Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

MIŁYCH ŚWIĄT

Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2025 Roku - spełniania się marzeń!!!

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

02 czerwca 2018

IMPROMPTU - TEATR WYOBRAŹNI (1) PROLOG


- Panowie, proponowałbym, abyśmy przenieśli się ze stolikiem na stronę północną - wyrzekł emerytowany nauczyciel, magister Wojciech Chojnacki.
- Franciszku, zapamiętaj swoje pozycje.
Pułkownik w stanie spoczynku Ambroży Antczak mówiąc te słowa, powstał sprężyście, przez cały czas wpatrując się w układ na szachownicy. Dwa piony, goniec, wieża i królowa z hetmanem to jego bogactwo. Przeciwko sobie miał trzy piony, dwa skoczki, dwa gońce i hetmana - zanosiło się na remis. Dla jego partnera do gry szachy, urzędnika bankowego na emeryturze, Franciszka Liskowackiego czynność powstania z miejsca, jakie zajmował, a było to niskie, składane, wędkarskie krzesełeczko, wiązała się z koniecznością chwycenia się przedramienia siedzącego po lewej stronie pana Andrzeja Wnuka, pierwszego w miasteczku kioskarza, który zapoczątkował rodzinną tradycję w branży, może nie cieszącej się nadzwyczajną estymą wśród mieszkańców, ale przydatnej i pożytecznej. Pan Franciszek cierpiący na nadzwyczajny apetyt, jaki zaczął odczuwać już w dzień po opróżnieniu osobistej szafki w przestronnej, nowocześnie urządzonej sali operacyjnej banku, utył przez ostatni rok bardzo, a nie mając zacięcia do wykonywania rozmaitych figur sportowych, poruszanie się z miejsca na miejsce, siadanie i wstawanie zajmowało mu nadzwyczaj wiele czasu, o czym wiedzieli jego przyjaciele i litowali się nad nim.
Kiedy nareszcie pan Franciszek z nieocenioną pomocą pana kioskarza powstał, ten, nie czekając na rozkaz pułkownika, chwycił za stolik, na którym leżała szachownica, tudzież zbite piony i martwe figury, i obaj z pułkownikiem przenieśli go we wskazane miejsce - pod rozłożysty cień rozśpiewanej brzęczeniem pszczół lipy, który właśnie po stronie północnej dawał przyjazny chłód w to letnie południe.
Stolik, na którym wcześniej leżała jeszcze książka jaką czytał emerytowany nauczyciel i gazeta (czyjąż by mogła być, jeśli nie pana kioskarza), przywożony był dzień w dzień na wózku przyczepionym do roweru - oczywiście jeśli tylko pogoda na wczasowanie w parku dopisała - przez pana pułkownika.
Pułkownik Antczak wstający z pierwszym kurem (pamiątka po poligonowych czasach), odczekawszy do siódmej rano, obdzwaniał przyjaciół, umawiając się z nimi na godzinę punkt dziewiątą, kiedy to mieli się wszyscy stawić pod rzeczoną lipą, miejscem od roku, a więc od chwili, gdy pan Franciszek zerwał ostatecznie z bankowością, przeznaczonym na ich spotkania. Jako że jedynie pan Ambroży spośród ich czworga dysponował pojazdem dwukołowym, przyjaciele mieli z niego wyrękę, albowiem z wielką ochotą pan pułkownik przyjmował i wypełniał sklepowe zamówienia, a to na bułeczki i coś do nich, na ciasteczka, napoje; wśród nich również piwo, którego konsumpcja w parku była surowo zabroniona, lecz najwyraźniej pułkownik Antczak miał swoje układy i z policją, i ze strażą miejską, co pozwalało panom zaczerpnąć chłodnego, mieniącego się kasztanową barwą trunku pod dyskretną opieką stuletniej lipy, która niemym była świadkiem ich podniebiennych rozkoszy.
Panowie biesiadowali na stołeczkach - także przywożonych przez pułkownika - albo na kocu, gdzie zażywali wypoczynku przy książkach, gazetach, przy rozmowach (gry w szachy lub karty odbywały się przy stole), a bywało też, że któryś z panów tak się zachwycił świergotem ptaków, pszczół brzęczącą pieśnią, zapachem kwiecia i trawy, że usadowiwszy się w pozycji zalecanej do snu, podrzemał sobie pogodnie, pobłogosławiony wiatrem lekkim a spokojnym.
W mieście ci czterej nasi bohaterowie, jakkolwiek szanowani, traktowani byli z niejakim pobłażaniem i nazywani dziwakami. Jakże innym można ich określać słowem, skoro dzień w dzień urządzają sobie istny piknik w centralnej części parku, a potrafią przepędzać czas od godziny dziewiątej po osiemnastą i dłużej. Czy swego domu nie mają? Czy nie głodują? Czy ich kobiety nie mają im za złe tego, że pozostawione zostają same sobie?
- A niech i one korzystają z życia - tłumaczył pan magister Chojnacki. - Któż im zabrania założenia własnego kółka towarzyskiego wzorującego się na naszym? W końcu skoro tak rzadko przebywamy w domu, nie dajemy sposobności do wypełniania go kurzem, skoro jadając co nie bądź poza domem, nasze panie nie ślęczą w kuchni nad garami, więc niech nasze żony nie narzekają na swoją starość.
Gwoli sprawiedliwości warto w tym miejscu napomknąć, że biesiad w parku panowie nie urządzali w soboty i niedziele - w te dni w całości oddawali się w posługę swych żon. Nie wykonywali też do siebie telefonów, nie spotykali się z sobą ani jawnie, ani potajemnie, chyba że przypadkowo na mieście, gdy, dajmy na to pan Andrzej Wnuk prowadząc pod rękę małżonkę spotykał na jednej z uliczek małżeństwo Antczaków. Kłaniali się wtedy sobie nawzajem, rozmawiali odrobinę, a oczy kobiet przy tej rozmowie błyszczały, och jak błyszczały.
- Kiedy panowie zakończą tę sportową rywalizację z przesądzonym już, jak widzę, wynikiem remisowym, opowiedziałbym im zabawną historię o pani Ludmile.
Tymi oto słowy pan magister Chojnacki, emerytowany nauczyciel, zasiał ziarenko ciekawości nie tylko w solidnych umysłach grającej pary, ale i pana Wnuka - kioskarza. Od tej chwili pułkownikowi i bankowcowi przestawianie figur szachowych sprawiało niespodziewaną trudność, zaś czytający kronikę wypadków drogowych i kryminalnych pan kioskarz złożył gazetę na pół, a potem jeszcze raz na pół i w oczekiwaniu na dalszy rozwój wypadków starannie zwiniętą prasą przetrącił kręgosłup natrętnej musze.

[24.05.2018, Brignoles, Var, we Francji]

4 komentarze:

  1. Myślę, że w każdej miejscowości możemy znaleźć takich uroczych "dziwaków", którzy tworzą jej koloryt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapewne jest tak, jak napisałaś i ja w to wierzę, bo w przeciwnym wypadku nie napisałbym tej opowieści...

      Usuń
  2. Czuję, że wszechwiedzący narrator
    to piąta osoba, która ukrywa się za pniem lipy i stamtąd podgląda bohaterów.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... no cóż, takie jest prawo autora opowieści.... :-) :-)... podglądać i plotkować o tym, co się widziało... pozdrawiam

      Usuń