CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

28 marca 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (353) TADEUSZ RÓŻWICZ.


    Podobnie wypowiedział się w „Małym księciu” Antoine de Saint-Exupéry, wkładając w usta Lisa następujące słowa: „A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.” Poeci, a jest nim przecież Tadeusz Różewicz widzą więcej i czują nie tylko za siebie.

        Po Różewicza sięgam, gdy coś mi „nie tak”, odprężam się przy jego wierszach, także wtedy, gdy sam je recytuje, wolno, bez jakiegoś szczególnego namaszczenia, ale w tym głosie jest coś, co tę poezję uwiarygadnia. Czasami czytam wiersze mistrza, innym razem zaglądam do jego sztuk, szczególnie do wiecznie żywej „Kartoteki”. Cieszę się, że pojawia się w kilku pozycjach filmowych na kanale You Tube. Jawi się w tych dokumentach jako człowiek… dziwnie to zabrzmi, lecz napiszę … normalny, jakby nieświadomy tego, jak ważnym się stał dla całej powojennej polskiej poezji, jaki szlak świetlisty dla niej wytyczył. Lubię jego krótkie anegdoty, ujmujący uśmiech, poczucie humoru, towarzyskość i nader wszystko znajomość poetyckiej „rzeczy”. 

Poetyka pana Tadeusza niezmiernie mi się podoba i inspiruje. Wielokroć pochlebiałem sobie, że gdybym miał w swoim życiu być kiedykolwiek poetą, podążałbym śladem mistrza i nawet nie chodzi mi o to, abym miał się przyrównywać do stworzonej przez niego poezji, lecz wyczuwam, od dawna wyczuwałem w sobie wrażliwość podobną do autora „Dytyrambu na cześć teściowej”.

Bliski mi, na wyciągnięcie ręki jest wiersz...

Lament

Zwracam się do was kapłani

nauczyciele sędziowie artyści

szewcy lekarze referenci

i do ciebie mój ojcze

Wysłuchajcie mnie.

Nie jestem młody

niech was smukłość mego ciała

nie zwodzi

ani tkliwa biel szyi

ani jasność otwartego czoła

ani puch nad słodką wargą

ni śmiech cherubiński

ni krok elastyczny

Nie jestem młody

niech was moja niewinność

nie wzrusza

ani moja czystość

ani moja słabość

kruchość i prostota

mam lat dwadzieścia

jestem mordercą

jestem narzędziem

tak ślepym jak miecz

w dłoni kata

zamordowałem człowieka

i czerwonymi palcami

gładziłem białe piersi kobiet.

Okaleczony nie widziałem

ani nieba ani róży

ptaka gniazda drzewa

świętego Franciszka

Achillesa i Hektora

Przez sześć lat

buchał z nozdrza opar krwi

Nie wierzę w przemianę wody w wino

nie wierzę w grzechów odpuszczenie

nie wierzę w ciała zmartwychwstanie

Z kolei niemal wszystkie wiersze Tadeusza Różewicza o ludziach starych, o kobietach, o matce, to prawdziwe perełki, by nie powiedzieć arcydzieła. Ukochał ich wszystkich, swoją matkę szczególnie… a przyrównać matkę do „zaszczutego zwierzątka”, do „przestraszonej dziewczynki”… a jej twarz do „wielkiej mętnej łzy” - to potrafi tylko geniusz słowa.


Ale kto zobaczy...


Ale kto zobaczy moją matkę 

w sinym kitlu w białym szpitalu 

która trzęsie się 

która sztywnieje 

z drewnianym uśmiechem 

z białymi dziąsłami 


Która wierzyła przez pięćdziesiąt lat 

a teraz płacze i mówi: 

"nie wiem... nie wiem" 


jej twarz jest jak wielka mętna łza 

żółte ręce składa jak przestraszona 

dziewczynka 

a wargi ma granatowe 


ale kto zobaczy moją matkę 

zaszczute zwierzątko 

z wytrzeszczonym okiem

 ten 

ach chciałbym ją nosić na sercu 

i karmić słodyczą.


Może nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że Tadeusz Różewicz był również świetnym prozaikiem. Wybrał opowiadanie jako dominujący gatunek i formę literacką, ale pozostał w swojej prozie poetą, tak jak w „Owocu żywota”, którego fragment prezentuję poniżej.

Owoc żywota 

  Nad osadą stał księżyc. Oświetlał biały klasztor i czarny komin fabryczki. Zasłonięte okna domów. Liście drzew. Źdźbła trawy. Była cisza i nic nie działo się w miasteczku. Mur otaczający posterunek żandarmerii był wysoki i milczący. Jego grzbiet usiany był błyszczącymi kolcami z rozbitych butelek. Wartownik czuwał wewnątrz budynku. Oddziały partyzanckie przechodziły nocami przez osadę, ale żandarmi byli ukryci. Tylko rakiety spływały z czarnego nieba na znak, że tam za murem żyją uzbrojeni obcy ludzie, którzy wyjdą ze wschodem słońca i zaczną swoją robotę. Teraz była cisza. Biały klasztor stał wśród drzew jak lodowa góra. W kaplicy przed wielkim ołtarzem leżał rozkrzyżowany człowiek. Leżał z twarzą przyciśniętą do zimnej posadzki. Jego bezkrwiste wargi poruszały się, dotykając wilgotnego kamienia. Leżał z ramionami odrzuconymi w bok i modlił się; słowa zatapiały się w mrocznej rzece snu i odpływały od niego. Zapomniał, gdzie jest i co robi. Kiedy unosił twarz, widział przed sobą czerwone światełko. Modlił się często o dobrą i szczęśliwą śmierć dla siebie. I była to jedyna rzecz, o którą prosił. Nad złocistym domkiem tabernakulum, wśród promieni, stała figurka Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Dokoła ścian w kaplicy wisiały szeregi niewielkich, olejno malowanych obrazków. Na każdym obrazku wymalowane było cudowne wydarzenie. Najstarsze obrazki pochodziły z bardzo dawnych lat. Napisy łacińskie i polskie mówiły o kasztelanach, hetmanach, starostach, mieszczanach i kmieciach, którzy dostąpili łaski. Były tam pożary zgaszone, tak jak się gasi świece. Były miasta i sioła chronione od zarazy niebieskim płaszczem. Były dzieci utopione i martwe, które ożyły. Szara figurka unosiła się w obłoku. Tej nocy zakonnik nie modlił się o szczęśliwą śmierć dla siebie, modlił się za dwóch nieznanych ludzi, których ciała leżały na śmietniku, za fabryczką... Co to byli za ludzie? Bandyci, żołnierze?... Może nawet przed śmiercią nie zdążyli westchnąć: ,Jezus, Maryja"... Leżeli tam na śmieciach nadzy i czekali na Sąd Ostateczny. Będą radowali się w niebie. Na wieży klasztornej pohukiwała sówka. Poruszyły się czarne gałęzie drzew w księżycowym świetle. Nic się nie działo w osadzie. Okna domów były ślepe. Krótka jest letnia noc. Dzień przychodzi szybko, oświetla ciała na śmietniku i płonie w rozbitych szkłach. Tutaj, koło śmietnika, za fabryczką wód gazowych, często bawiły się dzieci. Szukały białych porcelanowych korków, zielonych i różowych szkiełek, kolorowych nalepek na butelki. Obok śmietnika wznosiła się wielka piramida usypana z trocin. Powierzchnia tej piramidy wysuszona była przez słońce, ale wnętrze było wilgotne i zimne. Krył się tam lód. Kawałeczki i odpryski tego lodu można było znaleźć u stóp piramidy; sopelek lodowy w lipcowy gorący dzień roztapiał się w gardle tak jak zimą. 


[28.03.2021, Toruń]



4 komentarze:

  1. Wspaniała jest twórczość Tadeusza Różewicza...
    A Jego książka "Matka odchodzi" jest najwspanialszym arcydziełem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację. To może trochę dziwne. Teksty z wymienionego przez Ciebie tomiku (również te pozostałe) zawierają mnóstwo refleksji i są niezwykle wzruszające, a mimo wszystko sięgając po te słowa, działają one kojąco. Jest pewna grupa literatów i literatek, do książek których sięgam po raz enty, kiedy jestem w kiepskim humorze. Różewicz do nich należy, choć trudno uznać jego dramaturgię, poezję i prozę, że pisana była ku pokrzepieniu serc.

      Usuń
  2. Wspaniały,wzruszający post. Zarówno wiersze jak i proza, piękne. Żałuję, że tak mało znam twórczość Różewicza, którą w swoich postach przybliżasz. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję... no cóż, pewnie i Ty masz swoich ulubieńców. Ja kiedyś bardzo dawno temu przeczytałem wiersz "Ocalony" Tadeusza Różewicza i tak ziarnko do ziarnka, po nitce do kłębka dotarłem do Jego poezji, dramatów i opowiadań. Różewicz uświadomił mi, że wiersz może istnieć bez rymu, bez konieczności podziału na strofy i jednakowej liczby sylab w wersie.

      Usuń