186.
Pozostajemy w klimacie noworocznym i w związku z tym postanowiłem obejrzeć sobie nigdy wcześniej nie widziany polski film z roku 1963 w reżyserii Stanisława Wohla „Przygoda noworoczna” z Anną Prucnal i Jerzym Kamasem w rolach głównych. Zapowiadała się komedia i taką film pozostał, chociaż z elementami tzw. życia obyczajowego, niekoniecznie do śmiechu. W każdym razie kolejny obraz filmowy z dobrą grą aktorów i tak pożądanym motywem śnieżnym przyjąłem z wielka satysfakcją.
187.
Umieszczony poniżej kadr pochodzi właśnie z filmu „Przygoda noworoczna”. Na zdjęciu z balonikami jest oczywiście wspaniały Wiesław Gołas, z osobą którego wiąże się moje osobiste wspomnienie.
Mam wrażenie, że kiedyś gdzieś o tym już napisałem, a więc w myśl zasady: znacie, to posłuchajcie, wtrącę do kawiarenki ten wątek.
Działo się to bardzo dawno temu, żyła jeszcze moja babcia ze strony ojca, mały smark wtedy byłem, gdyśmy z babcią i mamą (nie pomnę, czy był z nami ojciec) wybrali się pociągiem do Warszawy w celu zrobienia jakichś odzieżowych i wędliniarskich zakupów. Pochodziliśmy sobie po sklepach stolicy, porobiliśmy zakupy i trzeba było się posilić. Zamiast wałęsać się po barach czy restauracjach, babcia przygotowała była nam pierwszorzędne śniadanie składające się z pieczonych kurczaków, tudzież innych smakołyków do popicia i na deser. Ponieważ dla naszej trójki wielka atrakcją był Pałac Kultury i Nauki, babcia postanowiła rozłożyć naszą jadalnię wprost na tych szerokich schodach prowadzących do tej budowli. Traf chciał, że ku Pałacowi, może ku znajdującemu się w nim teatrowi (niejednemu przecież) podążał, domyślam się, że na próbę pierwszy aktor, którego udało mi się „na żywo” zobaczyć – był nim właśnie pan Wiesław Gołas. Późniejszy „Tomuś nie piskaj” spieszył się, to było widać, ale zwolnił (widok osób stołujących się na schodach prowadzących do Pałacu Kultury musiał być w owych czasach dosyć osobliwy) i przystanął przy „wielkim żarciu”. Przypominam sobie, jak zaciągnął zapach kurczęcia nosem, odezwał się coś do moich kobiet, a mama zaproponowała mu nawet udeczko, lecz przez ten pośpiech skorzystać z zaproszenia do wspólnego spożywania posiłku nie skorzystał.
Tak i zapamiętałem do dnia dzisiejszego pana Wiesława jako radosnego w obejściu, „swojego” człowieka, w którym nie było ani krztyny czasami obecnego w zachowaniu osób z pierwszych stron gazet i kadrów filmowych zarozumialstwa lub podróżowaniu nad maluczkimi tego świata na wysokości obłoków.
188.
Stare peerelowskie filmy oglądam z kilku powodów:
- część z tych filmów po prostu nie widziałem, lub ich nie pamiętam;
- w odróżnieniu od wielu obecnych produkcji filmowych w starych filmach istniało coś takiego jak dobra i wybitna gra aktorska;
- lubię sposób prowadzenia narracji w starszych filmach – stają się swego rodzaju graficznymi opowieściami;
- stare polskie filmy mają specyficzny klimat, który występował również w prozie tego okresu, teatrze, programach telewizyjnych;
- dzięki tym filmom moja osobista pamięć ulega wzmocnieniu, gdyż odnajduję w nich elementy życia, które nie chcę, aby poszły w zapomnienie, ot, choćby przypominam sobie, jaka panowała w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych moda, jakie meble i inne atrybuty ówczesnego życia towarzyszyły nam chociażby w mieszkaniach.
I ten ostatni powód okazał się pretekstem do zaprezentowania w kawiarence mebelków z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku.
1. Kredens albo jak kto woli komoda. Podobna, choć nie ukrywam, ładniejsza i w mahoniu stała w jednym z pokojów.
2. Kolejny przykład komody. Cecha charakterystyczna tych mebelków z lat sześćdziesiątych to raczej wysokie i smukłe nóżki/
3. Poniżej zestaw sypialny. Podejrzewam jednak, że te mebelki są albo nowe, robione na modę starszych, albo gruntownie odnowione.
189.
W myśl zasady: dla każdego coś miłego albo niemiłego, kolejny odcinek tekstu "Szezląg", traktowany przeze mnie jako wprawka literacka.
