Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

MIŁYCH ŚWIĄT

Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2025 Roku - spełniania się marzeń!!!

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

25 czerwca 2018

SCENA PODOKIENNA


[luźne nawiązanie do opowieści „Ich dwoje”  

Akt pierwszy, scena pierwsza. Rozpoczyna się mocnym, podokiennym akordem. Romeo uczepił się wzrokiem balkonu, dłońmi uchwycił lianę winorośli pnącej się na wysokie, pierwsze piętro wilii; Adam odnalazł na ścieżce parkowej alei kilka zarumienionych na brązowo, odartych z kolczastych, zrudziałych łupinek kasztanów. Już pierwszy dosięgnął celu - niedomkniętego okna z furkocząca firanką poddaną powiewowi przedpołudniowego wiatru. Czekał na odzew w skupieniu, grzecznie i cierpliwie, a wyglądał przy tym jak dobrze wychowany piesek szukający wzrokiem ustnego polecenia swojej pani.
Rozwarły się wrota niebios, tam, na górze, koronkowa firanka czmychnęła przesunięta prędką ręką w róg framugi, a na jej miejscu pojawiła się smukła postać dziewczęcia o bliskim zdziwienia wyrazie twarzy.
- To ty? - to jej głos towarzyszący zadziwieniu twarzy i niespokojnym myślom - tych stojący na dole przeniknąć nie zdołał, choć obserwował z uwagą żywe popiersie dziewczyny, wychylające się nieznacznie poza okienną granicę dzielącą wnętrze mieszkania od ulicy.
- Powiedziałem, że przyjdę i przyszedłem, nie pobłądziłem i jestem.
- Pora nieodpowiednia: skowronek za wysoko, a na słowika zbyt wcześnie.
- A któż to jesienią wypatruje śpiewających ptaków?
- W takim razie przyfrunąłeś na skrzydłach bocianów, które spóźniły się z odlotem do cieplejszych krajów.
- Nie przyjmiesz mnie, bo jestem spóźniony?
- A czy ja cię wyganiam? Rozmawiamy sobie.
- A jaki będzie skutek tej rozmowy?
- Będzie taki, że narazisz się na utratę cierpliwości. Czy to mocna twoja strona?
- Wszystko zależy od okoliczności. Jeśli uznaję, że oczekiwanie ma sens, cierpliwość zostanie nagrodzona, zmieniając się w spotkanie.
- A nie zapytasz, czy wola i chęć spotkania istnieje po tej stronie?
- Po tej, czyli po tamtej, tam na górze?
- Właśnie.
- Ufam, że istnieje. Kto wie, czy nie równie silna jak u tego pod oknem.
- Czyżbyś czytał w moich myślach? A nie mylisz się przypadkiem?
- Rzadko kiedy się mylę.
- Takiś pewny siebie! Pyszałek.
- Dopóki nie wyprowadzisz mnie z błędu, mogę być pyszałkiem w twoich oczach. Rób, co chcesz, drocz się za mną, wysiewaj ziarna wątpliwości - pozostanę tutaj i przy swoim zdaniu.
- Tego ci nie powiem, kim jesteś w moich oczach, tego by tylko brakowało, abym zdradziła się swoimi myślami przed kimś, kogo znam tak niewiele. A zostać oczywiście możesz, tyle że powinieneś spocząć na ławce, o, tam, w cieniu, bo to wprawdzie jesień, lecz pogoda tak letnia jak sen najkrótszej czerwcowej nocy.
- Jeśli tylko z tej ławki mój wzrok dosięgnąć potrafi tego okna, przysiądę na niej.
- Tak ci się spodobało moje okno, choć kwiatów w nim nie ma?
- Jest jeden, który mi wystarczy.
- Dobre sobie, próbujesz mnie podejść od tej strony.
- Masz coś przeciwko kwiatom?
- Ja tylko zwracam uwagę na słowa, jakich używasz.
- Zraniły cię?
- Bynajmniej, są nawet miłe, ale to tylko słowa, a w tym jednym może drzemać przesada.
- Jeżeli nie ufasz moim słowom, spójrz w moje oczy.
- Z tej wysokości? I cóż w nich zobaczę? Przekwitłą zieleń? Błękit? A może dżdżystą szarość poranka? Wprawdzie z daleka błyszczą, ale to zapewne wskutek odbijania się od nich refleksów dobiegającego południowej pory słonecznego światła.
- A co widzisz poza tym blaskiem?
- Determinację, pewność siebie…
- Co więcej?
- Musiałabym spojrzeć z bliska.
- No widzisz, a ja dostrzegam z tego miejsca nie tylko piwny odcień słodowego piwa, w jakim kąpiesz swoje oczy.
- Przyznaję, że trafiłeś z ich barwą, ale co może być w nich ponad te słowa, jakimi je określiłeś?
- Powiem ci, kiedy zbliżę się do ciebie na odległość…
- Nie za prędko? Niby jakim to sposobem?
- Mógłbym się wspiąć na zaokienny parapet twojego sąsiada z dołu, tego, co trzyma papużki i kanarki, a potem po gzymsie spróbować wdrapać się na górę.
- Jeśli to zrobisz, zamknę okno i zasunę je firankami.
- Wtedy nie zobaczysz niczego więcej w moich oczach, a ja nie powiem, co widzę w twoich.
- Wolałabym, aby moje oczy nie widziały twojego upadku.
- Dlaczego od razu miałbym upaść? Jest taka siła, która poniesie mnie do ciebie bez szwanku dla kondycji mojego ciała. Poza tym pod twoim oknem jest wysoka, nieskoszona trawa, która mnie ochroni, w razie gdybym jednak odpadł od ściany.
- Alpinista! A mój niepokój? Masz go za nic?
- Niepokoiłabyś się?
- Pytanie! Po pierwsze: nie tędy do mnie droga…
- Po drugie?
- Pomyśleliby: - złodziej.
- Złodziej o tej porze?
- Zdeterminowany złodziej..
- … który nie ulęknie się niczego, aby tylko zdobyć dla siebie to, czego pragnie…
- … i nie zważa na to, czy ofiara rabunku będzie usatysfakcjonowana tym, że ją wykradną wbrew jej woli.
- Czy aby na pewno wbrew jej woli?
- A czy widziałeś kiedykolwiek, aby jakiś przedmiot życzył sobie zostać skradziony?
- Przedmiot?... Nie. Nie mówimy tutaj o przedmiocie.
- Jak by nie było, nie pozwalam ci na te akrobacje. Jeśli chcesz jeszcze ze mną rozmowy, usiądź na tej ławeczce pod klonem… zobacz jak przepięknie przebarwia się  listowie… usiądź i zaczekaj, aż ponownie pojawię się w oknie… bo teraz…
- … teraz obowiązki. Zaczekam więc na ławce.
Zniknęła we wnętrzu pokoju, on przysiadł grzecznie na ławce, zdejmując z ramienia skórzaną torbę, z którą prawie nigdy się nie rozstawał. Torba spoczęła u jego boku.
Najważniejsze, że nie został odrzucony, nie pozbyto się go, nie dano mu do zrozumienia, że powinien odejść w nieznane. I jeszcze jedno najważniejsze: rozpoznała go bez trudu, chociaż wczoraj tam, na starym mieście, przed napiętnowaną historią bramą, bramą - wyłomem w wysokim, ceglanym murze obronnym, łączącą miasto z podgrodziem było ciemno, tak ciemno, że nawet przechodząc obok siebie, dotykając się niemal ramionami, można było utracić tę krótką chwilę, podczas której zwarły się ich spojrzenia.
Trzeba przyznać, że miał niebywałe szczęście. Czy to los sprawił, że się wtedy potknęła? Że odpadł jej niewysoki obcas od trzewika prawej nogi? Schylił się po niego, a kiedy stała przy nim jak czapla na jednej nodze, węsząca za zdobyczą w płytkiej, niezmąconej wodzie, on przy pomocy kamienia (szczęściem był w pobliżu kamień), próbował przytwierdzić ten obcas do zranionej podeszwy. Nie była to robota godna sprawności rąk szewca, wykonał ją niezdarnie, ale zbiegiem okoliczności udało mu się połączyć obie części trzewika w jedność, lecz przestrzegł właścicielkę zgrabnych, smukłych, otulonych w aksamitną delikatność ciemnoszarych rajstop nóg, że obcas może po raz kolejny odpaść, że musi uważać. Nie wiedzieć czemu zaproponował dziewczynie swoje ramię, aby zmniejszyć ewentualność następnego potknięcia się podczas spaceru. Nie wiedzieć czemu ona oświadczyła wtedy, że mieszka niedaleko stąd, już na „nowym” mieście, w tej kamienicy, na pierwszym piętrze, gdzie pod nią, na parterze mieści się zoologiczny sklep z papużkami, rybkami i karmą dla kotów i psów. Wtedy powiedział, że ją odwiedzi, aby przekonać się, czy jego praca nad obcasem nie poszła na marne, choć oczywiście miał to być jedynie pretekst, aby móc ją zobaczyć nie w świetle księżyca i miejskich latarni.
Scena druga była oczekiwaniem, podczas którego jego myśli wałęsały się bezwładnie pod pokrywą czaszki, karmiły się wspomnieniem wczorajszego wieczoru i dzisiejszej niedokończonej rozmowy. Dla obserwatora, widza, dla przechodzącej chodnikiem publiczności, okoliczność, podczas której aktor spędza czas na biernym rozmyślaniu, mogłaby się wydawać czasem nużącym i nudnym, a jednak z punktu widzenia postaci siedzącej na ławce, czas nie wydawał się być stracony, wręcz przeciwnie - aktywne myślenie miało swój cel i przeznaczenie.
I kiedy zdawało się, że rozmyślaniom nie będzie już końca, w scenie trzeciej z wąskiego gardła kamienicy wybiegła dziewczynka, nie starsza od sześcioletniego brzdąca. Wybiegła na chodnik przed kamienicą, a nasz siedzący na ławeczce młodzian pomyślał sobie, że pewnie stanie przed oszkloną wystawą zoologicznego sklepu, że powita się z papużkami, że zapuka do żółwi, że zaciekawi się ekspresywnym zachowaniem się wiecznie głodnego chomika. Nic z tych rzeczy. Dziewczynka z balonikiem na druciku w ręku podeszła do niego i burząc jego myślenie, siadła przy nim i śmiało się doń odezwała.
- A ja powiem wszystko mamusi.
Nie rozumiejąc intencji małej, zapytał:
- O czym powiesz, koleżanko?
- O tym, że do Ewy przyszedł narzeczony.
- Narzeczony, czyli kto?
- No ty.
- Myślisz, że jestem narzeczonym Ewy?
- Pewnie.
- A po czym to poznałaś?
- Po tym, że Ewa jest bardzo zafrasowana.
- Zafrasowana?
- No, tak. Bardzo się spieszy z tym obiadem. Nawet pozwoliła mi wyjść przed dom, bylebym nie wychodziła na ulicę.
- A jeśli wyjdziesz?
- Nie wyjdę. Bez pozwolenia nigdy nie wychodzę sama tam, gdzie chcę.
- To dobrze o tobie świadczy. Co zatem robi Ewa? Rozumiem, że to twoja siostra?
- Tak, Ewa to moja starsza siostra. Obiera ziemniaki, robi sałatkę, gotuje kompot.
- No, proszę - zapracowana.
- Jest starsza, więc to nie dziwne, że szykuje obiad. Czasami jej w tym pomagam, ale tym razem nie chciała mojej pomocy.
- Lubisz siostrę?
- Lubię, choć czasami jest nieznośna z tym pilnowaniem mnie. Zdziwiłam się, że pozwoliła mi dzisiaj wyjść, kiedy szykuje obiad.
- A ja się temu nie dziwię. Ewa dba o to, aby nic ci się nie stało.
- Wiem, ale mnie nic się nie stanie, bo jestem grzeczna. Ale o tobie to muszę mamusi powiedzieć.
- Musisz się poskarżyć na mnie?
- Nie, mnie nie przeszkadza, że Ewa ma narzeczonego, ale mama musi o tym wiedzieć.
- No cóż, może i masz rację, ale ja nie jestem narzeczonym Ewy.
- Nie wierzę. Moja siostra nigdy wcześniej się tak nie zachowywała, a moja mamusia mówiła, że jak się jest zakochanym, to człowiek od razu się zmienia.
- Zauważyłaś zmianę u Ewy?
- Pewnie. Zrobiła się jakaś milsza i, jak mówi mamusia, robota pali jej się w rękach. A ty… pewnie czekasz na nią, aby wyszła. Już niedługo wyjdzie. Mamusia wróci dzisiaj wcześniej z pracy.
- Czyli nie masz nic przeciwko temu, aby Ewa miała narzeczonego?
- Nie mam. Mamusia też nie ma. Mówi, że narzeczony to piękna sprawa, ale musi być mądry i przystojny.
