Patrzył jak płatki śniegu pokrywają wczorajszą szarość chodnika i nierówność fabrycznej drogi prowadzącej pod same hale i w bok do budynku administracji. Ucieszył się, że może na chwilę przysnąć, a obudzi się tuż przed północą, bo przecież niepodobna, aby nie wystrzeliły w niebo fajerwerki. Pomyślał, że akurat teraz nie ma potrzeby wychodzić na zewnątrz – i tak nikt nie przyjedzie, nie przyjdzie, nie sprawdzi, bo nie od tego jest Sylwester, aby wałęsać się po zakładzie; trzeba iść na jakiś bal lub przynajmniej do rodziny, znajomych, otworzyć tego szampana, potańczyć sobie, a jak kto umie, to i zaśpiewać. Tyle że on do tańca ani śpiewu się nie nadaje: za stary i zniedołężniały, akurat nadający się na stróża pilnującego zakładu produkującego elementy metalowe do budownictwa. Sam poprosił o dwudziestoczterogodzinny dyżur, który zaczął się o siódmej wieczorem i potrwa chyba dłużej, bo jego zmiennik prosił, żeby został jeszcze parę godzin; przyniesie mu za to wyborową – syn przyjechał na święta i nowy rok, przywiózł parę flaszek. Tak sobie myślał o tej butelce dla niego i o śniegu, który zasypywał wszystko wokół, a padał mocno, jednostajnie i prosto na ziemię, bo wiatru nie było wcale.
Zanim zaległ na kanapie, wrzucił dwie szufelki gryzu na ruszt paleniska, nasunął fajerki, postawił na nich wodę na herbatę - niech się zagotuje- potem się położył, ale baranicę zarzucił jedynie na nogi, bo w pakamerze było wystarczająco ciepło. Czuł się wyśmienicie w ramionach snu, w pejzażu zaokiennych igraszek płatków śniegu i potęgującego się ciepła wewnątrz stróżówki; rumieniła się nie tylko płyta żeliwna kuchenki, ale i kwasowa rura łącząca wydech paleniska z kominem. Stosunkowo szybko zasnął, choć nie kontrolował tego; jego piersi falowały łagodnie jak miech wprowadzany wytrwałe w ruch silnymi dłońmi pomocnika kowala. Pomiędzy dwoma oknami pakamery, w samym rogu odmierzał nieubłagany czas zegar z kukułką. Ruski ale dokładny, jeśli nakręcało się go systematycznie o stałej godzinie. Stary nie pozwalał młodszemu zmiennikowi ciągać mechanizmu za szyszki, nie ufał mu do tego stopnia, że będzie w stanie wykonywać tę niezbędną czynność na czas.
Nagle mroczne, acz rozgwieżdżone śnieżynkami opadu niebo przecięła srebrzysta, niemal biała i hałaśliwa jak postrzał z nagana kłusownika pręga wystrzału, która otarłszy się o zenit nieboskłonu przemieniła się w kolorowy pióropusz pawia. Stary zerwał się na równe nogi, spojrzał w okno znajdujące się za biurkiem z widokiem na niezamkniętą na klucz bramkę wejściową i na blokujący wjazd na teren zakładu szlaban, i wtedy dojrzał gasnące tuż nad połacią lasu kiście płomyków. Automatycznie przeniósł wzrok na zegar.
- Jeszcze nie północ, za wcześnie, tak myślałem – powiedział do siebie na głos. - Szczeniaki nie mogą się doczekać.
Do nowego roku brakowało kilku minut.
Józef ogarnął się szybko jak na niego. Poprawił posłanie, zalał wrzątkiem porcelitowy garnuszek z okruchami herbaty madras, włączył radio – grali muzykę taneczną. Przeszedł z herbatą od kuchni do stołu – biurka i zajął miejsce na jednym z dwu krzeseł. Po raz kolejny spojrzał przez okno, tym razem bardziej w dół, ku bramce wejściowej. Zastanowił się widząc wyraźne tropy ludzkich butów na śniegu, który w dalszym ciągu padał i to z większą intensywnością.. Odciski ludzkich stóp odzianych w buty kierowały się w stronę stróżówki, zachodząc ją szerokim łukiem z lewej strony.
- A to ci dopiero – wyszeptał do siebie z pewną dozą niepokoju w głosie.
Wtem otwarły się drzwi, szeroko, głośno, przekrzykując jakąś piosenkarkę, która w międzyczasie pojawiła się w radiowych falach.
- Zdążyłam, sąsiedzie – usłyszał głos wtaczającej się rześko do pakamery kobiety, która natychmiast po przekroczeniu progu otrzepała buty na wycieraczce, po czym zrobiła parę kroków w stronę Józefa i wręczyła mu torbę zawierającą jakieś produkty. - A już myślałam, że będzie kiepsko, ślisko bardzo, Józiu, ale przecież nie mogłam nie przyjść, nie odwiedzić cię.
- Helcia? Nie może być. Nie spodziewałem się. Daj, pomogę ci się rozebrać, jak miło, jak miło.
- Córka mówiła: - mamo, weźmiemy cię na Sylwestra, nie będziesz sama, a ja jej, że przyjaciółki do mnie przyjdą, więc niech się nie martwi, ale postanowiłam się udać do ciebie, sąsiedzie, bo tak naprawdę to ty sam i ja sama, a że sam, mówiłeś i jeszcze składałeś mi życzenia noworoczne, to ja sobie pomyślałam, że się odwdzięczę i wpadnę do ciebie i… no mój Boże, wyjmij tę nalewkę z torby, ten placek i pomarańcze, bo niedługo północ… - zerknęła na zegar.
Hela była nie do przegadania, szybka w mowie i ruchach. Już zdjęła z siebie przy pomocy starego palto, zawiesiła je na wieszaku wyjętym z szafy, zaczepiając go o krawędź tejże i razem z Józefem opróżniała przyniesiona torbę. Ten wyjął szklanki, talerze, nóż i łyżeczkę, Hela zrobiła herbaty dla siebie, pokroiła drożdżowy placek, siadła naprzeciwko Józefa, stary odkorkował butelkę z wiśniową nalewką, zalał do musztardówek.
- Nie za wiele, Józiu, toć to na spirytusie, mocne, mnie do posmakowania pod ten nowy roczek – instruowała go podczas napełniania szklaneczek nalewką.
Piosenka pierwszej damy naszej estrady dobiegła końca.
- Ojojoj, jak miło, jak miło, nie spodziewałem się – słownik starego zdawał się być w tych emocjach ograniczony – naprawdę mi miło…
Wzruszył się ten twardy mężczyzna, a jego spojrzenie, którym nieśmiało dotykał oczu Heli było jakieś miękkie i wilgotne.
- Co tam, Józiu? Jest co wspominać! A pamiętasz te nasze pierwsze powojenne spotkanie… na dworcu to było, czekaliśmy na pociąg, który z dziesięć godzin się wtedy spóźnił….
W radiu kobiecy głos. Dosłyszeli go. Odczekali jeszcze dwanaście uderzeń zegara, chwycili w dłonie musztardówki z nalewką…. „- Oby ten nasz nowy, tysiąc dziewięćset siedemdziesiąty…”
Trzasnęła kanonada, rwąc na strzępy zabielone śniegiem niebo. Race wzbiły się wysoko, wysoko i opadały jedna po drugiej pióropuszem pawim.
Wypili do siebie, wycałowali się w swe szpetne, wyschnięte ale piękne policzki, w bruzdy zmarszczek na szyi i czole. I było naprawdę miło, przytulnie, ciepło i rozmownie, a że rozmowa dotyczyła przeszłości raczej i głównie, to dziwić się temu nie sposób, bo starzy ludzie we wspomnieniach odnajdują siłę, aby z bieżącą doczesnością się mierzyć. I można by sportretować to ich noworoczne spotkanie przy stole, przed oknem na świat w najcudowniejszej barwie niewinności.
- Jak się jeszcze trochę rozgrzeję – powiedziała oddzielając tym samym krainy wspomnień, po których podróżowali – przejdziemy się po tym twoim, Józiu, zakładzie. Zrobimy sobie obchód, dobrze?
Jak miał nie przystać na to; prawda, że co dwie godziny miał obchodzić teraz zakładu i miał to na uwadze, ale żeby razem z nią?
Tymczasem piosenkarz śpiewał o tym, jak to cała sala z nim tańczy.
Nagle telefon. Siedziała bliżej. Podała mu słuchawkę.
- Halo?
- Szczęśliwego nowego roku, panie Barańczyk. Co tam u pana? W porządku? Nie dzieje się nic złego?
Poznał po głosie, kto mówi. Odpowiadał rzeczowo, ale tak jakoś jak … zauroczony. Na koniec wymienił się życzeniami. Oddał jej słuchawkę. Położyła na widełkach,
- Sam dyrektor do mnie dzwonił, sam dyrektor, Helciu.
- Szanowany jesteś, Józefie – zauważyła.
W jej ustach zabrzmiało to jak miłosne wyznanie.
[08.01.2021, Toruń]
Wzruszający obrazek, nie zawsze Sylwester na balu jest tym wymarzonym czy najbardziej potrzebnym...
OdpowiedzUsuńTo prawda, Najlepszy Sylwester zależy przede wszystkim od tego z kim
UsuńPięknie.
OdpowiedzUsuńMasz rzadki dar pisania bardzo prosto ale jednocześnie delikatnie...
... może nawet zbyt delikatnie, bo co do prostoty to absolutnie się zgadzam, ale wynika to również z tego, że bohaterami moich opowieści są najczęściej ludzie prości, zwykli, więc tworzenie wokół nich narracji rodem z "fantasy" byłoby nieporozumieniem... no i chyba przyzwyczaiłem się do takiego właśnie pisania ... dziękuję
Usuń