Poszedłem na całość zamawiając dwie pięćdziesiątki, po kolei, bo chciałem już to delektować się alkoholem, już to zamierzałem zostać dłużej spoglądając w stronę lady, za którą akurat dziewczyna nalewała beczkowe piwo, a uważała, by nie upuścić przy tym na blat z kości słoniowej kożucha piany. I w chwili, gdy nikt z obecnych na sali nie podchodził zamawiać dań ani trunków, podeszła rączym krokiem do mnie, sarenka albo młodego jelenia łania, podeszła i zdecydowanym głosem zaspokoiła moją ciekawość. Mówiła wyraźnie i szybko, oglądając się za siebie za każdym wypowiedzianym słowem
-...bo gdyby chciał pan dyskretnego pokoju, to miałabym dla pana… za grosze.
Czy chciałbym? Bez przeciwwskazań. Ja ja tutaj przez przypadek przyszedłem, znalazłem się w miejscu pomiędzy starym a nowym miastem, ale wciąż w starej części grodu, którego ulice wyłożone były kostką brukową, a te pośledniejsze kocimi łbami. Przy jednej z tych ostatnich stał ten zajazd rzadko lub nigdy nieremontowany, a domyślałem się przecie, że skoro zajazd, to i jakiś pokój się znajdzie, ale gdym chyba z samym szefem gadał, odmówił, nie tłumacząc, dlaczego nie ma i dopiero ta dziewczyna wyjaśniła mi prędko, że ostał się jeden pokoik, ale że zagracony, a nie ma gdzie usunąć mebelków i kwiatów doniczkowych, to i nie jest przeznaczony dla gości, no, chyba że znajdzie się ktoś taki, co narzekać nie będzie i złej sławy zajazdowi nie przyniesie swym gadaniem.
- Pan narzekać nie będzie – stwierdziła patrząc mi w oczy jak żona przyjmująca przysięgę od męża. - Rozmawiał pan już z szefem? - dodała pytanie.
- Jeszcze na ulicy przed zajazdem. Pytałem się o pokój.
- A tak. Przywiózł jeden taki warzywa. Raz na tydzień przywozi, a szef koniecznie sam odbiera, taki jest, wszystko musi mieć pod kontrolą. A co panu powiedział?
- Że obecnie wszystkie zajęte, że znalazłby się jeden, ale nie teraz; nic innego nie mówił.
- No, on tak zawsze mówi, ale pokój jest, mówię panu.
- Tyle że i tak wszystko zależy od pani szefa, sama pani powiedziała, że ma kontrolę nad wszystkim.
- Ale dla mnie zrobiłby wyjątek.
Roześmiałem się.
- Kiedy pani rozgląda się cały czas, tak jakby bała się pani, że szef zobaczy, że rozmawia pani z klientem. Zrobiłby wyjątek dla pani? Niby dlaczego?
- Bo się staram. Ech, nic pan nie rozumie. Nie chcę podpaść i tyle.
Odbiegła ode mnie, odskoczyła jak sarenka albo jelenia łania.
- Niech pan je, bo wystygnie – rzuciła ze swojego miejsca za kontuarem.
(...)
190.
Pewnie niektórzy przynajmniej goście kawiarenki wiedzą, że w Polsat-owskim
sylwestrze nie wystąpił Andrea Bocelli w oryginale, ale jedna z jego kopii. Bocelli ma piękny głos, jedna śpiewakiem operowym nie jest; w operach nie występuje, prawdopodobnie również z tego powodu, że jest niewidomy. Co by o nim nie mówić, to Bocelli ma talent i swoich zagorzałych fanów. Pewnie część polskich adoratorów głosu tego włoskiego śpiewaka była zawiedziona, że Polsat wprowadził ich w błąd.
Ale w kawiarence od nowego roku poprzez kilka następnych tekstów występować będą same oryginały - śpiewacy i śpiewaczki prezentujący najwyśmienitsze operowe arie. Zaczynam od oryginalnej Elīny Garanča, łotewskiej mezzosopranistki, która już w kawiarence występowała. Dzisiaj wystąpi w "Habanerze" francuskiego kompozytora Georges'a Bizeta.
Zaczynamy i kończymy na dzisiaj.
[02.01.2021, Toruń]
Faktycznie, zbiór bardzo ciekawy, odkrywczy i wspomnieniowy jednocześnie.
OdpowiedzUsuńMebelki pamiętam, w każdym domu takie bywały, koniecznie na wysoki połysk!
W starych filmach jedno tylko mnie czasem drażni, a mianowicie podkład muzyczny, jakby innych muzyków nie zatrudniali, niż jazzmani, ja nie przepadam...
... ale zapewne pamiętasz muzykę Krzysztofa Komedy, tj. piosenkę "Nim wstanie dzień" do słów Agnieszki Osieckiej śpiewaną przez Edmunda Fettinga lub też kompozycję tego samego muzyka jazzowego do filmu Romana Polańskiego "Dziecko Rosemary".
Usuń