ROZDZIAŁ 112 - NOWICJUSZKA
Nieczęsto się zdarza, aby główną rolę w kawiarenkowym towarzystwie odgrywały panie, ale tej niedzieli chyba tak być musiało. Trzeba było złączyć dwa stoliki, aby pomieścić się przy nich mogły: pani Zofia Koteńko - główna inicjatorka spotkania, pani Jolanta Romińska - nauczycielka rodzimego języka w liceum, którą swego czasu pani Zosia z łatwością przekonała do prowadzenia dodatkowych zajęć z maturzystami i tymi uczniami, którzy z wypowiedzeniem się słownie i na piśmie miewali w szkole problemy, pani Alina Stasiak - nauczycielka polskiego z podstawówki, której udało się zapobiegliwym przyjaciołom pomóc w znalezieniu pracy w Różanowie, panie Jakubowska i Trojanowska-Gajowniczek - bibliotekarki oraz ta, dla której spotkanie w kawiarence zorganizowano, to znaczy dla młodej, zaraz po polonistycznych studiach, pani magister Marzeny Wisłockiej, która od pierwszego września obejmie posadę nauczycielki języka polskiego w różanowskim technikum.
Jak z tego widać, do dwóch stolików dosiadło się towarzystwo wybitnie humanistyczne i trudno było się nie domyśleć, że rozmowa zejdzie na tematy szkolne, choć to przecież wakacyjna pora i wypadałoby poruszać sprawy „ogórkowe”.
Pani Marzena Wisłocka, ściślej - panna Wisłocka, bo jakoś nie zdążyła dotąd usidlić mężczyzny, z którym zechciałaby przeżyć szmat życia, jakie miała przed sobą, osiedliła się już w jednym z mieszkań internatu przy technikum, mieszkań przeznaczonych właśnie dla nieposiadających własnego lokum adeptów nauczycielskiej profesji. Stopniowo przybywało w tym mieszkanku mebli, ale znacznie więcej książek, szpargałów i kajetów zapisywanych drobnym maczkiem - pamiątek po odbytych studiach.
Pani Zofia Koteńko, która jako pierwsza dowiedziała się o tak wczesnym przybyciu do miasteczka nowej nauczycielki, zdążyła się przekonać, że pani Marzena jest osobą o niebywałej ambicji i zapale, istną Joasią Podborską, która za cel swojego życia postawiła sobie śmiało nieść kaganek oświaty pośród nietęgie i rozbrykane głowy dorastającej młodzieży. Jednocześnie panna Marzena zdawała się być również teoretyczką w zawodzie, do którego aspirowała; posiadała bowiem ten rzadki dar patrzenia na kwestie edukacyjne kompleksowo. Jako że polonistka - emerytka, pani Zofia Koteńko również cieszyła się sławą tej, której nie obce są nie tylko sprawy nauczania języka i literatury, ale też posiadała wyuczoną i intuicyjnie odczuwaną wiedzę na temat: w jaki sposób winna funkcjonować oświata w naszym kraju, tedy zapowiadało się na to, że po odbyciu rozmowy w tak szlachetnym, humanistycznym gronie miłośniczek słowa, urodzi się jakiś pożyteczny a smaczny owoc.
Było sprawą oczywistą, że miejscowe panie cieszące się znajomością nie od dzisiaj, z wnikliwością i uwagą przysłuchiwać się będą temu, co panna Marzena będzie miała im do powiedzenia; same spróbują rozwinąć, czy też uzupełnić myśli młodziutkiej nauczycielki, myśli przemienione w słowa.
Kobiety, rzecz jasna, rozmawiały przy kawie i ciasteczkach, także przy lampce białego, półsłodkiego Sancerre, zaś siedzący przy sąsiednim stoliku Stary Pisarz, ten niezrównany kawiarenkowy i różanowski kronikarz, siedział przy swoim mleczku i sporządzał notatki. Kto wie, czy nie dotyczyły one również prowadzonej przez panie rozmowy.
Jako się rzekło, panna Marzena Wisłocka, której spodobał się lokal, obsługa i swobodna atmosfera poprowadziła swój wywód na temat edukacji, bacznie obserwując reakcję koleżanek, bo chociaż należała do osób śmiałych, odczuwała przecież respekt przed doświadczeniem kobiet w oświatowej materii. Nie przestawała jednak….
- Otóż, moje drogie, cóż spotyka małego człowieczka, który wstępuje w szkolne progi po raz pierwszy? Dodajmy, że ten młodziutki obywatel w bardzo różnym stopniu bywa uspołeczniony. Sadzamy go do ławki, dajemy zeszyt, przybory do rysowania, uczymy piosenek, wprawiamy do pisania literek, potem oswajamy z czytaniem, a w międzyczasie wypełniamy jego szkolne życie zabawą. Tymczasem powinniśmy zacząć od tego, skąd do nas przybył, od rodziny, posłuchajmy jak o niej opowiada, a jeśli nawet cos nie w porządku z jego rodziną, to uczyńmy tak, aby od małego szkraba poznał jej wartość. Dalej zajmijmy się najbliższym otoczeniem dziecka, sąsiadami, wioską lub miastem, skąd wyrasta i w końcu wyjaśnijmy mu, po co jest ta szkoła, do której każe się mu chodzić i wstawać wczesnym rankiem. Jeśli chcemy, żeby nauczył się czytać i pisać, zaprowadźmy go najpierw do biblioteki, gdy chcemy, aby zdobył wiadomości przyrodnicze, pójdźmy z nim do lasu, parku, na łąkę czy do ogrodu. Nauczmy go gromadnego życia, tańca, szlachetnych reguł sportowej rywalizacji, przyuczmy go do porządku, do wrażliwości i troski o innych, do koleżeństwa i odpowiedzialności nie tylko za siebie.
I w tym tonie przebiegła dalsza część rozmowy, a właściwie monolog nowicjuszki w zawodzie. Ktoś przysłuchujący się wywodom pani Marzeny, uznałby, że jest karmiony strawą młodzieńczej naiwności, ale pani Zofia i towarzyszące jej panie dostrzegły u pani Wisłockiej cechy charakteru, które onegdaj same posiadały.
[pomysł 01.07.2018, Aire de la Briande, Angliers, Vienne we Francji]
[02.07.2024, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz