CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 lutego 2021

ŻBIK. PO WÓZEK.

S. Borysowski - "Wioska w śniegu"

Zmęczenie spłynęło bardziej na Ceglarza, który pieszą odbył podróż i chociaż posilony, czuł kilometry w nogach, i na koniec dnia wdrapać się musiał na sen – to była ostatnia jego droga pod górę, przez otwarte drzwi kuchni, przez sień, do pokoju, w którym piec kaflowy tracił już ciepło, bo ostatni raz zasilany był o poranku. Ale ciepłe i wilgotne powietrze z pomieszczenia kuchennego przedostawało się przecież do pokoju, więc Ceglarzowi nie powinno być zimno, zwłaszcza że księżycówka wymalowała rumieniec na jego twarzy, a na dodatek ten nowy koc pozostawiony przez panią z opieki, Żbik przeznaczył właśnie dla swego współlokatora, bo u niego, w kuchennym zdecydowanie cieplej. Cieplej, ale i trzeba mieć na uwadze taką kaflową kuchnię, aby ogień w niej nie przygasł, gdyby na ten przykład pojawił się po raz kolejny wiatr podczas przechodzenia chłodnego frontu. Wtedy najlepiej rzucić na ruszt wilgotnego miału trzymanego właśnie na takie wietrzne noce i dnie. Ceglarz zatem chwiejnym krokiem udał się do pokoju, a wspiąwszy się na łóżko, zagrzebał się w kołdrę i pod koc; zasnął niemal natychmiast jak po dobrze wykonanej robocie.

Żbik sięgnął jeszcze raz po papierosa. Pomyślał, że musi zorganizować jakiś tytoń, bo skręty się kończą, a Ceglarz też pali, więc dopóki obaj nie zdecydują o tym, aby rzucić palenie, papierosy są potrzebne. Tymczasem Żbikowi nie było jeszcze do snu, toteż wdział na siebie kufajkę – podarunek od kobiety opiekującej się chromym dzieckiem, czapę wełnianą i podbite od środka filcem gumowe buty, i wyszedł czym prędzej przed dom zakosztować zimowej nocy, mroźnej, jeszcze sypiącej białym puchem, lecz coraz mniejszym i rzadszym. Przeszedł tych kilkanaście kroków w stronę drewnianego płotu, do furty, w miejsce gdzie stał radiowóz aspiranta. Stąpał po świeżo spadłym śniegu, który skrzypiał pod nogami, zdradzając tym samym, że mróz mocno trzyma i chyba jeszcze tej nocy się ochłodzi, tym bardziej, że Żbik wpatrując się w srebrno-czarne niebo dojrzał pierwsze tej nocy gwiazdy, niechybny znak, że śnieżyca, która zawitała w te strony około północy (będzie prawie dwadzieścia godzin od kiedy padał śnieg), ma się ku końcowi i teraz mróz obejmie w posiadanie puszystą biel. Noc, choć bezksiężycowa, zdawała się być ciemną, w czym wielka zasługa spadłego śniegu i tej sinej, rozgwieżdżonej poświaty. Żbik podążał wolnym krokiem w stronę wsi, gdzie było ludniej i jeszcze jaśniej z powodu kilku latarni ustawionych przy głównym komunikacyjnym szlaku przy remizie, ośrodku zdrowia i dalej na placyku, gdzie usytuowano sklepy i punkt gastronomiczny. Aby dostać się urzędu gminy i szkoły, trzeba było doszedłszy do placu, skręcić w prawo, zejść ostatnimi czasy odnowioną drogą w dół, mijając dawne pegeerowskie latyfundia, cztery niepięknej urody bloki mieszkalne, dalej posterunek policji i kilka nowych domów jednorodzinnych, za którymi stała odnowiona szkoła. Przy szkole kończyła się droga łącząc się pod kątem prostym z wąską drożyną obiegającą wioskę od północy. Tam, po prawej i lewej stronie, przy tej drożynie najwięcej stało domów, starych, niewielkich, z dostępem do długich, prostokątnych pół, co najwyżej ośmiohektarowych. Żbik miał zamiar dojść do jednego z tych domów, gdzie mieszkała babcia Kosecka z jej niepełnosprawnym wnukiem. Wielkie nieszczęście spotkało tę rodzinę. Rodzice Kamila zginęli w wypadku samochodowym; on sam, poturbowany, po kilku operacjach nie odzyskał władzy w lewym ręku i musiał chodzić o kulach. To że nie stracił ochoty na życie zawdzięcza swej babce, kobiecie nieugiętej, jeszcze młodej, obecnej sołtysce, ale nade wszystko osobie znoszącej z godnością przeciwności losu, lubianej i szanowanej we wsi, bo też podziwiano ją za tę jej niezłomność, za to, że choć już bez męża, radziła sobie w gospodarstwie jak mogła, a jeśli nie mogła lub nie potrafiła, to wieś jej pomagała. Żbik dowiedział się o tym już w pierwszym tygodniu swego pobytu w wiosce i też jej pomagał, ot, przy kopaniu ziemniaków, przy karmieniu świń i drobiu. Z tą pomocą to tak jak z bronią obosieczną – ty pomożesz jej, ona tobie. Żbik zasłużył sobie pracą u Kosteckiej na wikt, ubrania, środki czystości i gdyby tylko zgodził się u młodej babci zamieszkać, byłaby szczęśliwa, bo co mężczyzna w domu, to mężczyzna, ale nie protestowała, gdy odmówił, widocznie miał ku temu swoje powody.

Przestało zupełnie padać, gdy Żbik doszedł do domu Kosteckiej. Świeciło się w jednym z okien, patrzyli na telewizję, bo światło migotało nieznośnie i dopiero z pewnej odległości można się było przekonać, jak niebezpieczna jest ta migotliwość dla oczu.

Żbik przemierzył tych kilkanaście kroków z drogi do frontowych drzwi domku Kosteckiej, zapukał mocno cztery razy. Posłyszał głos kobiety, potem szuranie pantofli do drzwi.

- Już, już, idę – usłyszał matowy głos Koteckiej.

Otworzyła drzwi, lecz odrobinę wcześniej zapaliła lampę zamontowaną na zewnątrz nad wejściowymi drzwiami.

- A, to ty, przyszedłeś…

- Zgodnie z umową.

- Tak jak mówiłam, będą to dwie kosiarki. Mam je na wózku.

- Na kiedy ma być zrobione? - zapytał.

- Masz poro czasu, przecież zimą nie wykasza się traw.

Chłopak przykuśtykał na kulach.

- Cześć, Kamil!

- Dobry wieczór, panie Żbik.

- Nie wejdzie pan? – to głos Kamila.

- Chętnie, ale nie dziś, późno jest – odparł. - Gdzie ten wózek z maszynami?

- W komórce. Otwarta. Sam przyszedłeś?

- Sam. Dlaczego?

- We dwóch raźniej i łatwiej. Wózek źle jedzie po takim śniegu, lepsze byłyby sanie, których nie mam.

Zawahał się pred skleceniem kolejnego zdania.

- To pani… wie?

- Oczywiście, Żbiku. Wiatr ze śniegiem wieści niesie.

- Nie sądziłem… chciałem zatrzymać w tajemnicy. Mój towarzysz nie był dzisiaj w wiosce. Nie chciałem, aby pani Zdzisława z gminy go dopadła.

- Tu każdy dom, każda uliczka ma uszy… kiedyś o tym porozmawiamy.

- I umówiłem się z panią grubo po zmroku po te kosiarki, a tu masz, pani wie wszystko. To pewnie i w gminie wszystko wiedzą.

- Kto to wie…

- Wiedzą.

- Panie Żbik, ta jedna z kosiarek jaką pan naprawi, będzie wasza.

- Pani za dużo mi pomaga.

- Nieprawda – wtrącił się do rozmowy chłopak. - Wszystkie trudniejsze prace spadają na pana, panie Żbik. Gdybym był zdrowszy, to ja pomagałbym babci.

- Wiem jedno – poruszasz się o kulach coraz sprawniej. Następnym razem zajdę tu z moim towarzyszem. Musi poznać takiego dzielnego chłopca jak ty.

Żbik pożegnał się z Kosteckimi, podszedł do komórki, wyciągnął z niej wózek i udał się w drogę powrotną do domu. Ceglarz spał, a w kuchni lekko przygasło. Musiał dołożyć parę szufelek miału.

[20.02.2021. Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz