A/
Ostatni kurs:
Dusseldorf - Pruszków.
Wściekły byłem na
korki pod Dortmundem i później za Magdeburgiem. Straciłem przez nie prawie 3
godziny. Zmuliło mnie i zamiast pokonać te ponad 1100 kilometrów za jednym
skokiem, przystanąłem na parkingu. Nastawiłem 3 dźwięki budzika na około pół
godziny. Obudziłem się po pięciu godzinach (sic!). Nie miało to żadnego wpływu
na terminowość dostawy, bo w Boże Ciało firma w Polsce nie pracuje. Chodziło mi
raczej o to, aby dostać się do chałupy jak najprędzej.
Po przebudzeniu się
kontynuuję jazdę - tym razem znacznie przyspieszam. Około 50 km od granicy natykam
się na kolumnę wojskową - Amerykańce zmierzają do Polski. Kolejna kolumna
jankeskich żołdaków z przerażająco wolną prędkością, jadąc po jednopasmowej
92-ce tamuje ruch. Z wielkim mozołem mijam wszystkie te ponure i brudne wozy.
Na obwodnicy Poznania wyłania się kolejna kolumna - tym razem przemknąłem
szybciutko przed nią. Fatalnie wygląda taka masa przejeżdżającymi po polskich
drogach amerykańskiego wojska. Co więcej na ten temat? Jest to jedyny
przypadek, w którym zgadzam się z hasłem „Polska dla Polaków”. Gdyby to ode
mnie zależało, dałbym jankesom dwa tygodnie na opuszczenie Polski. Niech sobie
jadą do tego swojego Missouri, Oregonu, czy innego Miami. Nic tu po tych
żandarmach światowego imperium. Jako umiarkowanie radykalny pacyfista nie życzę
sobie kolesi w obcych mundurach, natowskich również, a najbardziej
amerykańskich. Nie życzę sobie dyktatu jastrzębi z Pantagonu, jestem
zniesmaczony tym, że polscy politycy nie wyciągnęli żadnych wniosków z
zaprzeszłych czasów i zafundowali Polakom kraj wasalsko uległy zachodniemu
suwerenowi.
To wszystko dzieje się
w dzień Bożego Ciała. Włączam na chwilę radio i z wiadomości dowiaduję się, że
w jakiejś wiosce pod Uniejowem tradycja nakazuje zrywać z łąk kwiaty, z potem
układane są z nich kwiatowe dywany… uściślijmy - dywany z martwych kwiatów. To
barbarzyństwo, choć może w mniejszej intensywności występuje właściwie w całym
kraju, a najgorsze jest to, że do tych przypadków wandalizmu - niszczenia
przyrody (w końcu boskiej natury) angażowane są dzieci rozrzucające po ulicach
płatki kwiatków z koszyczków.
Wiem, ranię uczucia
religijne i przynajmniej symbolicznie spłonę za to na stosie, ale chyba trzeba
być cymbałem, aby nie zauważyć, że naprawdę w imię katolickiej tradycji
niszczona jest przyroda. A przecież jest alternatywa - można chyba sobie
wyobrazić, że w ramach uczczenia dnia Bożego Ciała zwolennicy tej tradycji
wczesną wiosną lub jesienią sadzą kwiaty, które przepięknie na przełomie maja i
czerwca zakwitają. Czy to nie honor dla katolików ucieszyć naród i Boga
pachnącym kobiercem żywych roślin, które ukwiecą place, skwery i ulice miast i
wiosek nie na ten jeden dzień, lecz również na pozostałe? Dlaczego nikt o tym
nie pomyśli?
Do chałupy docieram o
czternastej… obiad, pranie, gruntowne sprzątanie szoferki. Chociaż gruntownie
wyspany, odczuwam jednak zmęczenie podróżą.
B/
Jakże mogło być
inaczej - Adelka zrobiła mi powitanie z pompą: doskakiwała co całowania,
przebierała nóżkami, szczekała wniebogłosy, słowem - radość niesłychana. Po
chorobie i operacji nie ma już znaku.
Ta druga, Masza o
pyszczku jeżyka, z ciemniejszymi, kręconymi włoskami na grzbiecie, taka
kuleczka przypominająca kłębek potarganej wełnianej włóczki, zadziwiona tym, co
wyczynia Adelka, wkrótce przyłączyła się do jej radości.
Od razu widać różnicę
w psich charakterach - Adelka przy Maszy to dostojna pani profesor, poza tym
wybuchem radości przy powitaniu jest stonowana, spokojna i ugrzeczniona. Masza
z kolei to żywe srebro: targa z sobą jakieś szmatki, w zabawie przyszczypuje
ostrymi ząbkami dłoń, jadłaby co popadnie, przeszczekuje się ze mną, gdy
próbując skłonić ją do spokojniejszej zabawy, udaję groźnego psa. Oprócz tego
obie suczki ganiają się, zabierają sobie zabawki; Adelka nie jest zadowolona,
bo właściwie większość pluszaków to jej własność, ale co ma robić, skoro
żywiołowa Masza różnymi sposobami próbuje podkraść koleżance a to krówkę, a to
hipopotamka, to znów ośmiorniczkę. Masza na szczęście nie wskoczy na wersalkę,
a właściwie na jedną z nich wdrapuje się po schodku zrobionego z koca. Śpi z
kolei w dziecięcym łóżeczku, gdzie jest miejsce i na toaletę i na jedzenie.
Kiedy nadchodzi pora karmienia, wokół córki ustawiają się obie - każda z nich
dostaje po groszku suchej karmy - śmiesznie to wygląda, a oprócz tego taki
wspólny popas obu suczek wychodzi z korzyścią dla niejadka Adeli.
Oczywiście są o siebie
zazdrosne. Jeśli jedną weźmie się na rękę, trzeba sięgnąć po drugą. Adelka jest
oczywiście bardziej „usłuchana”, reaguje właściwie na każde zawołanie i
polecenie, charakterna Masza często się „stawia”, ale powolutku nabiera ogłady
naśladując zachowanie Adelki.
Najważniejsze, że obie
są zdrowe i zaakceptowały się nawzajem, choć przed Adelką sporo jeszcze pracy,
aby nauczyć młodszą koleżankę psiej kultury.
[01.06.2018, „Dobrzelin”]
Z czasem oba psy upodobnią się do zachowań, które wpoją im gospodarze - tak mówią znawcy. Ja swojego nie nauczyłam chodzić bez smyczy, bo od razu szukaj wiatru w polu.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam