt nie chciałby usłyszeć takich słów, a wielu usłyszało w tamtych czasach. Jeden na drugiego donosił, jeden drugiego oskarżał, ponieważ nie było wolności, skoro rządziły ideologie. I na dodatek mieniły się jako jedynie słuszne. Powrót do dzieciństwa jest zawsze trudny. Narratora czeka podróż do bliskich, którzy znali matkę.
OdpowiedzUsuń