- W takim razie, jaki ja jestem?
- Mnie się podobasz, ale czy jesteś mądry, jeszcze nie wiem.
- Dziękuję. Postaram się nie być głupi. Jeśli chcesz, mógłbym namalować na tym baloniku uśmiechnięta twarzyczkę.
- Umiesz malować? Czym namalujesz?
- W tej torbie mam flamastry, kredki, piórka i węgle. Mam też taki notatnik, w którym maluję różne rzeczy.
- Pokażesz mi?
- Pokażę.
- Chodzisz tak sobie po mieście i malujesz?
- Maluję, szkicuję, rysuję domy, drzewa, ludzi.
- Namalujesz na moim baloniku uśmiechniętą twarzyczkę? Może błazna?
- Namaluję, co zechcesz.
- Chcę taką z błaznem, z szerokimi, czerwonymi ustami, z klupiastym nosem i wielkimi, śmiesznymi oczami.
- Zrobię to. Przytrzymasz balonik, dobrze?
Wydobył z torby kolorowe flamastry i z wielkim pietyzmem naszkicował główkę błazna, po czym zabarwił ją w taki sposób, w jaki życzyła sobie tego dziewczynka. Potem odwrócił w stronę dziewczynki tę część balonika, na której namalował główkę błazna. Roześmiała się na cały głos.
- Pokażę go Ewie.
Nie zdążył zareagować - dziewczynka w podskokach zniknęła w wąskim wejściu do kamienicy.
- Ej, ty, tam na dole! - usłyszał nagle głos starszej z sióstr. - Zaczekasz jeszcze kwadrans?
- Zaczekam - odpowiedział do znikającej już postaci.
Chwilę później dziewczynka pojawiła się znów w gardzieli wejścia do kamienicy. Zamiast balonika trzymała w ręku plastykowy talerzyk, na którym leżał kawałek ciasta. Podbiegła z nim do Adama.
- Masz, to dla ciebie - wyrzekła z uśmiechem i radosnym blaskiem w oczach.
Przyjął ten podarek. Trzymał go na rozwartej dłoni lewej ręki, a przez jego nozdrza wnikał słodki, cynamonowo-jabłkowy zapach szarlotki.
Nagle głos z wysoka:
- Nina, mój Boże, ciasto jest zbyt ciepłe.
I do niego:
- Przepraszam, odkrajała kawałek bez mojej wiedzy. Tak gorące ciasto szkodzi na żołądek.
Popatrzył jak dziewczynka dmucha na rączkę, w której trzymała talerzyk z kawałkiem szarlotki.
- Nie sądzisz, że moja siostra nie zna się na tych sprawach? - dziewczynka wyraziła wątpliwość, której nie pojął.
- Na jakich sprawach? - zapytał.
- No, że narzeczonemu nie każe się stać przed domem, a zaprasza się go do środka.
- Bo ja wiem. Czasami przyjemnie jest mieć taką randkę pod oknem czy balkonem. To takie romantyczne.
- Ja tam bym cię zaprosiła do środka. Co z tego, że Ewa zawsze kiedy szykuje obiad i piecze ciasto, robi w kuchni bałagan? Przecież prawdziwy narzeczony nie miałby nic przeciwko temu. Nie miałbyś?
- Nie miałbym, Nino.
- To teraz zjedz to ciasto. Nie otrujesz się. Co z tego, że gorące?
- Zjem z ogromną przyjemnością.
- A, wiesz co? Myślę, że kiedy mamusia wróci z pracy, Ewa zaprosi cię do domu. Wejdziesz na górę?
- Jeśli mnie zaprosi - wejdę.
- Zaprosi, zobaczysz. Wiesz, ja czasami nie rozumiem swojej siostry, bo ja na jej miejscu, zaprosiłabym swojego narzeczonego od razu, nie kazałbym mu czekać.
- No cóż, takie oczekiwanie ma też swoje plusy.
- Plusy? To chyba prawda, co mówi tatuś, że zakochanych poznaje się po tym, że plotą głupstwa.
Wiedział już, że po zjedzeniu kawałka szarlotki (a jakże, smakowała mu bardzo) pora spuścić kurtynę po zakończeniu pierwszego aktu, odczekać chwilę i zabrać się do obejrzenia drugiej części przedstawienia, którego prologiem był oderwany obcas pantofelka.

[24.06.2018, Saint-Priest, Rhone, we Francji]

1 komentarz:

  1. Dziewczynka bardzo rezolutna jak na swój wiek...nic się przed nią nie ukryje:-)

    OdpowiedzUsuń