Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

MIŁYCH ŚWIĄT

Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2025 Roku - spełniania się marzeń!!!

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 października 2015

PRZYJACIELE W KOMPLECIE

Nareszcie razem. Udało się w pewną sobotę. Stoliki zestawili pan doktor Koteńko, mecenas Szydełko, inżynier Bek, radca Krach, redaktor Pokorski, stary pisarz i kawiarennik. Posiedzieli do późnej nocy, żegnając ostatni weekend wrześniowy. Co i rusz Adamowa żona coś tam smacznego, najpierw z zakąsek a potem z ciast przynosiła, bo mała Róża spała w najlepsze, jakby przeczuwając, że tej wyjątkowej nocy przeciągnie się przyjaciół spotkanie.
Nie wiadomo jakich pani Maria użyła forteli, ale skłoniła starego pisarza do popróbowania wiśnióweczki, a przecież cały powiat huczy o tym, że miłośnik pisanego słowa spożywa krowie mleko w ilościach do pozazdroszczenia, a jeśli mu od niego jeszcze wątroba nie siadła, nieomylny to znak, że w tęgim zdrowiu wiele lat przeżyje.
Przyjaciele nie potrafili wydostać się ze zdziwienia, jak zgrabnie pan pisarz wiśnióweczkę sączy; zastanawiali się też nad tym, czy aby procentowy, nic a nic do mleczka niepodobny napój, nie wpłynie przypadkiem na dziarskość umysłu pisarczyka, który z alkoholem niewiele dotąd miał wspólnego.
 A przecież  okazja do tego była, a wiadomo, że dobry i szlachetny Polak  przepuścić jej nie może, więc stary pisarz wykorzystał ja i nie przepuścił. Dostał bowiem wiadomość, że za tydzień - dwa ukaże się w druku jego dłuższe opowiadanie.
Radca Krach, który tym razem pełnił wdzięczną funkcję polewacza trunków, skomentował pomyślną wieść tymi słowy:
- Ja pierwszy, panie pisarzu, piszę się na zakup pana książki.
- Kiedy ja paręnaście egzemplarzy otrzymam gratisowo - zwrócił uwagę pisarz.
- Niech pan je dla rodziny, dla szkół przeznaczy, bo wiemy jak te ostatnie przędą - naszym wspólnym obowiązkiem - wyjaśniał pan radca - jest zasilenie konta domowego pana budżetu już choćby z tej racji, że tak przepięknie pan nas opisuje.
- Jako żywo, racja jest po pana stronie, panie radco - wtrącił się do rozmowy doktor Koteńko - a jak tam nasze pisemko? - zwrócił się pan doktor do pana redaktora.
- Nadzwyczajnie - wyrzekł pan Pokorski - co chwila mam jakiś gości, a ogłoszeń co niemiara. Nie dalej jak wczoraj niejakiego Dąbrowskiego u siebie miałem. Ziemię do sprzedania oferuje.
- Ziemię? - zadziwił się pan radca.
- Owszem, ale taką pod sadzonki, ogrodową. Tenże Dąbrowski ma parę kilometrów stąd kompostownię i w niej jakieś amerykańskie robale hoduje, a ostatnio także darń - taka trawę na boiska ma na sprzedaż.
- Robale? Fe - skrzywił się pan mecenas Szydełko.
- Mecenasie - żachnął się radca Krach - toż one najbardziej na przynętę dla ryb się nadadzą. Koniecznie pojechać tam muszę.
- Czy coś się posunęło naprzód w kwestii marketu, panie radco?
- Sprawa jest na jak najlepszej drodze, panowie, choć z miastem, wiecie jak się rozmawia. Chcieliby kasy zaraz, a sami dokładać się nie chcą, a obiekt i plac niszczeją. Ale damy radę. Do mrozów się postawi, bo panowie pomysłodawcy wielce zdeterminowani.
- A jak tam pana córka z zagranicznym zięciem? - spytał z kolei pan Adam - czy znak jaki dali, że przyjadą?
- Rozmawialiśmy ostatnio. Będą pod koniec października.
- To do tego czasu pana leśny domek będzie jak nowy - wtrącił pan radca - przejeżdżałem, widziałem.
Tu pan radca aż głową zatrząsnął, polewając koniaczek i wiśnióweczkę, na którą, bardzo wyjątkowo pani Maria się zgodziła.
- Przyjaciele, muszę wam powiedzieć, że szczerze jestem z zdumiony jakością pracy tej firmy. Co nie powiem, wszystko zrobione, porządnie, schludnie i na czas. Teraz to już tylko wykończeniówka została.
- W końcu ta firma to po części pana dzieło - uśmiechnął się pan Adam.
