ROZDZIAŁ 7. NIE BYŁO MIEJSCA DLA CIEBIE.
(w którym nareszcie przybywa na stałe do kawiarenki Marysia z dzieciątkiem, a dzieje to się w dniu szczególnie pięknym)
Inżynier Bek tak zdecydował, z osobistą żoną swoją.
- My dzisiaj wieczorem do naszej córki na kolację dopiero idziemy, więc aż do osiemnastej mamy czas.
Kawiarennik sądził jednak, że to sprawka całej jego kompanii przyjaciół, także tych dwu cichych jak szumiący letni strumyczek podczas upału szarytek, sióstr w wierze, a przy okazji i sióstr rodzonych. Ich to rozporządzeniem kawiarenka odświętny widok przybrała, z choinką we wnętrzu pod jednym z okien i z siankiem pod obrusem na każdym stoliku. Pani inżynierowa natomiast dla armii przyjaciół, również tych, co z życzeniami jak po ogień wpadali, przygotowała beczułkę śledzi w imbirowo-cebulkowym sosie, w oleju, a jakże, słonecznikowym, z przyprawami, o które darmo pytać, gdyż inżynierostwa przepis patentem najwyraźniej był chroniony.
/nie było miejsca dla ciebie/
Nareszcie radca Krach z małżonką swą przybył.
- Czas już, czas - wykrzyczał pogodnie i zaraz kawiarennika do auta porwano.
To już drugi raz pan radca wybierał się swoim autem po Marysię, która przed dwoma tygodniami przywieziona ze stacji, jedynie na kilka dni przyjechała, wciąż się wahając, czy dobrze zrobi, gdy w rodzinnym miasteczku u boku kawiarennika Adama na stałe osiędzie. Tak więc za drugim razem pana Adama uproszono, aby ten z Krachami na stację podjechał i przywitał się z Marysią i jej dzieckiem jeszcze na peronie. Tak i też się stało, a tymczasem Stary Pisarz z kajetem i jakowąś paczuszką zjawił w kawiarence zaraz po odjeździe radcy auta, a za nim przybyli niemal jednocześnie mecenasostwo Szydełków i pan doktor Koteńko z żoną.
- Przypominam wszystkim, że dzisiaj dzień świąteczny, to raz, lecz pamiętajmy również o tym, że pana Adama dziś urodzinowe imieniny mamy - zauważyła pani Zofia.
- Ileż to uroczystości w jednym - zachwycił się mecenas Szydełko
- Nie mogła panna Marysie lepszego wybrać terminu na przyjazd - dopowiedziała pani mecenasowa - czy wszystko gotowe?
Siostry dłonie złożyły jak w podzięce, potwierdzając gotowość imprezy skinieniem głowy.
- Na dany znak nakrywamy do stołu - rzekła starsza z sióstr.
/w ubóstwie i chłodzie/
I spieszono się dostojnie, z wolna i pogodnie. Kawiarenka wprawdzie otwartą była, lecz zaledwie troje jegomości umęczonych wietrzną a niepogodną aurą (zapewne po raz pierwszy obecni w kawiarence) siorbało herbatę z cytryną, a że pierwszy raz w gościnę popadli, toteż dziwili się śledziowym w kawiarni zakąskom, zapachom borowikowej zupy i drażniącym nozdrza kapuścianym grochem. Zadziwionym, po wypytaniu się ich, czy godzinę cennego swego czasu na poświęcenie mają, nakryto również stolik; ci zatem widząc, że wkoło ochocza trwa praca, poprosili o zadania dla siebie, które niebawem otrzymali.
/by wyrwać z czarta niewoli/
- Ciekawym, jak nasza Marysia wygląda. A jak maleństwo? - mecenas Szydełko, zasiadłszy z innymi, niecierpliwe zadawał pytania.
- Skoro dziewczynka, nie może być inaczej, że do Marii podobna - stwierdziła pani Zofia.
- Te same oczy, ciemnopiwe zapewne - prorokowała pana inżyniera Beka żona.
- A ty, pączusiu, zaraz po karmieniu, rzucisz na dziecinę lekarskim wzrokiem, czy aby nic mu nie dolega - skierowała swą prośbę pani Zofia do męża.
- Z przyjemnością rzucę okiem.
- Bo wiesz, że w taka pogodę, łatwo złapać jakiegoś wirusa - dodała.
- Wiem, wiem, skarbie. I upraszam wszystkich państwa, aby do dziecka zbyt nachalnie nie podchodzić, bo kto to wie, czy każdy z nas zdrów jeszcze w taką niepogodę - poinstruował doktor Koteńko.
- Ależ mamy pogodę - zmartwił siebie samego przybyły z kuchni inżynier Bek. - Pani Rybotycka, przyniosłem pani herbatkę z rumem zwrócił się do kucharki pan inżynier. - Niech pani siądzie z nami. Panie doktorze, pani Rybotycka skarży się na ból pleców i ramion. Zbada pan?
- Jakżeby nie. Zbadam. Zwiastun przeziębienia, jak sądzę.
Doktor Koteńko lubił czuć się potrzebny, więc obietnica rzucenia okiem na dzieciątko i sprawdzenie stanu zdrowia pleców i ramion pani Rybotyckiej poprawiły mu nastrój, dodając tak potrzebnej mu dzisiaj śmiałości.
Czas mijał powoli, jak uparty osioł, gdy pod górę się wspina do ciężkiego wozu zaprzężony. Czas mijał i dłużył się niepokornie.
/choć chciałeś ludzkość przytulić do łona/
Raz po raz mecenas Szydełko z panią Koteńkową podróże do okien kawiarenki odbywali tam i z powrotem, tam i z powrotem.
Nareszcie światła zabłysły. Dwa światła, a jakby w jednym skupione punkcie, światła jak te gwiazdy najwcześniejsze, szczere, a jedna z nich, ta najpierwsza, zwiastowała przybycie dawno oczekiwane.
/dla ciebie brakło gospody/
Stary pisarz wnet zanotował w kajecie.
"Zobaczyliśmy za oknem światło i jedno z nas dobiegło do drzwi, wpuściło do wnętrza chłód ulicy, który wymienił się szybko z ciepłem pomieszczenia i nasycił jego aromatem. Ktoś inny elektryczne światła skrzesał na choince. Zapłonęła wielobarwnie i radośnie. Tych troje już nie obcych, lecz wciąż zadziwionych wstało, kroki swoje zwracając ku wejściu, lecz przystanęli w połowie drogi, jakby strudzeni byli kilkoma stąpnięciemi.”
- Niechże państwo zostaną jeszcze - zwróciła się do niedawnych obcych pani Rybotycka. - Dzisiaj takie święto, że nie powinno się odmawiać gościny. Nareszcie w drzwiach pojawiła się niewiasta, w swoich ramionach skrywająca dziecię, chustą owinięte, bo deszcz i wiatr wyczyniał wciąż harce. Tuż za nią wbiegł kawiarennik, w chętnych swoich dłoniach trzymający nad niewiasty głową płaszcz, co przemoczenia się nie lęka; za nimi radca Krach z małżonką z torbami w dłoniach przez próg się dostali, drzwi za sobą zamknęli, a wtedy na sali zapłonęła radość: klaskano i witano się przybyłymi. Nawet ci utrudzeni, przed niewiastą głowy swe pochylili, jakby pokłonić się chcieli matce i temu dziecięciu, co w ramionach bezpiecznych śniło sen niewinny. Następnie matka rąbek chusty uchyliwszy, ukazała twarzyczkę śliczną, dziewczęcą, uśpioną."
/bo nie ma miejsca dla ciebie w niejednej człowieczej duszy/
Maria stała rozpromieniona. Na chwilę dziecinę w ramiona Adama oddała, aby zdjąć z siebie wierzchnie okrycie.
- Czekaliście na mnie? - zapytała - na mnie i na moje dziecko?
- Siądź z nami - poprosiła pani Zofia, wskazując godne miejsce
- a pan Adam niech się trochę potrudzi słodkim ciężarem dziecka, które, jak widzisz, samą tylko radość mu sprawia, podobnie jak nam twoje przybycie, Marysiu.
I usiadła, i zaczęła swoją opowieść, a była w niej i żałość i smutek, lecz również wiara i ten uśmiech radosny, szczęśliwy.
A kawiarennik powoli, jak ten koń pociągowy, co na wzgórze zmierzał wozem naładowanym do syta... kawiarennik kołysał... kołysał... kołysał… małą Różę.
[31.03.2021, Toruń]
Niech ta Róża, która kolców nie ma, towarzyszy Ci w te dni kwietniowe Zmartwychwstanie Pańskie świętujące.
OdpowiedzUsuńJak w tej kawiarence wszystko świetnie zorganizowane, atmosfera rodzinna, schronienie dla potrzebujących:-)
OdpowiedzUsuńOby więcej było tak wspaniałych Kawiarenek...
OdpowiedzUsuń