CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

17 lutego 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (312-315) DEPRESJA. DYREKTORZY. CIEPŁE WSPOMNIENIE. KASZTAN.

 

312.

Co na to Wikipedia?

Zaburzenia depresyjne, depresja (łac. depressio „głębokość” od deprimere „przygniatać”) – grupa zaburzeń psychicznych, pojęcie stosowane w terminologii psychiatrycznej i odnoszące się do zespołów objawów depresyjnych występujących w przebiegu chorób afektywnych (nazywanych także zaburzeniami afektywnymi lub zaburzeniami nastroju). Zespoły te objawiają się głównie obniżeniem nastroju (smutkiem, przygnębieniem, niską samooceną, małą wiarą w swoje możliwości, poczuciem winy, pesymizmem, u części pacjentów myślami samobójczymi), niezdolnością do przeżywania przyjemności (anhedonią), spowolnieniem psychoruchowym, zaburzeniem rytmu dobowego (bezsennością lub nadmierną sennością) lub zmniejszeniem apetytu (rzadziej jego wzmożeniem)

A w „medonet” każą sobie odpowiedzieć na poniższe pytania:

1. Czy nie możesz spać lub odwrotnie, ciężko Ci wstać z łóżka, potrafisz w nim spędzić większość dnia?

2. Czy masz problemy z koncentracją? Czy dotychczas wykonywane czynności, zadania sprawiają Ci trudność?

3. Czy ciągle towarzyszy Ci uczucie bezradności i bezsilności?

4. Czy nie potrafisz w żaden sposób zapanować nad negatywnymi myślami?

5. Czy nie masz apetytu lub wręcz przeciwnie, potrafisz „przejadać” problemy?

6. Czy łatwo się irytujesz, denerwujesz nawet z błahego powodu?

7. Czy uważasz, że na nic nie masz wpływu a Twoje życie nie ma sensu?

Pasują jak ulał, jak pięść do nosa. Co istotne, ten stan nie jest stanem nadzwyczajnym, okazjonalnym – on trwa, i to trwa długo. Kto nie był w takim permanentnym stanie, ten nic a nic o depresji nie wie, i niech się lepiej nie wypowiada. Dzisiaj leżąc na wznak, kiedy próbowałem zasnąć, moje nogi (obie, ta zdrowa też) ważyły tak wiele, jakby przytroczono do nich po worku kartofli. Ratunek w tabletkach, które jednak nie zwalczają przyczyny.

313.

Powróciłem po niedługim czasie do oglądania odcinków serialu „Dyrektorzy” a w zanadrzu mam jeszcze do obejrzenia „Na przełaj” - film z roku 1971 z Tadeuszem Fijewskim w roli głównej oraz „Trzy kroki po ziemi” Hoffmana i Skórzewskiego (reżyserowali też „Prawo i pięść” oraz „Gangsterzy i filantropi”). Te „Trzy kroki” odnalazłem dopiero w Ninatece”… ale o tych filmach innym razem.

Fabuła „Dyrektorów” związana jest z zakładem przemysłowym „Fabel”, a ściślej z załogą przedsiębiorstwa oraz przedstawia losy kolejnych kilku dyrektorów naczelnych, którzy kierowali zakładem od lat pięćdziesiątych po siedemdziesiąte ubiegłego wieku. Nie jest ten serial laurką malowaną na potrzeby PRL-owskiej propagandy, chociaż nakręcony został w okresie gierkowskim, w którym propaganda sukcesu zajmowała poczesne miejsce w interpretacji współczesności. Jest to film ze wszech miar prawdziwy, a pamiętam, że po jego emisji był naprawdę dyskutowany w pracy i w rodzinach, a takie dyskusje prowadzi się zwykle, gdy jest się muzyką, sztuką, literaturą, obrazem filmowym poruszonym. Można oczywiście zarzucić scenarzystom, Szypulskiemu i Minkowskiemu pewne uproszczenia, ale stworzyli oni niezwykle barwne i umotywowane psychologicznie postaci, nie tylko dyrektorów, lecz także wielu pracowników niższego szczebla w „Fabelu”, którzy, co w dzisiejszych „okolicznościach przyrody” jest nie do osiągnięcia, potrafią walczyć nie tylko o swoje, a o dobro zakładu, w którym pracują, i ta troska nie przypomina obecnych korporacyjnych, zmanipulowanych „miłości” do firmy, w której się pracuje. Pośród tych pozytywnych postaci, należałoby wymienić obu Gajdów – ojca i byłego dyrektora, fantastycznie zagranego przez Janusz Paluszkiewicza i jego syna, ostatniego z przedstawionych dyrektorów, granego przez jednego z moich ulubionych, a tak bardzo niedocenionych aktorów, Stanisława Niwińskiego.

Dyrektorzy” są filmem, który w moim prywatnym języku określany jest jako „film o czymś”, czyli wart nie tylko obejrzenia, ale i zastanowienia się nad nim, w odróżnieniu od współczesnych produkcji dopychanych kolanem, o których świat pamiętać nie będzie.

314.

Troszkę pozytywnych ploteczek o panu Stanisławie Niwińskim i jego drugiej żonie, Annie Majewskiej-Niwińskiej, która zmarła zaledwie dwa lata po śmierci swego męża, aktora znanego także z zagrania jednej z głównych ról w „Czarnych chmurach”.

Z ogromną przyjemnością przytaczam fragment wspomnień pani Anny o jej Stasiu.

    Dokładnie pamiętam dzień, gdy się poznaliśmy. Był 5 września 1978 roku, statek Batory. Nie, nie płynęliśmy w kierunku Stanów Zjednoczonych, po prostu był bankiet zorganizowany podczas festiwalu filmowego. Ale ja w Stasiu zakochałam się dużo, dużo wcześniej. Wystąpił w moim liceum. Ja miałam 15 lat, on 33, przechodził tuż obok, ale zupełnie nie zwrócił na mnie uwagi.

    Wychodzić za mąż nie chciałam, wydawało mi się to niepotrzebne. I tak byliśmy rodziną, mieszkaliśmy razem, urodził się nasz syn Sebastian. Ale Stasiek przekonał mnie do ślubu, że gdyby mu się coś stało, to choć rentę po nim będziemy mieć.

    Nieprawda, że życie z artystą jest trudne. Stasiek potrafił zostawić pracę za drzwiami. Zresztą znałam to środowisko, bo pracowałam jako tłumacz przy spektaklu "Kusy" w warszawskim Teatrze Polskim. Był złotą rączką. Jaki piękny wiejski dom wybudował dla nas nieopodal wschodniej granicy! Kiedy wracał z teatru, czekała na niego kolacja, ale rano to on robił śniadanie. Dzieliliśmy się pracą na zasadzie "kto chce". Układ był bardzo partnerski.

Stanisław Niwiński z żoną

    Choroba zaczęła się niespodziewanie, puchły mu nogi. Lekarze mówili, że to krążenie, ale ja uparłam się, że kręgosłup. To był szpiczak, potem przyplątał się czerniak. Pobyt w pierwszym szpitalu nie był sukcesem, podczas operacji złamano mu biodro. Załatwiliśmy mu lepszy szpital, a on mówił: "Nie wypada". I gdy wyglądało, że wychodzimy na prostą, stało się najgorsze: "Anna, nie mogę oddychać" - obudził mnie, gdy położyliśmy się po obiedzie odpocząć. Karetka, OIOM. Nic nie dało się zrobić. To był zator płucny, rezultat chemii. Stasiek umarł cztery dni przed swoimi 70. urodzinami.

315.

I na zakończenie tej części zapisków wiersz Tadeusza Różewicza

Kasztan”


Najsmutniej jest wyjechać

z domu jesiennym rankiem

gdy nic nie wróży rychłego powrotu


Kasztan przed domem zasadzony

przez ojca w naszych oczach


matka jest mała

i można ją znaleźć na ręce


na półce stoją słoiki

w których konfitury

jak boginie ze słodkimi ustami

zachowały smak

wiecznej młodości


wojsko w rogu szuflady już

do końca świata będzie ołowiane


a Bóg wszechmocny który mieszał

gorycz do słodyczy

wisi na ścianie bezradnej

źle namalowany


Dzieciństwo jest jak zatarte oblicze

na złotej monecie która dźwięczy

czysto.


A tak na marginesie wiersza – jedno z najpiękniejszych drzew – kasztanowiec.


[17.02.2021, Toruń]


6 komentarzy:

  1. Zastanawiam się czy ktoś z nas wyjdzie z tej pandemii i tych okrutnych czasów normalny...
    Piękny jest wiersz Tadeusza Rózewicza i przepiękny jest kasztanowiec.
    Mój syn sprawdza próbne matury z geografii a więc niedługo maj i znowu będą kwitły kasztanowce...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Silniejsi i ci związani z pisem przetrwają.
      Podzielam Twoje zdania odnośnie wiersza i kasztanowca.
      Powoli zapominam, że podczas matur kwitną kasztany.

      Usuń
  2. Z tego wynika, że większość z nas ma teraz depresje, co nie napawa optymizmem.
    Karnawału nie było, studniówek tez nie, nie wiadomo, co z maturami, może choć kasztany zakwitną?
    Wspominasz świetnego aktora. Straszne jest to, że nawet pod koniec życia trzeba się tyle nacierpieć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że o "posiadaniu" depresji decyduje "ekspozycja czasu" na jaką wystawiany jest nasz organizm, bo to że w pewnych sporadycznie występujących sytuacjach, nie radzimy sobie, to nie jest to jeszcze depresja. Ona pojawia się wtedy, gdy ten szczególny stan napięcia organizmu staje się niejako normą.

      Usuń
  3. Przed napisaniem komentarza, przejrzałam filmografię aktora. Naliczyłam 22 tytuły filmów, które oglądałam. Dorobek miał imponujący, ale zgadzam się z Tobą, że był niedoceniony. Nie zgadzam się z Twoim zdaniem " silniejsi i ci związani z pisem przetrwają", bo choroba nie uwzględnia przynależności partyjnej. Zarazić się wirusem lub zachorować na coś innego może każdy. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie wyjście z pandemii nie oznacza tylko pokonanie wirusa. lecz również zadanie sobie pytania czy i jakie spustoszenia w naszym życiu dokonała pandemia podczas rządów pisu. Przecież to pis decyduje o tym, komu pomóc w dobie pandemii, a komu nie, kto może stracić majątek swego życia, a kto nie, komu należy się praca, a komu nie, który sędzia ma prawo pracować w zawodzie, a komu nie będzie wolno orzekać, na kogo rządzący mają zbierać "haki", a którzy mogą funkcjonować spokojnie, bo są zwolennikami dobrej zmiany, przeciwko którym nie wytoczy sprawy prokurator, dlaczego powinniśmy słuchać akurat Zenka akurat zenka, które media są zalecane, z jakich mediów ma czerpać swoją wiedzę na temat tego, co dzieje się w kraju policja i publikowanie w jakich czasopismach ma wpływać na dorobek naukowy ludzi nauki. Już sam podział społeczeństwa na lepszy i gorszy sort, elementy animalne i zwolenników dobrej zmiany szczególnie w dobie pandemii ma swoje znaczenie, a w kraju rządzonym przez dyktatora wszystko jest możliwe, nawet to kogo należy leczyć, a kogo nie, kto ma prawo odwiedzać groby bliskich, gdy istnieją obostrzenia związane z epidemią, a komu się tego zabrania, a zatem potwierdzam, że przetrwają ludzie o silnej konstrukcji psychofizycznej i ci, którym bliziutko do władzy, która już dzisiaj decyduje niemal w stu procentach o naszym życiu.

      Usuń