Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

MIŁYCH ŚWIĄT

Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2025 Roku - spełniania się marzeń!!!

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

05 października 2015

POPLENEROWE OSTATKI

Radca Krach z panią Janeczką Szydełko, z panią Zofią Koteńko i z inżynierem Bekiem powrócili właśnie z uroczystego zakończenia pleneru, na którym bawiono się przepysznie, co zresztą pani Zofii jest zasługą, gdyż to ona artystyczną część wyreżyserowała.
To widowisko o Wyspiańskim przez młodzież pokazane, młodopolską poezją okraszone, cieszyło się wielkim, i słusznie, uznaniem.
Albo ten film z pleneru; każdy artysta był w nim pokazany podczas pracy i słów kilka musiał o sobie powiedzieć, a potem widziano w kadrze te dzieciaki obracające pędzlem i chlapiące kartony farbą. Nic to, że nie każdy dzień sprzyjał malarskiej robocie. Ktoś tam naprędce wymyślił gęstą „wojskową” grochówkę, którą w głębokiej kadzi rozwożono po stanowiskach pracy nie tylko dla pracujących, ale też dla gawiedzi, dla malców, dla rodzin, które spacerując, oddawały się przyjemności oglądania jak malarskie dzieło powstaje.
Albo ci studenci: ci to dopiero artyści! Jak to poubierane! Moda - czyste i szlachetne rokoko plus cyganeria, a jacy wszyscy stawali się ważni.
- Popatrzcie, a tak malował van Gogh - mówi jeden i kreśli sławnych słoneczników słonecznych kwiatów postaci.
- Przypatrzcie się, co wymyślił sobie kubista Picasso, operując kreska i geometrią - mówi drugi.
- A ty, mała, siądź sobie tutaj i zaczekaj, aż zobaczysz, jak widziałby cię ekspresyjny Munch, ten z „Krzyku” sławny… nie wiesz, nie znasz? Opowiem ci.
Albo te akwarelowe lub pastelową kredką kreślone obrazy ratusza i kamieniczek miejskich. Byli tacy odwiedzający, co pojawiali się przed konkretnym obrazem co kwadrans, aby śledzić postępy w pracy.
- Całkiem jak na zdjęciu - powiedział ktoś - tyle że od zdjęcia ładniejsze… i te barwy…
- Panie, ja ten obrazek kupuje na pniu - wyrzekł jakiś amator sztuki - ja tam na pięterku mieszkam, trzecie okno od lewej na pierwszym piętrze, otwarte zresztą, bo ja lubię świeżym powietrzem oddychać.
Ale… ale… przy jednym ze stanowisk na składanym krzesełeczku, ze sztalugą przepisowo rozłożoną, ustawioną w stronę kościółka, usadowiła się jakaś płowowłosa dziewczynka i dalejże ołówkiem i pastelową kredką precyzyjnie odtwarzać kontury sakralnej budowli, tudzież prastarej studni, która w sercu placu postawiono.
- Kto ciebie, mała, tak pięknie w rysunku wyszkolił? - to głos samego pana profesora - dalibóg, dajcie mi ją na naukę, a zrobię z niej światową artystkę - prawił - przyjrzyj się dokładnie temu cieniowi podarowanemu rynkowi przez kościelną wieżę. Oddaj go wiernie, zaznacz go szarą kredką, nie za ciemną, lecz na tyle znaczną, aby przyciemnić i tak niemal czarną bazaltową kostkę, którą plac wyłożono…. o, tak, teraz dobrze - instruował - a widziałaś tego ptaka, co przysiadł na gontowym dachu studni? Zapamiętałaś go? To co, że to zwykły gołąb. On twój obraz ożywi.  
Albo w tych Ciżemkach. Tam akurat pogoda dopisała.. Było letnio, nawet upalnie.
Konie, krowy w malarstwie, a w ogóle zwierzęta, to temat dobrze znany - mówił jeden z malarzy - można pobawić się w impresjonistyczny pejzaż z końmi w tle lub, jak to jest u mnie, koń jako główny motyw, ale można też przedstawić naturę w taki sposób, jak to robi moja sąsiadka… ta pani - wskazał na domorosłą artystkę sztuki naiwnej. Zwróćcie uwagę dzieciaki, że koń tej pani piękny jest jak z bajki wzięty. Jak przesadnie rozwichrzoną na grzywę, ogon, jak lśnią jego kopyta, jak dosadną, kasztanową barwą ta pani przedstawiła jego tułów, jak żwawe spojrzenie mają końskie oczy. O, tak… każdy by chciał takiego konika u siebie w zagrodzie.
Malarka aż zaskoczona była takim zainteresowaniem, które wywołał jej sąsiad, malarz, którego płótna nieźle się w samej stolicy sprzedawały. Przecież ona nie szkoliła się nigdzie, maluje zwyczajnie, tak jak widzi, a że widzi także sercem… no cóż, czasami malowanie sercem najlepiej wychodzi.
- A teraz proszę wszystkich o uwagę - przemówił jeden ze studentów - na przykładzie tego bydlątka postaram się was nauczyć proporcji, jakich trzeba użyć dla zbudowania obrazu zwierzęcia. Przygotujcie swoje kartony i czyńcie tak, jak ja to robię.
I dzieciaki posłusznie, z różną wprawdzie sprawnością młodych dłoni, kreśliły mlekodajną postać ciżemkowskiej krowy wedle zaleceń mistrza, a ta, udzielając portretujących ją swych wdzięcznych kształtów, nadziwić się nie mogła temu, jak wiele młodych oczu wpatruje się w nią, jakby w jaki święty obrazek. Ech, gdyby wiedziała, że tak słynną się stanie, skorzystałaby pierwej z łaźni, a potem z salonu piękności dla zwierząt hodowlanych.
- Oj udała nam się impreza, udała - powiedział kawiarennik, przynosząc siedzącym przy stole przyjaciołom świeżo pachnącą kawę - a gdzie jest pan Pokorski?   
- Pan redaktor jeszcze nad wywiadami pracuje, zdjęcia robi - wyjaśniła pani Zofia - kolejny numer pisma w znacznym stopniu plenerowi będzie poświęcony.
- I bardzo dobrze - ocenił radca Krach - bo była to impreza wielce udana i opisania warta. A do tego jutro aukcja na szczytny, dobroczynny cel. Ja, proszę państwa, zakupuję dzieło pana inżyniera, które był łaskaw popełnić - pan radca jak zwykle, gdy w kawiarence przesiadywał, w świetnym był humorze.
- Oj, przyjacielu, czy nie popełniasz błędu? - zaniepokoił się wywołany do zabrania głosu pan inżynier - gdzież mi tam do poziomu pozostałych?
- Niech pan nie będzie taki skromny, inżynierze - podchwyciła temat pani Janeczka Szydełko - wiemy nie od dzisiaj, że pan świetnie maluje, a źle robi, że tylko dla siebie, egoista jeden.
- A ja się cieszę, proszę państwa - rzekł pan Adam - że część obrazów, zgodnie z umową, pozostanie w kawiarence.
- A ja nie wiem, czy ci przyjacielu ścian do zawieszania płócien nie braknie - zripostował z uśmiechem pan radca.
- Ja mam taką nadzieje, że  nie braknie - westchnął kawiarennik i na chwilę zmienił temat rozmowy, zwracając się do pani Janeczki:
- A gdzież to pani pozbyła się swojego męża? Mieliście z zakończenia pleneru powrócić razem.
- Ech, panie Adamie, mój zakręcony małżonek… czego to on nie wymyśli? Pospolite ruszenie szykuje.
- Pospolite ruszenie? - nie rozumiał pan Adam - względem czego? Kto w potrzebie?
- Hm… Kto w potrzebie? Ziemniaki.

- Ale to już temat na inną opowieść - powiedział do siebie stary pisarz, zamykając kajet, w którym pilnie notował zasłyszane słowa.

[Caen we Francji, 20.09.2015]

2 komentarze:

  1. No tak. Jeśli ZIEMNIAKI w potrzebie, to trzeba iść i kark schylać i ręce ubrudzić ziemią a nie farbami.
    A artyści powinni na ręce uważać, prawie tak samo jak pianiści....

    OdpowiedzUsuń
  2. ale część z nich pójdzie, przekonasz się :-)

    OdpowiedzUsuń