CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

11 października 2022

POWIEŚĆ (4)

 



[...]

    Odejmuję sobie od ust. Wciąż posuwam górną wargą plasterek kiełbasy wieńczący kromkę chleba pociągnięta margaryną. Znajduje się w tym położeniu od dobrych kilku lub kilkunastu lat, zanim trafiłem do szpitala dla obłąkanych. Leżę na starym, odrapanym metalowym łóżku, dociśnięty do ściany, leżę w barłogu, jakieś pledy, koce, poduszki i zużyta kołdra okrywają moje ciało, najpierw dygocące z zimna, później do tegoż zimna przyzwyczajane energicznymi wymachami rąk, skłonami i nawet podskokami. Dopiero późnym ranem podpalę w piecyku drwa, dołożę dwie kostki węgla, a potem, kiedy ogień zacznie trawić węgle, nasypię na wierzch trochę mokrego miału, aż buchnie dym raz i drugi, i zaiskrzy w popielniku, a wtedy postawię czajnik z wodą na ciepławej już płycie piecyka, a czekając aż woda zacznie szumieć, wyniosę się znów do swego barłogu.

    Po niecałej godzinie i ponownym zasypaniu żaru zmoczonym miałem nie tylko, że popijam sobie chińską herbatę, ale i spożywam jajecznicę z dwóch jaj przyniesionych mi przez znajomą kurę. Proszę się nie śmiać, ale to prawda – kura tych bogatych sąsiadów, którzy od dawna przypatrują mi się z pogardą, ukradkiem w porze przedpołudniowej w sobie tylko wiadomy sposób przelatuje ponad żywopłotem sąsiada, a następnie forsuje niewysoki, drewniany płotek mojej posiadłości i gdzieś w okolicach drewutni, pośród stanowiska wysokich traw i łopianu rodzi dla mnie jajka. Początkowo nic o tym nie wiedziałem, chwytałem więc krasnopiórę i przerzucałem do sąsiada, nie chcąc być podejrzewanym o kradzież, ewentualnie porwanie ptaka i próbę przysposobienia go do pracy u mnie. Razu pewnego przypadkowo natknąłem się na cztery brązowiutkie jaja, a że kura sąsiadów brała na poważnie swoje rozrodcze obowiązki, każdego dnia znajdowałem przynajmniej jedno świeże jajo w tym samym miejscu. W ten sposób co drugi dzień sporządzałem sobie ekskluzywne śniadanie – jajecznicę na margarynie z cebulka lub szczypiorkiem, którego miałem akurat pod dostatkiem oraz z drobno posiekaną kiełbasą. Teraz jem coś innego. Dawny uczeń, którego przed laty uczyłem, pracuje w pobliskim, no, może nie tak bardzo pobliskim, gdyż dzieli mnie od tego przybytku półtora kilometra idąc na skróty, ten chłopak, a właściwie już mężczyzna, nawet wiekowy mężczyzna, trzy razy w tygodniu ma ostatnią zmianę i przygotowuje dla mnie sporych rozmiarów papierową torbę, która wypełnia bułkami, sałatkami, kotletami i czym tam chata bogata. Odbieram te bogactwa i przynoszę do chałupy, dzieląc się karmą ze znajomym.

    Siostra myśli, że trafiło się ślepej kurze ziarno – to prawda; siostra pyta, czy nie miałem obiekcji przez braniem darmowego żarcia od człowieka, którego dobrze znałem, który przecież mógłby „całemu światu” rozpowiedzieć, jak to jego profesor popadł w niełaskę bytu i uprawia żebractwo, aby przeżyć. Siostro, wtedy, a i teraz było mi to obojętne. Dostanę coś – dobrze, skopią tyłek – drugie dobrze. Zatem dostałem i byłe szczęśliwy, że co trzeci dzień dostawałem coś do jedzenia, a nigdy nie była to mała paczuszka. Ale trzeba było uważać, aby właściciel nie domyślił się, że jego pracownik dokarmia faceta zamiast zgodnie z przepisami wypełniać pojemników niezjedzonym przez klientów, a wciąż przecie jadalnym towarem. Nie mam racji, siostro, że już lepiej jest, gdy ja się pożywię, aniżeli szczury?

