A/ LYON
Od 25-go do dzisiaj
trochę sobie pojeździłem. Najpierw ładunek na starym mieście w Lyonie, a jest
to ważne, że na starówce, bo nie bardzo można było wjechać pod wskazany adres,
a to z tego powodu, że wjazdy blokowane są przez takie „chowane” słupki, lecz
nie w każdym miejscu jest to możliwe samochodem o takich parametrach wielkości
jak mój. Dość powiedzieć, że zatrzymałem się na jedynym wolnym miejscu na
parkingu przed małym hotelikiem, gdzie miałem 100 metrów do celu w linii prostej
- tyle że przy okazji 120 metrów w dół. Trzeba się było wybrać na pieszo i
poszukać zarówno lokalizacji adresu, jak i też dojazdu do niej. W sumie
przespacerowałem się jakieś 2 kilometry, aż w końcu udało mi się opracować
trasę dojazdu. Na miejscu kolejny problem: uliczka, przy której był załadunek
(przeprowadzka jakichś studentów do Londynu, a więc torby, łóżko, materace,
walizki, telewizor, monitor i temu podobne) miała szerokość mojego auta plus
postać obywatela o niezbyt obfitych kształtach. Studenci poczęli znosić swe
klamoty z 3 piętra (schody jak w latarni morskiej), a ja ładowałem to wszystko
na pakę. A tu za mną klaksony, bo oczywiście zablokowałem swoim postojem drogę
i trzeba mi było przerwać załadunek i (dwukrotnie to się zdarzyło) przejechać 100
metrów naprzód na jakiś placyk, przepuścić auta i powrócić na załadunek. W
końcu po wylaniu z siebie paru litrów potu, ruszyłem w drogę na Macon i Moulins
i oczywiście tuż po opuszczeniu Lyonu roboty na drodze - trasa zablokowana (już
ponad dwa lata grzebią się pod Lyonem z tym wyjazdem z mi miasta).
Dalej szło już nieźle.
Prom Calais - Dover miałem po pierwszej w nocy, a z Dover do Londynu jest nieco
ponad 120 kilometrów (zależy do jakiej części miasta), a więc zrobiłem sobie
małą drzemkę na parkingu w Maidstone.
B/ LONDYN
Już pół roku nie byłem
w Anglii, gdzie jeździ się wspaniale, a jedyny problem dotyczy parkingów, a
raczej ich braku. Oczywiście są też i korki na autostradach (nie inaczej było i
teraz, choć jechałem wczesnym rankiem), ale w na Wyspach korki w dużym stopniu
rozładowują się same - jest tu po prostu najlepsza w całej Europie
elektroniczna organizacja ruchu i jeżeli jedzie się z prędkością wyświetlaną na
elektronicznych tablicach, jest duża szansa na to, aby do minimum ograniczyć
jazdę w tłoku.
Na rozładunek
przyjeżdżam kilkanaście minut przed czasem i szczęśliwie znajduje wolne miejsce
do zaparkowania około 80 metrów od celu. Informuję studentów o przyjeździe i po
pół godzinie jestem już rozładowany. Tymczasem dostaję już adres załadunku z
docelowym dojazdem do Paryża. Aby dojechać do Egham na południe od Londynu,
trzeba przejechać przez pół miasta. Korków nie ma, ale świateł bez liku, więc
średnia prędkość niewiele przekracza 20 kilometrów na godzinę.
Lubię „przeczołgiwać”
się przez centrum Londynu i to niekoniecznie głównymi, atrakcyjnymi
turystycznie arteriami. Turystyka i zabytki to jedno, a życie miasta - drugie.
Człowiek zobaczy sobie, jak w tym wielki mieście ludzie żyją. ile uroku jest w
„detached…” i semi-detached houses” - równe rzędy jednakowych lub podobnych do
siebie domków, przed nimi niewielkie ogródki, a na frontowych drzwiach nieznana
już prawie w naszym kraju mosiężna kołatka. Oczywiście w miarę jak wyjeżdża się
dalej od centrum miasta, zabudowa staje niższa i bardziej poluźniona, a miejsce
wysokich, piętrowych kamienic i willi zajmują niższe, szeregowe domki, bardzo
często wynajmowane przez właścicieli. Są ulice (kwartały ulic) przy których
pełno barów, kawiarenek, salonów fryzjerskich, sklepików, zakładów fotograficznych
i wielu, wielu innych. Są szkoły, a im dalej na peryferie - małe parki, skwery,
place zabaw czy wręcz boiska do gry w piłkę nożną czy krykieta. Przedpołudniową
porą ludzi na ulicach niewielu, ale miasto już nie śpi. Czerwonymi „piętrusami”
podążają do pracy, do szkół, na większe zakupy mieszkańcy południowego Londynu;
na chodnikach też ruch, choć mniejszy niż w popołudniowych godzinach szczytu. A
widzi się całą gamę odcieni kolorów skóry - Hindusi w charakterystycznych
białych strojach, Arabowie, Murzynki w przepięknych wielokolorowych sukienkach,
jedna od drugiej zgrabniejsza, niskie acz przystojne panie o skośnych oczach,
no i mężczyźni: brodaci, ubrani nieporadnie i panowie biznesmeni w garniturach,
białych koszulach i, pomimo upału, pod krawatem. Są też młodzi, ubrani
ekstrawagancko, przeglądający się w telefonach komórkowych, są zawołani
rowerzyści i biegacze, małżeństwa i starsze pary, kobiety z dziećmi na wózkach.
Widać, że miasto żyje, że jest wielokulturowe. Tak sobie myślę, że gdyby jakiś
pisowiec to zobaczył, zamówiłby od razu mszę za Wielką Brytanię dla rodowitych
Brytyjczyków. I kiedy tak przejeżdża się przez wielokulturowy Londyn czy
wielobarwny Paryż, widać jak wiele jest przesady w tych nieuzasadnionych
obawach przed ludnością, której korzenie nie sa czysto europejskie. Zagrożenie
pochodzi od fanatyków - normalni, zdroworozsądkowi ludzie bez względu na kolor
skóry, przynależność do religii czy kraju pochodzenia ich lub ich przodków
normalnie pracują, żyją zamożniej lub biedniej i nie stanowią zagrożenia dla
sąsiadów o innym, bielszym kolorze skóry. W każdym bądź razie nie są większym
zagrożeniem dla porządku publicznego niż polscy kibole czy nawet pisowcy albo
sekciarze rydzyka.
[29.06.2018,
Bagneres-de-Bigorre, Heutes-Pyrenees]
Zdumiewająca jest logistyka Twoich przejazdów, ktoś musi dobrze kombinować w centrali, żeby tu zabrać, tam zostawić, ale to ładowanie na pakę niezbyt dobre dla Twoich pleców...
OdpowiedzUsuńUważaj na siebie.
Uważam na siebie. Co robić, taka praca. Człowiek się trochę pozlości, ale zaraz przechodzi ☺
Usuń