Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

MIŁYCH ŚWIĄT

Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2025 Roku - spełniania się marzeń!!!

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 stycznia 2021

ŻBIK. WIZYTA.



 Snop światła smagnął srebrzystym blaskiem w zaparowane od środka okno chałupy, smagnął i przygasł ów suchy płomień, i tylko słychać było jeszcze warkot silnika, przyciszony, jakby okryty baranicą, co wcale nie jest tak niedorzeczne, bo w tym miejscu rozległej doliny grubą puszystą warstwą rozłożył się śnieg i on to zahamował dźwięki motoru zaparkowanego na bocznej wiejskiej ulicy auta.

Żbik zareagował na błysk, uniósł głowę, a nawet przetarł zamgloną szybę w oknie, ale na tym zakończyło się jego zainteresowanie przybyszem emitującym światło. Dopijał herbatę. Od czasu do czasu zerkał na postawiony na kuchni kocioł wypełniony śniegiem. Ubity śnieżny lodowiec marniał w oczach, a topniejąc chował się pod przykrywką. Żbik pomyślał, że nie będzie uzupełniał kotła kolejnym wiadrem zmarzniętego puchu. - Na dzisiejsze pranie powinno starczyć, i na pranie, i na płukanie.

Wydawało mu się, że światła auta przygasły albo samochód zmienił miejsce postoju, skąd nie było widać srebrzystej poświaty. Spoglądał przez otartą z pary część okna, a że w mieszkaniu zapanowała ciemność – błyskał niemrawo płomień świecy rzucający rozedrgane promyki z taboretu ustawionego po tamtej stronie kaflowej kuchni – stosunkowo wyraźnie widział zaokienny krajobraz zasypany śniegiem. W pewnym momencie Żbik usłyszał odgłos zamykanych drzwi auta i po chwili nieregularne dźwięki wydawane przez kroczących, przedzierających się przez zasypaną ścieżkę prowadzącą do chałupy. Wsparłszy się na przedramionach, oczekiwał na postaci (był pewien, że nie była to jedna osoba) podążające wprost pod główne wejście do domostwa jakie zajmował. Szarówka za oknem postępowała na tyle szybko, że zdążył jedynie rozpoznać w idących kobietę i mężczyznę, a potem, kiedy ci oboje przestąpili próg otwieranych (nie zapukali) drzwi, mężczyzna okazał się policjantem, a kobieta, którą znał, pracownicą gminy zajmującą się opieką społeczną.

Policjant zaświecił latarką, kierując jej płomień na sufit. W pomieszczeniu kuchennym pojaśniało.

- Co tam u pana, panie Żbik? Widzę że pan sobie radzi bez elektrycznego światła.

- Siadajcie! - zakomenderował Żbik wskazując na dwa wolne krzesła przy stole. Usiedli. - Obywam się bez wielu innych rzeczy – dodał w odpowiedzi na pytanie zadane przez panią z opieki.

- Domyślam się. Ciężko panu… a nie lepiej by to było do miasta, do ośrodka. Tam znalazłby pan swój kąt. I wójt by pomógł…

Wyciągnął z bocznej kieszeni lekkiej kurtki skręta, potarł zapałkę o draskę, zapalił, zakasłał łagodnie, po czym odchylając się do tyłu na swoim krześle w taki sposób, jakby nie było to krzesło a fotel, spojrzał na panią z opieki spode łba i wreszcie przemówił:

- A wtedy wy położylibyście łapę na tej chałupie. Niedoczekanie.

- Niech pan tak nie mówi. Gdybyśmy chcieli to zrobić, zrobilibyśmy to wcześniej, zanim jeszcze się pan tutaj osiedlił.

Żbika spojrzenie było niewzruszone, harde.

- Bo zabraliście się do tego jak pies do jeża. Uprzedziłem was – zaśmiał się palący skręta.

- Żbik, przypominam ci, bo pewnie o tym zapomniałeś, że co do legalności pobytu w tym miejscu, to byłbyś się zdziwił, gdyby sprawę posunąć tak naprzód.

Policjant w randze aspiranta wykazał się typowym, niestety, odezwaniem na „ty” w stosunku do Żbika.

- Posuwajcie, wygońcie mnie, spalcie tę budę – zbuntował się Żbik.

- Tylko nie tym tonem – odparł oburzony aspirant.

Pani z opieki postanowiła wkroczyć już teraz polubownym słowem.

- Spokojnie. Panie Żbik, aspirant ma rację, że nie jest pan na prawie zasiedlając ten dom, ale i my godząc się na to, przymykając oczy, kłócimy się z prawem.

- A o tym, to ja wiem. Wiem, że jest między nami niepisana umowa - przypomniał mężczyzna ze skrętem – ja zajmuję chałupę, wy o niczym nie wiecie, zwlekacie z rozbiórką, bo to kosztuje i nie jest ujęte w planach,

- No właśnie, była taka umowa, ale gdyby tak panu, panie Żbik, belka spadła na głowę, albo dajmy na to dom zajął się od ognia, to przecież my, gmina, bylibyśmy w nieporównanie gorszym położeniu niż pan.

- Docenisz to chłopie? - wtrącił policjant.

Żbik zaciągnął się mocniej papierosowym dymem i odkaszlnął.

- Jak tu przywędrowałem, spodobała mi się ta chałupina. Dopytałem się u tej staruszki, co to z niepełnosprawnym wnukiem mieszka nieopodal, co mianowicie się stało, że ten dom, zapuszczony wprawdzie, choć jeszcze nie ruina, stoi bez właścicieli, bez oznaki życia, to mi odrzekła, że ostatniemu starcowi z wioski zmarło się przed czterema laty, gmina szukała spadkobierców tej chałupy, nie znalazła, ale przecież zawsze może zdarzyć, że ktoś poniewczasie się odezwie, więc zakluczyliście wejście do domu, komórki i rozsypującej się obory, niech stoją i czekają. I tak miesiąc za miesiącem, rok za rokiem schodził, no to się nie po prawie, ale włamałem, bo akurat ulewa straszna była i gdzie mnie tam myśleć o powiadomieniu gminy, proszeniu, co by mi otworzyli. Zamieszkałem i kwita, a przekonałem się, że choć ściany spaczone, przez dziury wiatr wieje, to dach, o dziwo, cały i nie przemaka, a to dla mnie najważniejsze. Tak to było, panie policjancie, a mówię o tym, bo pan nastał już długi czas po tym, jak się sprowadziłem.

- Wiem o tym i bez twego wywodu. Jak by nie było zamieszkujesz tu bez prawa własności do tego miejsca.

Żbik utkwił teraz wzrok w kobiecie.

- On zawsze taki legalista? - kiwnął głową w stronę policjanta. - Bardzo służbowy, pani Zdzisiu.

- To ja może pójdę po to, cośmy przywieźli. Niech się pani z nim fatyguje.

Aspirant odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia, a że wziął z sobą latarkę w kuchni zrobiło się ciemniej. Żbik wstał, podszedł do kaflowej kuchni, przepchnął dalej kocioł, a pogrzebaczem wzruszył żar w palenisku. Potem przestawił świecę z taboretu na stół. Pojaśniało.

- Szanuje prawo, panie Żbik. Służbista ale to dobry i uczynny policjant. Najlepszy jakiego mamy.

- Mnie się nie bardzo podoba. Nie lubię ludzi, którzy w utytłanych w błocie buciorach wchodzą komuś do pokoju.

- Przekona się pan, że tak nie jest. Cierpliwości. Tak w ogóle, to wcale nie przyjechaliśmy tutaj, aby pana niepokoić. Zbliżają się mrozy i przywieźliśmy panu koc i trochę jedzenia, bo doskonale wiem, że nie zdecyduje się pan na ośrodek, czy przynajmniej na noclegownię. Właśnie aspirant poszedł po prowiant i ten koc. Przyda się panu, jest zupełnie nowy.

- Czyli, mam rozumieć, legitymuje pani moje bezprawie. Nie boi się pani, że to się w końcu wyda i czyjś uczynny telefon lub list doprowadzi do tego, że każą wam zająć się tą chałupą?

- Dlatego wzięłam sobie pana aspiranta.

- On nie wygląda na takiego, który sprzyjałby bezprawiu.

- Jest wprawdzie służbistą, ale ponad wszystko jest człowiekiem, zapewniam pana o tym.

Policjant, a do tego człowiek – żachnął się mężczyzna.

- Niech pan sobie wyobrazi, że tak. Dlaczego?

- Co, dlaczego?

- Dlaczego pan go tak ocenia?

- Życie, pani Zdzisiu, nic więcej.

Postanowiła nie kontynuować tego wątku.

- Wśród tych darów, które za chwilę aspirant przyniesie, będzie też pudełko proszku do prania, bo widzę, że jest on panu potrzebny.

- Przyda się. Dziękuję. Wpadnijcie też do tej kobiety, która wychowuje to niepełnosprawne dziecko. Jej też potrzebna jest pomoc.

Już u niej byliśmy. Moja podwładna regularnie ją odwiedza.

- To dobrze. Wiem, że to z pani powodu.

- Nie rozumiem.

- Pani trzęsie tą gminą. Mnóstwo rzeczy od pani zależy.

- Nie wszystko.

- Ale to, co najważniejsze jest w pani rękach. Nawet udobruchała sobie pani policjanta.

Roześmiała się.

- Ma pan pozdrowienia.

- Od policjanta?

- Od tej kobiety z niepełnosprawnym dzieckiem. Powiedziała, że zagląda pan do nich.

- Jak się zdarzy.

- Panie Żbik…

- Tak?

- Sam pan tu jest? Nikt z panem nie mieszka?

- Dlaczego pani pyta?

- Zaginął jeden człowiek z miejskiego ośrodka… źle mówię, z miejskiej noclegowni. Szukają go.

- Mieszkam sam.

Niech pan uważa i w razie czego…

-… mam dać znać. O, nasz przyjaciel wraca.


  • "Wiejski domek zimą" - obraz Rafała Bochry, do sprzedania tutaj:


[27.01.2021, Toruń]

4 komentarze:

  1. Bardzo ciekawe opowiadanie i jakże na czasie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie kontynuacja, ale nie natychmiastowa... dziękuję i pozdrawiam.

      Usuń
  2. Samo życie, ciekawy obrazek:-)
    Dobry z Ciebie psycholog:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.. ten temat, motyw korcił mnie chyba od zawsze. Oczywiście to tylko pierwszy fragment...

      Usuń