- Przypadek, przypadek - bagatelizował sprawę pan radca - a ja słyszałem, że pan, Adamie i inżynier Bek z ogródkiem kawiarnianym coś kombinujecie?
- Nie zaprzeczę - odparł kawiarennik - zamierzamy na czas zimy dach nad ogródkiem postawić.
- Tak, tak - przytaknął pan inżynier. Pod koniec października panów zapraszam. To rzecz całkowicie pewna, że dach stanie.
- Jak to miło - ucieszył się mecenas - to znaczy, że offowe filmy będą?
- A będą - potwierdził pan Adam.
- Przysiądź się do nas na chwilę, nasza ozdobo - pan radca przyciągnął rękę pani Marii i obok swojego miejsca na krześle usadził. - Jak tam się miewa śliczna Róża? Czy zdrowa? 
Maria przepięknie się uśmiechnęła.
- Jakże by mogło być inaczej, kiedy doktor Koteńko ilekroć do kawiarenki zachodzi, o Różę pyta i widzieć ją raczy. A mała już tak się znorowiła, że panu doktorowi na kolana siada i „dziadku” do niego mówi.
- Ja widzę, że takich dziadków Róża ma więcej, prawda stary pisarzu? - roześmiał się pan radca.
- A pewnie, pewnie - niepewnym głosem odrzekł pan pisarz, a jego głowa jeszcze niepewniej się zabujała.
- A ja was, panowie, o rozstrzygnięcie sporu teraz poproszę - odezwał się kawiarennik - moja dobra żona myślała nad tym, aby wybrać się od października na studia zaoczne. Umysliła sobie jakieś tam hotelarstwo, co, jak powiada, przyda jej się w branży, jaką prowadzimy.
- Ależ Adasiu… - zapłonęła zawstydzona Maria.
- Ja jej mówię, za rok, jeszcze trzeba Różę odchować. ja wiem, że dalibyśmy sobie radę, koleżanka Marii pomoże… i w ogóle, ale… powiedzcie sami...
- A za rok, drogi mężu - podchwyciła Maria - nowe dzieciątko ci się zamarzy… - tak właśnie rzekła, po czym pokryła twarz purpurą.
- A ja, ozdobo nasza, wcale a wcale panu Adamowi się nie dziwił - roześmiał się pan radca - raz, że parka dobrze by do państwa pasowała, a dwa, że kiedy pan Adam przekonał się, że tak cudowny klejnot z, za przeproszeniem, łona pani Marii na świat się zaprosił, to czemu kolejnym skarbem nie obdarować świata?
Oboje, pan Adam i pani Maria zapadli w głębokie, wiele mówiące milczenie, po czym Maria oznajmiła:
- Drodzy panowie, to, o czym mąż opowiadał, to przeszłość. Przekonał mnie. Jeszcze rok zaczekam. Przemyślałam.
- A o kolejnym potomku, moja ozdóbko, myślisz? - ciągnął wesołą rozmowę pan radca.
- Też - pani Maria spojrzała kochającymi oczami w stronę zastanawiająco zmieszanej twarzy małżonka, a panu radcy pokazała prześliczną figę.
- A ja panowie się cieszę i z tego miejsca jeszcze raz podziękować muszę panu mecenasowi - zmienił temat rozmowy pan doktor Koteńko.
- Ma pan na uwadze Boruckiego i jego ziemniaki? - odezwał się pan mecenas - nie ma sprawy. Wszyscy jak tu jesteśmy pomogliśmy zebrać Boruckiego plon - ciągnął mecenas Szydełko - bo naszym obowiązkiem jest pomagać ludziom będącym w potrzebie.
Przyjaciele pokiwali głowami na znak aprobaty dla słów pana mecenasa.
- A jak, panie doktorze z Boruckim?
- Zdrowieje. W październiku wysyłam go do sanatorium. Początkowo upierał się, że zostanie, lecz po tym, co panowie dla niego zrobili, zmienił zdanie, wiedząc, że nie pozostawia rodziny na pastwę losu.
- No to jeszcze po kieliszeczku - zakomenderował radca Krach, a pan doktor śmiał poczynić uwagę, że wypije ostatniego.
Tymczasem stary pisarz po wypiciu właśnie tego ostatniego wiśniowego przysmaku, niebezpiecznie się zabujał i tylko silne kobiece ramię pochwyciło go w porę i odprowadziło na górę, na pokoje.
Przyjaciele odprowadzili pisarza wzrokiem, w którym mieścił się i smutek, i ten rozbrajający przekorny uśmiech.
- Jednym mówiąc słowem, przesadziliśmy z panem pisarzem - wyrzekł pan radca przepraszającym tonem głosu - a też i ciekaw jestem, czy nasz pisarz o tej niedyspozycji swojej również napisze - na którą to wątpliwość przyjaciele zareagowali serdecznym, soczyście brzmiącym śmiechem.

Lecz to ucieszne przedstawienie nie trwało długo, albowiem w owej chwili w drzwiach kawiarenki pojawiły się panie, które należy wymienić w porządku, w jakim wchodziły do sali. Były to: pani Krach w sukni z dekoltem podbitym cekinami, pani Janeczka Szydełko w zgrabnej granatowej bluzeczce z atłasu, pani Zofia Koteńko w garsonce z bielutkim kołnierzykiem u szyi, pani inżynierowa w szalonym szalu z wielbłądziej zapewne wełny i skromnie, w elegancki bordowy spodnium ubrana pani redaktorowa… a za nimi… o zgrozo… dwie rodzone siostry zakonne przyczłapały w onych nienagannie wyprasowanych szarych kreacjach.
Panie te, podobnie jak wcześniej mężczyźni, spięły dwa kawiarniane stoliki i z dumą, jaka przystoi jedynie najpiękniejszym w wiek bogatym niewiastom, przy tych złączonych stolikach usiadły.
Mężczyźni jak jeden mąż przygryźli natenczas swoje szlachetnie rozmowne jęzory, wskutek czego mieli trudność w wydobyciu ze swego wnętrza choćby słowa.
I byłaby ta nieznośna cisza do końca świata potrwała, gdyby nie pani Maria, która umieściwszy starego pisarza w łóżeczku (tego się nie dowiemy, czy kołysankę mu do snu zaśpiewała), do kawiarenki zeszła i jakby nic wielkiego na świecie się nie stało, do tej gromadki urodziwych niewiast przemówiła:
- Czym mogę paniom służyć?  

[Hagen w Niemczech, 01.10.2015]

2 komentarze:

  1. Przyjaciele potrafią góry przenieść, kiedy są razem. Samotny niewiele zdziała. Kiedyś mówiło się, że siła tkwi w jedności. Ale też wieki temu słyszałam: "Adamowa" w znaczeniu żona Adama, czy doktorowa jako żona doktora. A to dopiero dla mnie niezwykły fortel.

    OdpowiedzUsuń
  2. Takie rozmowy to już tylko w Twojej Kawiarence.
    I jeszcze Sława Przybylska śpiewa o kwiatach z tamtych lat.

    Łza się w oku kręci...

    OdpowiedzUsuń