205.
Jest napoczęta zima, gdy tymczasem ja sięgam pamięcią do wczesnej młodości, która natknęła się na lato, a z nim na wakacje, piękne co roku bez względu na pogodę.
Właściwie to nie potrzebowałem dalekich wojaży, wycieczek, kolonii, gór i morza, choć z wyjątkiem kolonii bywałem wszędzie. Chodzi o to, że mieszkając pośród stawów, w okolicy nietypowo wiejskiej, bardziej w typie osady, wakacyjny przedział czasu spędzałem właśnie tutaj, u siebie, często z bratem ciotecznym, który przynajmniej na miesiąc przyjeżdżał z odległego Szczecina, a chociaż był zakwaterowany u dziadków w Żychlinie, to niemal codziennie zachodził do mnie.
A był to czas wielkiej beztroski, wymyślanych sobie zabaw w ogrodzie i na podwórku, wypadów nad pobliskie stawy, gdzie niemal codziennie odbywaliśmy kąpiele. To nieprawda, że się o nas nie martwiono, ale odkąd wykazałem się umiejętnością pływania, lęk rodziców ustępował.
Tak było gdy z bratem równolatkiem mieliśmy lat 10-13. Później jednego roku wybraliśmy się nad jezioro, pracując uprzednio w tak zwanym tartaku, aby zarobić sobie na dziesięciodniowy pobyt nad jeziorem pod Płockiem. Z bratem Leszkiem wybraliśmy się też raz w podróż z wycieczką w Góry Świętokrzyskie i do Krakowa, a z rodzicami upatrzyliśmy sobie morze: Hel (prywatnie), Chłopy - dwukrotnie, Władysławowo, Ustka - były to wyjazdy organizowane przez cukrownię, właściwie dostępne dla każdego. Oprócz tego dwa razy Koszelówka i Zdwórz – to nad tym samym jeziorem na pojezierzu gostynińskim.
Kiedym już podrósł do licealnego wieku, trzykrotnie obierałem kurs na Kraków, do wujostwa. Przepędzałem tam po dziesięć dni za każdą wizytą, zwiedzając miasto i okolice wawelskiego grodu, odkrywając za każdym razem co innego, wielbiąc obowiązkowo najpiękniejszą ulicę Krakowa – Kanoniczą, zwłaszcza w miejscu, z którego rozciąga się przecudowny, dumny widok królewskiego zamku.
206.
Ponieważ rzekło się słowo o Krakowie, pomieszczę w kawiarence szczególnie ulubione... może inaczej się wyrażę - jedne z ulubionych miejsc w tym grodzie. A zatem...
- Z Kanoniczej widok na Wawel, zdjęcie stare, ale urok ten sam co zawsze
- Klasztor na Bielanach. Tu będą dwa zdjęcia. Ciekawostką jest to, że udało mi się obejrzeć klasztor od środka, choć kameduli nie wpuszczają tam bez przeszkód.
- Akurat w zimowych okolicznościach przyrody.
- A ten widoczek to arcydzieło pejzażu.
- Bywałem też na Floriańskiej, w Jamie Michalika, gdzie startował "Zielony balonik"; to miejsce szczególne, osławione licznymi występami kabaretowymi, wnętrze zaś pomimo zawirowań historycznych obfitujące w graficzne, kultowe pamiątki, dobre lody i słodkości; przyznam, że nie na każdą kieszeń.
- Jak powszechnie wiadomo podczas wakacji teatry bywały i bywają z reguły zamknięte. Wyjątkiem był Teatr STU. W czasie, gdy odwiedzałem to miejsce, a zdarzyło się to trzy razy, siedziba teatru mieściła się w cyrkowym namiocie, gdzieś w okolicach Bronowic, jeśli się nie mylę. Pewnego razu nie starczyło dla mnie miejsc na widowni i tylko dzięki nadzwyczajnej uprzejmości pana dyrektora, reżysera i aktora teatru Krzysztofa Jasińskiego udało mi się po uiszczeniu opłaty za bilet, którego już nie było dostać na spektakl. Byłem miedzy innymi na "Szalonej Lokomotywie". Poniżej plakat z tego spektaklu autorstwa Jana Sawki.
[06.01.2021, Toruń]
Malownicze wspomnienia, Ty jeździłeś do Krakowa, ja do Warszawy.
OdpowiedzUsuńJakoś dawniej nie było problemu z zaplanowaniem czasu w wakacje i nie zawsze fortuna była potrzebna, a rodzice mieli własne problemy.
Teraz dzieci się nudzą, a gdy nie ma Internetu, to już prawdziwa tragedia.
Ja miałem stryjka z ciocią w Krakowie, więc było mi łatwiej i taniej, to prawda, ale generalnie życie było tańsze; powiem inaczej - to co było najpotrzebniejsze do życia było tanie. A brak internetu mi nie przeszkadzał
UsuńI ja - za każdym razem jak byłam w Krakowie bywałam w Jamie Michalikowej.
OdpowiedzUsuńCudnie tam było:-)
Stryj z ciotką chadzali tam regularnie co dwa tygodnie, bo jeszcze chodzili do kawiarenki na Rynku Głównym, gdzie pojawiał się na kawę profesor Zin
Usuń