ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

11 października 2017

OKRUSZKI… OBOZOWISKO

Słyszę jeszcze rytmiczny, metaliczny stukot kół powstały w miejscach łączenia się szyn, czuję bezwładne kołysanie się ciała znużonego podróżą, zaprzęgniętego do karawanu senności. Płyniemy, osuwamy się w wypukłości niewygodnych oparć drewnianych ław przedziału, a kiedy pociąg wytraca prędkość, kiedy sopranowym poświstem syreny przypomina dróżnikowi o konieczności opuszczenia szlabanów przed stacją, do której dojeżdża, otwieramy oczy, pochylamy się ku zmatowiałej tafli szyby okna i w chwili, gdy nasila się jazgotliwy zgrzyt hamulców - znak, że lokomotywa staje, zajmując miejsce po prawej stronie środkowego peronu, odszukujemy mętnym wzrokiem postaci zmierzające do drzwi wagonów. Otwierają się niepokornie, zamykane głucho trzaskają; strzępy rozmów suną pustym korytarzem i znów odgłosy otwieranych drzwi - tym razem wysmarowane towotem metalowe kuleczki poruszają się z wytłumionym, surowym dźwiękiem po blaszanych rynienkach prowadnic; czyjeś spojrzenie przedziera się przez oszklone do połowy drzwi, lecz spojrzenie to gaśnie, a postać z korytarza pozostawia po sobie pamięć o głębokich, kasztanowych oczach dziewczyny z rozpuszczonymi, falistymi włosami.
Pozostajemy w przedziale sami, lokomotywa rusza; początkowo człapie niezdarnie, wzdycha z wysiłkiem nabierających pędu kół, wreszcie łapie drugi oddech, pociąga pięciowagonowy skład pasażerskich wagonów mocniej, jak potraktowana batem klacz, odzyskuje werwę, a zaokienny krajobraz zanikającej stacji rozpływa się w szarości pochmurnego popołudnia.
Jeszcze niecierpliwe spojrzenie na zegarek, przekonanie się, że na krańcową stację dotrzemy bez opóźnienia i kontynuujemy podróż w milczeniu, z powiekami przytulonymi do przerywanego snu, myśląc teraz tylko o tym, czy uda nam się rozbić namiot przed zmierzchem w takim miejscu, w którym wysokie czoło lasu uchroni nas przed spiekotą południowego słońca, a świerkowy zagajnik oddzieli nasze obozowisko od wczesnoporannego chłodu jeziorowej bryzy. 
Myślimy też o nazbieraniu przed nocą chrustu na ognisko, nad którym umocujemy kociołek z wodą na zupę i garnek na herbatę; o wyścieleniu legowiska odebraną łące trawą jeszcze przed instalacją namiotu.
I stanie się tak niebawem, bo od stacji, na której wysiądziemy do naszej łąki, opadającej łagodnym pochyłem stoku ku jezioru, łąki od południa graniczącej ze ścianą wysokiego, sosnowego lasu i od zachodu ze świerkowym młodniakiem nie jest dalej niż kilometr, gdy przejdzie się drogą na skróty, wzdłuż drobniutkiego pasemka rzeczki tłoczącej źródlaną wodę do jeziora.
Marek zaopatrzy nas w chrust, rozpali ognisko i rozstawi nad płomieniami garnce z wodą; ja ustawię namiot, wyszukując równego, miękkiego podłoża. Zupa przywieziona w słoikach, ogrzana żarem ogniska zasmakuje jak nigdy, mocna herbata każe zapomnieć o śnie i wznieci chęć do rozmowy, nocnej już rozmowy o życiu… a wtedy nie myśleliśmy jeszcze o tym, że będzie to ostatnie nasze wspólne przeżywanie upływającego czasu. 

[11.10.2017, Dobrzelin]

2 komentarze:

  1. Obrazek, który ma się długo pod powiekami.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... a żebyś wiedziała... taki niby niepozorny, a wymazać go z pamięci nie sposób.... pozdrawiam

      Usuń