    Jest już ciepło. Pokój kuchenny, w którym śpię jest nagrzany, wątłe, acz ciepłe promienie słoneczne dodają jeszcze parę stopni ciepła, bo akurat mam przyjemność mieć południowe okna, no i czekam, czekam na Waldka, którego tyle już tygodni namawiam, aby zamieszkał ze mną i nie stołował się pod mostem, albo co jakiś czas chodził się wykąpać do ośrodka bezrobotnych. Mówiłem mu, że nawet jeśli nie mam bieżącej wody, to jest studnia; co z tego, że żyję jak przed czterdziestu laty ludzie na wsi, ale chałupa wciąż zdatna do mieszkania, nie sypie się, nawet ciepła, przytulna, trzy pokoje łącznie z kuchnią, wychodek wprawdzie na zewnątrz, lecz ocieplony… o to akurat zadbałem. Zamierzam też założyć szambo, wpuścić do studni pompę, zainstalować parę rur, aby czerpać tę studzienną wodę do kuchennych i higienicznych potrzeb. Słyszysz Waldku? Z tobą byłoby lepiej.

    Niezdecydowany był, siostro, ale w końcu, właśnie wtedy, gdy w pomieszczeniu kuchennym zrobiło się ciepło, przyszedł do mnie, przyszedł i zasiadł przy stole, a z materiałowej torby wyjął butelkę trzy czwarte litra wypełnioną po nakrętkę. Tak do mnie powiedział, a był już delikatnie wypity:

- Adaśko, przychodzę, namówiłeś mnie… - nagle się zasapał, przygasł nieco, wydawało się, że chce kontynuować, tymczasem rzucił w moją stronę spojrzenie, które znaczyło ni mniej, ni więcej to, że mam sięgnąć po szklanki, co zresztą uczyniłem, a on polał w nie samogonu, po czym dopełniliśmy formalności, nie pozostawiając zbędnych kropel na dnie szklanki.

- Nareszcie się zdecydowałeś – rzekłem.

    Siostra sobie nie zdaje sprawy z tego, co dla mnie znaczyła wtedy obecność Waldka. Siostra nie wie, co dla mnie znaczyło i znaczy możliwość pogadania z kimś, nawet o byle czym, bylebyśmy się nawzajem mogli wysłuchać. Gdybym był drobnokościsty i wrażliwy ponad wymiar, wytoczyłbym z oczodołów kilka przynajmniej kropli łez, ale że mam chłopskie pochodzenie i twardą duszę, nie zapłakałem, lecz we mnie coś przyjemnego się gotowało.

- Nie mogłem wcześniej – odparł ten, na którego czekałem. - Jakże tak przyjść i narzucać się swoją nic nie wartą osobliwością? W końcu, a nie było to łatwe, Adaśko, powiedziałem sobie, pal licho, niech będzie, jak ma być, przecież byle jaka chałupa i przemiły w niej gospodarz, to coś, co mogłem sobie tylko wymarzyć, ja – mieszkaniec działkowych ogrodów, parków, wagoników wąskotorowych czy dworca kolejowego, skąd gonią, o jak jeszcze gonią.

- Jaki by nie był ten mój dom, jest do twojej dyspozycji, choćby od zaraz – powiedziałem szczerze i otwarcie.

    No to mi się Waldek rozpłakał soczystymi łzami, płakał jak nie on, twardziel, a przy tym przed trzydziestu laty poeta nagrodzony dwoma nagrodami za wiersze o tematyce dowolnej.

    Czy mi siostra uwierzy, że wtedy, jeszcze przed wypiciem kolejnej porcji samogonu, padliśmy sobie w ramiona jak dawno nie widziani bracia? Szok!

- Adaśko, pozwól, że jeszcze dzisiaj przyniosę do ciebie wielką walizkę, w której przechowuję całe swoje bogactwo. Zostawiłem ją u tej starej babci Olgi, no tej, która mieszka niedaleko stacji kolejowej.

    Waldek mówił mi wcześniej o tej walizie. Miał w niej mniej znoszone ubrania i pokaźną stertę rękopisów oraz jakieś mnie istotne dla mnie, a dla niego ważne gadżety. Wiedziałem też, że ta babcia Połomska to chyba najuczciwszy człowiek w wiosce i byłem pewien, że nic nie zginie z tej oddanej na przechowanie walizki.

[...]


[11.10.2022, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz