D/ Z BOURGES DO
PROWANSJI
W Bourges udało mi się
sprawnie rozładować te „materiały naukowe” i pomknąłem na Moulins, Clermont
Ferrand, przez Góry Ardeche, Aubenas i w kierunku Avignon.
W niewielkiej wiosce
Blet był akurat otwarty kościół, a więc zatrzymałem auto i wszedłem
porozmawiać. Ciekawa treść kartki wywieszonej na drzwiach wejściowych do
świątyni: mer wioski informuje, że kościół będzie otwarty dla zwiedzających d
1-go maja do 30go września. Wysnuwam stąd wniosek, że ten XI-wieczny obiekt
kultu religijnego, niewielki, ale piękny, jak niemal wszystkie kościoły we
Francji jest pod zarządem merostwa. Niestety wewnętrze świątyni od wielu lat
nie było remontowane i panuje tu zaduch. Nie pomaga otwarcie drzwi. Można
powiedzieć, że czas w tym miejscu zatrzymał się gdzieś na pierwszej połowie XX
wieku.
Najbardziej urzekła
mnie kamienna posadzka, wypaczona stąpnięciami setek i tysięcy obutych stóp,
stawianych tutaj przez wiernych od XI wieku - to naprawdę niezwykły widok.
Druga urokliwość, typowa dla francuskich kościołów (onegdaj pisałem już o tym)
to tablica z nazwiskami poległych w czasie I wojny światowej mieszkańców komuny
Blet - doliczyłem się około sześćdziesięciu nazwisk, i zapewniam, że są wśród
nich prości ludzie, zwykli żołnierze, a nie ma prezydenta kraju zmarłego
tragiczną śmiercią w katastrofie lotniczej, katastrofie, która w intencji brata
prezydenta i jego popleczników stała się zamachem.
I jeszcze jedna
refleksja: występuję z propozycją przejęcia pustych i pozamykanych na cztery
spusty kościołów francuskich przez polskich duchownych, których mamy, kto wie,
czy nie w nadmiarze. Niechże by się wykazali inicjatywą w przeprowadzeniu
gruntownych remontów wewnątrz powierzonych im obiektów, niech na mszach i
chodząc po kolędzie gromadzą niezbędne fundusze na szczytne cele, niech zwrócą
się do francuskiego rządu o dotacje, niech sięgną po pieniądze unijne, niech
wreszcie pożyją sobie jak pączki w maśle, niech spróbują powiedzieć Francuzom,
jak mają żyć, jak mają płodzić dzieci, jak je wychowywać. Francuzi na was
czekają, a merostwo w takim Blet pozbędzie się nareszcie kłopotu.
Wjeżdżając do
Burgundii (Moulins) kontynuuję obserwację typowo rolniczych obszarów. W
niektórych miejscach sprzątnięto już rzepak, niedługo koszony będzie jęczmień,
później pszenica. W chwili obecnej we Francji jest susza, ale jeszcze tydzień -
dwa temu przynajmniej w centralnej Francji sporo padało, tak że skutki suszy
nie są tak widoczne jak w Polsce. Zielenią się natomiast pola wyrosłych już na
niskiego człowieka słoneczników, zieleni się winorośl, zielenią buraki cukrowe.
Krówki - głównie spotykane tu „szarolajki”- to stworzenia nie tylko śliczne ale
i mądre. Korzystają z cienia każdego drzewa, każdej krzewiny czy żywopłotu, aby
uniknąć oparzeń słonecznych.
Wkraczam w Góry
Ardeche. Stąd skąd jadę droga wspina się ku górze na przestrzeni
kilkudziesięciu kilometrów, natomiast ten piętnastokilometrowy zjazd najeżony
serpentynami to coś dla mnie. Uwielbiam takie zjazdy z pełną koncentracją nad
prędkością i zakrętami, jadę szybciej niż osobówki, nie mówiąc już o ciężarówkach,
które pozostawiam daleko w tyle. Ale trzeba przyznać, że mam tylko jedną paletę
dobrze zabezpieczonego ładunku na pace, a zatem mogę sobie poszaleć oraz że
doskonale znam tę trasę N102 prowadzącą stromo w dół do Mayres, a później do Aubenas.
Już na dole zjazdu
odbieram telefon - żona miała w Kutnie wypadek. Jechała z córką. Z
podporządkowanej ulicy wjechała w nie kobieta prowadząca volkswagena. Na
szczęście nic poważnego się nie stało moim kobietom, choć żonę przewiozło
pogotowie do szpitala. „Kijanka” zniszczona, a z uwagi na fakt, że żona nie
była sprawczynią wypadku, PZU przyznało jej samochód zastępczy - toyotę auris.
Naprawa auta na koszt ubezpieczyciela potrwa jakieś trzy tygodnie. Mam
nadzieję, że planowany po moim powrocie do kraju wyjazd w góry jednak się odbędzie
- jeśli nie naprawioną już „kijanką” to toyotą.
E/ WIATR
Zaczęło wiać
wieczorem, kiedy stałem przy firmie w L’Ardoise. Znów dał o sobie znać
spływający z Masywu Centralnego mistral. Nienawidzę tego suchego, niezwykle
silnego wiatru, chłodzącego nieco rozgrzaną do ponad trzydziestu stopni w
cieniu krainę nad dolnym Rodanem.
Po rozładowaniu się
dzisiaj przed dziewiątą rano pomknąłem do Montelimar, skąd jutro przed
wieczorem wyruszę do Lyonu (nieszczęsny „Amazon”), a w poniedziałek szykuje mi
się kurs właśnie z Lyonu do Londynu.
Stoję na strefie
komercyjnej o kilometr od „Amazona”. Wiatr nie ustaje. Mistral to taki francuski
halny, tyle że u nas w Tatrach jest to raczej ciepły wiatr, po przejściu
którego temperatura się podnosi, a śniegi (jeśli są) szybko się topią. Tutaj na
południu Francji to niemal huraganowe w porywach wietrzysko nie przepędza
chmur, ani też ich nie ściąga. Niebo tak jak było, tak i jest bezchmurne i
czyste. Siedząc w stojącym aucie, czuję się tak, jakbym płynął łajbą po rozkołysanym
morzu. Mistral bardzo niekorzystnie wpływa na moje samopoczucie. Niemal zawsze gdy
jestem na południu Francji, natrafiam na ten wiatr. Tym razem zdaje się być
silniejszy niż zwykle. To chyba jedna z podstawowych przyczyn, dla których nie
znoszę klimatu śródziemnomorskiego. Zdecydowanie bardziej preferuję strefę
oceaniczną w pasie od granicy francusko-hiszpańskiej po Bordeaux i wyżej do Nantes,
aż po wybrzeża Normandii.
[22.06.2018,
Montelimar, Drome, we Francji]
U nas burza piaskowa była bez kropli deszczu...jak tak dalej będzie, to nawet drzewa uschną...
OdpowiedzUsuń... i wciąż wieje... od słońca bolą oczy, podrażnione spojówki, wkrótce przenoszę się do Lyonu, potem do Anglii... tam będzie normalniej...
UsuńJestem za wysłaniem wszystkich duchownych do Francji i innych krajów.
OdpowiedzUsuńDzięki Bogu, szczęśliwie Żonie i Córce nie stało się nic złego.
Serdecznie pozdrawiam
... myślę, że starczyłoby ich na samą Francję. Tutaj kościołów więcej niż w Polsce. Na szczęście wszystko jest ok... pozdrawiam
Usuń