Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

12 lipca 2024

KARTKA Z KALENDARZA - 12.07.2024

 

Kartka z kalendarza na dzień 12 lipca 2024 roku

Piątek


Imieniny dzisiaj obchodzą: Bruno, Paulin oraz Andrzej, Bonifacy, Brunon, Epifania, Euzebiusz, Feliks, Hilarion, Hilariona, Himisław, Imisława, Jan Gwalbert, Janina, Jazon, Leon, Leona, Marcjanna, Natan, Piotr, Prokles, Prokul, Świętożyźń, Tatomir, Wera, Weronika


Przysłowie na dziś:

Lipiec - ostatek chleba wypiec”

Słońce

Świt: 03:41

Wsch. Sł.: 04:28

Zenit: 12:41

Zach. Sł.: 20:55

Zmierzch: 21:41

Cytat dnia:

Do­pomóż dzi­siaj od­chodzącym chwi­lom, by jut­ro były war­te wspomnień” - Małgorzata Stolarska


12 lipca 1892 roku w Drohobyczu urodził się Bruno Schulz - prozaik żydowskiego pochodzenia, grafik, malarz, rysownik i krytyk literacki. [zm. 19 listopada 1942 roku w Drohobyczu]



Poniżej początkowy fragment opowiadania „Księga” ze zbioru „Sanatorium pod klepsydrą”.

KSIĘGA

I

[pisownia oryginalna]

Nazywam ją poprostu Księgą bez żadnych określeń i epitetów i jest w tej abstynencji i ograniczeniu bezradne westchnienie, cicha kapitulacja przed nieobjętością transcedentu, gdyż żadne słowo, żadna aluzja nie potrafi zalśnić, zapachnieć, spłynąć tym dreszczem przestrachu, przeczuciem tej rzeczy bez nazwy, której sam pierwszy posmak na końcu języka przekracza pojemność naszego zachwytu. Cóż pomógłby patos przymiotników i napuszystość epitetów wobec tej rzeczy bez miary, wobec tej świetności bez rachuby. Czytelnik zresztą, czytelnik prawdziwy, na jakiego liczy ta powieść, zrozumie i tak, gdy mu spojrzę głęboko w oczy i na dnie samym zalśnię tym blaskiem. W tym krótkim a mocnym spojrzeniu, w przelotnym ściśnięciu ręki pochwyci on, przejmie, odpozna, — i przymknie oczy z zachwytu nad tą recepcją głęboką. Bo czyż pod stołem, który nas dzieli, nie trzymamy się wszyscy tajnie za ręce?

Księga... Gdzieś w zaraniu dzieciństwa, o pierwszym świcie życia jaśniał horyzont od jej łagodnego światła. Leżała pełna chwały na biurku ojca, a ojciec pogrążony w niej cicho, pocierał poślinionym palcem cierpliwie grzbiet tych odbijanek, aż ślepy papier zaczynał mglić się, mętnieć, majaczyć błogim przeczuciem i znagła złuszczał się kłakami bibuły i odsłaniał rąbek pawiooki i urzęsiony, a wzrok schodził, mdlejąc, w dziewiczy świt bożych kolorów, w cudowną mokrość najczystszych lazurów.

O, to przetarcie się bielma, o, ta inwazja blasku, o błoga wiosno, o ojcze...

Czasem ojciec wstawał od księgi i odchodził. Wówczas zostawałem z nią sam na sam i wiatr szedł przez jej stronice i obrazy wstawały.

I gdy tak wiatr cicho kartkował te arkusze, wywiewając kolory i figury, spływał dreszcz przez kolumny jej tekstu, wypuszczając z pomiędzy liter klucze jaskółek i skowronków. Tak ulatywała, rozsypując się, stronica za stronicą i wsiąkała łagodnie w krajobraz, który syciła barwnością. Czasami spała i wiatr rozdmuchiwał ją cicho jak różę stulistną i otwierała listki, płatek za płatkiem, powieka pod powieką, wszystkie ślepe, aksamitne i uśpione, kryjąc w sednie swym na dnie lazurową źrenicę, pawi rdzeń, krzyczące gniazdo kolibrów.

To było bardzo dawno. Matki jeszcze wówczas nie było. Spędzałem dni sam na sam z ojcem, w naszym wielkim wówczas, jak świat, pokoju.

Pryzmatyczne kryształki zwisające z lampy napełniały pokój rozprószonymi kolorami, rozpryskaną po wszystkich kątach tęczą i gdy lampa obracała się na swych łańcuchach, wędrował cały pokój fragmentami tęczy, jakgdyby sfery siedmiu planet przesuwały się kręcąc przez siebie. Lubiłem stawać między nogami ojca, obejmując je z obu stron, jak kolumny. Czasami pisał listy. Siedziałem na biurku i śledziłem z zachwytem zakrętasy podpisu zawiłe i wirujące, jak trele koloraturowego śpiewaka. W tapetach pączkowały uśmiechy, wykłuwały się oczy, koziołkowały figle. Aby mnie ubawić, ojciec wypuszczał w tęczową przestrzeń banki mydlane z długiej słomki. Obijały się o ściany i pękały, zostawiając w powietrzu swe kolory.

Potem przyszła matka i wczesna ta, jasna idylla skończyła się. Uwiedziony pieszczotami matki, zapomniałem o ojcu, życie moje potoczyło się nowym, odmiennym torem, bez świąt i bez cudów i byłbym może na zawsze zapomniał o Księdze, gdyby nie ta noc i ten sen. […]


[12.07.2024, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz