CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

25 października 2017

FARAMUSZKI (2) JÓZWA WOZAK

Jakosi to tak po wojnie beło, po parcelizacji. Ileźwa my tych mierników pilnowali, co by te dziedzicowom górke podzielili sprawiedliwie, jak Pon Bóg przykazoł, bo to wicie, na tyj górce to ino kaminie a piach i kieby tak popadła jednymu parobcakowi, to lez cłowieku i zaliwaj się łzami. To my pilnowali tyj sprawiedliwości, bo wójtowi my tam nie dowierali. Skund une go wzieni, pedziec hadko; musiałby to jaki zasłuzony dla partyi, bo ludowiec na pewno nie. Takie casy.
Wójt cięgiem ino godoł, co byśwa sie nie frasowali, bo ten z nas, komu za sanacyi beło najgozyj, temu pirsozendne pole wykrojom, a tym, co partyzantom pomagali, to jesce kunia dolozom, abo jakum krasule, co to ciungneni je z zachodu, abo od unry.
Wójtowi to cheba beło najgozyj, abo tym leśnym pomagał najwincyj, bo tłuste grunta wedle struminia dostoł, dwie krowy mioł w oboze, kaśtanke ze źrebionkiem i młockarnie, co to jom dziedzic za Nimca we stodole schował, zanim go wzieni do obozu za ten pociung, co go z leśnymi wysadził. Widu ani słychu po nim nie zostało, dopiro pan komendant wycytał z jakiegoisiś papira, ze dziedzicowych… iluz tam ich beło: un sam, zona, dorosły syn i babka, co to ciengiem ino lezała na otomanie - chodzić nie mogła - syćkich hitlerowce powystselały. I kiedy parcelizacja nastała, na pirsym wioskowym zebraniu w Domu Ludowym, Matrosek Maciej, ludowiec, chłop bogobojny, wystompił i pedział, że zimia, a juści, chłopstwu się nalezy, ale Pon Bóg widzi, ze komunisty krajom jak im się podobuje i nie moze być tak, ze bez zgody dziedzica pana mierniki grunta satkują jak kapustę na świntom Terese. To mu pon wójt zarozki odpowiedzioł, ze u nos grunta jus nicyje, bo dziedzicowych pozabijani, a zimia świnto zec i jak Matrosek nie chce tyj dziedzicowej łunki psez miedze, to niech se tam sie wykreśli z listy, to inne, barzyj politycnie uświadomione dostanom. Matrosek na te słowa jeno podrapoł sie po łbie i pedzioł, ze ten gzech to un na swoje suminie wezmie, a z nim te łunke, bo u niego akuratnie krasula sie ocieliła i siano by sie zdało na popas.
Tak i my gospodarowali, nareście na swoim; mordy nam od ucha do ucha sie śmiali, bo chocia my harowali jak te woły, to psecie ze na swoim łacnij. Ileźwa my napilnowali gadzin w obórkach, ile my nałapali obcych takich, co to po nieswojom zec łapy wyciungali, a ze my jakosik tak zgodne były, pomagały sobie, bo nie beło takiego, co by syćko w obyjściu mioł, to te złodziejskie casy sie pokuńcyły - kużden wiedzioł, ze na Romantowskiej Kolonii, jeśli by chto chcioł po nieswoje brudnymi łapami siengać, temu paluchy sie poutrąca, a i to niewielka kara, bo i widłami po plecach go psezegnajom.
Chocia my, jako to psystało na parobcaków, tak do kuńca to nie dowierali wójtowi, to tsa psyznoć, ze my go z casem polubili, bo kuniec kuńców mniejsym chachmyntym był, niżeźwa go o to podejzewali. Za wioskom stojał w najgorse, kontyngentowe casy, a mowem mioł takom, ze jak te atykrysty z powiatu psyjezdzali, co to im mało i mało, i kartoflów, i psenicy i zyta, to gemby swe zarozki pozamykali, kiej pon wójt dokumenta psed nos im postowił, a z ich wynikało, co Romantowska Kolonia psoduje w dostawach lo miasta.
Psekonał sie do niego takze ksiundz probosc, bo chocia majuntek kuścielny tez mierniki rozparceliowali, to ogród i sad mu zostawili, a gdyby ksindzu beło cego mało, na dach, abo na dzwon lub opał, to niech ino podeńdzie do uzendu z pismem, a wójt co tsa załatwi i nawet na plebani opijom interesa okowitom, co to wójt najpiersom w wiosce pendzi.
Ale my tu sie zebrali, abyś, panocku redachtoze, posłuchał cego o spółdzielni, bo pses niom do Góralcyka trafis. Bendzie lat dwadziejścia, kiej ni ma go na tym świecie; jeno jego dusa sie ostała, o cym ksiundz probosc prawi.
Spółdzielniem wystroił, świeć ponie Boze nad jego dusom, nie kto inny jak pon wójt. - Chłopstwu tsa instytucyi, co by w niej kupowali i jadło i chemicne, a gospodarskie artykuły, aby tak jak w psedwojennym kolonijalnym żydowskim sklepie bywało - prawił wójt na zebraniu. - A ze żyda ni ma - już w pierwsym roku okupacyi go zabrali - tedy jo wom powiadom, ze w Romantowskiej Kolonii społecny sklep powstanie.
I powstoł. Maryśka Korowajskich go prowadziła. Cegóz w nim nie beło? Zekłbym, ale panocku redachtoze, dlugopisa by wom nie starcyło. Co powim to to, ze nie dość, ze w ty nasy spółdzielni sie kupowało, to i chłopstwo oddawało do nij co bundź. Jagody, maliny abo gzyby obrodziły - skupowała; mliko, jaja i sery - to samo, a jeśli chto wyrychtował jako kiecke, obrus czy fieranę - takze. Piniundze za te dobra sie dostawało, abo na odmien to szło za talerki, serwisy i dzbanki, za cukier i sól, za monke.
Beło to w pienćdzisiontym drugiem; pamientam dobze, bo w tem właśnie roku Andzia powiła piersom mojom wnusie.
U Góralcyków wielkie świento zapanowało - Góralcyki zza Buga psenieśli sie: Katarzyna - na tsydziesty pionty jej sło oraz starzyki, obadwoje życiem utrudzone, małomówne, pracowite i od tyj harówki w polu psykurcone. Syćkie z Katarzynom okrutny żal do świata miały, bo munż Katarzyny do tamtych pór z wojny nie powrócił, a zaciongnuł sie do kościuszkowskiego wojska. Prowda, ze do czerwonego ksyza pisali, rozpytywali się to tu, to tam, a o Góralcyku słuch zaginął, jak kamiń w wode psepod. I wielkie świento nastało. Jakowyś wojskowy podjechał pod samom chałupe Góralcyków. A jakze, syn i munż ukochany z wojennyj tułacki powrócił. Cemu tak zwlekał? A to ranien beł w kulos i głowe. Z kulosem wielkie mecyje - laske dostoł i o tsech kulochach chodzi, ale głowa? Dostał w niom jakimściś odłamkiem abo miną i pamięć zatracił. Szejść lat po szpitalach, opiekuńczych domach, u sióstr, u znachorów się włóczył, aż w kuńcu psysed do opamientania, skund on ci jest i jak sie nazywo. Mozecie sobie, panocku redachtoze psedstawić, jaka tam u Góralcyków radosność zapanowała, a ilez to kubłów łez wylano. A kiedy pon żołnierz pedzioł, ze te rany, co to Góralcyk dostoł, to bes to, ze som sie wybroł napseciwko cołgowi z granatem, którego w samom gardziel lufy wpakowoł, a po ekslozyi ledwo z życiem uciek i jesce serie z automata za nim puscono, to Góralcyki oniemieli, a Katarzyna tak mocno Józwe za szyje objena, ze oboje potocyli się na gumno jak skakajonce sobie do ocu psiaki.
Ale Józwa Góralcyk nie beł już nigdy ten sam, jak w ten cos, kiej z Katarzynom psed ołtarzem ślubował. Do pamientności psysed, to prowda, ale w tyj jego głowie, cosik tam się popsekładało; z kalekim kulosem w polu nie robieł, ino frumanke kazał sobie psysposobić i krunżył niom pomindzy wsiom a spółdzielniom - kupował i psedawał, nie telo lo siebie, lo Góralcyków, ino lo całej wioski. Wozakiem go okscono; za chlib z omastom, za talirz żuru, za miske kartoflów z okrasom kursował w te i nazad. Katarzyna popłakiwała sobie, po próżnicy prosieła Józwe o opamientanie. Pienć lot tak włócył sie po świecie, do chałupy, a i to nie zawsze, na noc wracoł; nareście cosik tam w jego serdcu gzmotnęło i Józwa na wiecznom się udał droge, z któryj jusz nie powrócił.
Ale na pół roku psed śmierciom cosik po sobie zostawił Katarzynie; wyrosło toto na całkiem śwarną kobitę - Natalia, po babce jom okscono. Alić beły takie niedowiarki, co to po kontach psegadywały, ze dziciątko, juści, ze z Katarzyny łona wysło, aby świat obeśrzeć, ale czy to Józwy córa? A cy to, panocku redachtorze najwazniejse?
Kiedy Józwa pomarł, to my wtedy w gminie uradzili, co by Józwie jakowyś pomnik wystawić, i niech bendzie to na placu wedle spółdzielni. Furmanke się postawi, psymuruje, a na nij grabarz i kamieniarz Serocki wyrychtuje siedzuncego na descułce Józwa. Tak i my zrobili, a ta ślachta z powiatu to ino wydziwiała, ze furmanka - psezytek, ze czymu nie trachtor a kuń wyrzeźbiuny i po jakiego kundla Józwa kulfoną powłóczy. Ale wójt, zył jesce wtedy, chocia chorował, takiego ambarasu ucynił w powiecie, ze gemby zamkneni, gdy filmowom kronike chcioł do wsi sprowadzić.
I pomnik stanoł, panocku redachtorze, a następnego roku plac, na którym stoi, imieniem Józwy, bohatera kościuszkowskiej brygady został nazwany. A dyć spojrzyj pan na te tabliczke.

Wnuczka Józefa Góralczyka opowiedziała mi tę historię na dzień przed głosowaniem, w którym to, zgodnie z literą prawa, miano zastąpić tę zbyt długą i przynajmniej w części, niepoprawną politycznie nazwę, widniejącą na niebieskiej tablicy ustawionej w samym centrum wioski, na cokolwiek bardziej przystającą do obecnej rzeczywistości.
- No, niech pan powie, panie Marianie - zwrócił się do mnie szef opozycyjnego klubu w Radzie Gminy - pomijając już tę nazwę; ani ta furmanka z koniem w tym miejscu nie pasuje, a ta rzeźba furmana, no cóż, nie tylko ja to stwierdzam - to najzwyklejszy kicz, a i ta spółdzielnia, do której ten wasz Józef, czy jak mu tam, na wódkę przyjeżdżał, nie istnieje. Czy jest o co kopie kruszyć?
Przegłosowano mnie, a na głównym placu wioski, na miejscu kiczowatego konia, furmanki i wozaka już w przyszłym roku stanie pomnik. Zgadnijcie kogo?

[22.10.2017, Grossmehring, k. Ingolstadt w Niemczech]

8 komentarzy:

  1. Chyba się domyślam, ale na głos nie powiem...
    A co komu furmanka z wozakiem przeszkadzała?

    OdpowiedzUsuń
  2. Na Twoim miejscu nie kusiłabym się na pisanie gwarą wiejską, bo cały czas się zastanawiałam, z jakiego regionu ta gwara i nic mi nie pasowało.
    Miałam na studiach kilka godzin dialektologii, ale było to zbyt dawno.
    Co do pomnika w miejsce Józwy, to niewątpliwie stanie wysoki postument najniższego prezydenta Polski, który to nie kłaniał się kulom w Gruzji.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ...pokusiłem się stylizację gwarową plus specyficzną, przedstawioną fonetycznie, wymowę rozmówcy, ale prawda jest też taka, że zaproponowane słownictwo ma wiele wspólnego z zasłyszanym przeze mnie sposobem mówienia na prowincji w Polsce centralnej... może nie nazwałbym tego czystą gwarą, a raczej pewnym, nieuświadomionym sobie przez bohatera, niechlujstwem językowym, które i obecnie jest spotykane, aczkolwiek akcja opowieści to początek lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Wcale nie wykluczyłbym zaproponowanej przez Ciebie postaci na cokole cokolwiek podwyższającym sylwetkę tegoż prezydenta :-) pozdrawiam

      Usuń
  3. Pasuje ta stylizacja do kontekstu lat sześćdziesiątych, wieś mówiła gwarą, a na terenach przesiedlonych, gwary mieszały się, a moja ciotka, która w Wilnie nie była, zaśpiewem ze Wschodu mówiła. A pomnik zapewne notabla, jakżeby inaczej.
    Serdeczności
    Serde

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    2. ... a tak prawdę powiedziawszy, zachciało mi się pobawić się słowem oraz... jak by nie mówić "akcja" tekstu dotyczy przeszłości, o której obecnie świadomie nie chce się pamiętać, a zatem wprowadziłem "gwarę",która również ulega zapomnieniu... taka konfrontacja pomiędzy nowym a starym...

      Usuń
  4. W odróżnieniu od "Anny" mnie się Twoja "gwara" podoba, na równi z tekstem. Ukłony.

    OdpowiedzUsuń