Czekają...
Pierwszy strzegł dzisiaj bramy, też pomylony, choć nie na prawach pacjenta. W skrojonym na właściwy rozmiar mundurze, co wartość jego służby powiększał i uwydatniał w ważności, przechadzał się wokół stróżówki, przewiercając oczami najciemniejsze, najmroczniejsze zakamarki i placu, i terenu znajdującego się poza drucianą siatką ogrodzenia.
Drugi właśnie się zbudził po pokolacyjnej drzemce i gdy kompani z czteroosobowego pokoju posnęli na dobre, ubrał się prędziutko w przetarte, acz jeszcze znośne do chodzenia w nich spodnie, wdział na siebie gryzący wełniany sweterek i kalosze, a następnie mijając spodziewaną pogoń dyżurującej pielęgniarki, wyszedł cichcem z budynku pensjonatu, kierując się wprost do stróżówki.
Przed nią napotkał Pierwszego, który akurat skończył dziewięćdziesiąte okrążenie jego stanowiska pracy.
- Nareszcie - powiedział Pierwszy - ileż można na ciebie czekać?
- Powiedziałeś, że o drugiej. Mamy jeszcze dwie godziny czasu - uspokoił służbowego Drugi.
- Nigdy nic nie wiadomo, co mu strzeli do głowy. Równie dobrze może przyjść parę minut po północy.
- Prawda. Nic nie wiadomo, co takiemu może przyjść do głowy - zgodził się Drugi. - Czy zastanowiłeś się nad pytaniami do niego, kiedy już przyjdzie?
- Bezustannie je powtarzam. Chciałbym się przecież dowiedzieć, kiedy nareszcie zrobi z tym wszystkim porządek.
- Oj, tak, musimy się tego dowiedzieć - przytaknął Drugi. - W końcu powinniśmy się tego dowiedzieć, ile czasu potrzeba, abyśmy nie potrzebowali tabletek i zastrzyków.
- A mnie chodzi o to, aby powiedział nam kiedy to wszystko raz na zawsze pi......
Natenczas za lasem grudka kosmicznego pyłu zanim utopiła się w bagnisku po tamtej stronie zapłonęła na kilka chwil słonecznym światłem, które oślepiło obu mężczyzn.
Rączy strach przegalopował po nich, po czym Pierwszy tajemniczym głosem wyrzekł prosto do lewego ucha Drugiego:
- Dał znak, widziałeś?
- Myślisz, że to on? - zastanowił się Drugi.
- A któż inny mógłby to być. On sam, na którego czekamy.
- Który nas wyzwoli - stwierdził z naciskiem Drugi.
- Który nas wyzwoli - powtórzył Pierwszy i dodał: - który uczyni nasz świat lepszym i nie pozwoli na to, abym najmował się do pilnowania ubogich umysłem...
- Który poskłada w całość te ubogie umysły i zamiast tego ośrodka, do którego drzwi zamyka się jedynie od zewnątrz, powstanie w tym miejscu przecudny pensjonat dla ludzi starych, lecz o pełnych władzach umysłu, a ja będę jednym z nich.
- Wszystko to zawdzięczać będziemy jemu - dodał Pierwszy.
- Byle tylko przyszedł...
- Przerwa!!!
Był wyraźnie podrażniony. Wstał z fotela i zanim się objął szerokim spojrzeniem wirtualną prezentację scenografii, na która składał się budynek szpitala psychiatrycznego i dalej po lewej kompleks ogrodowy kończący się ogrodzeniem z siatki, pośród którego widniała centralnie położona brama wjazdowa i przycupnięta do niej stróżówka. Obraz był realistyczny. Obserwując tę scenografię z pozycji widza, trudno było dostrzec, że składa się z doklejonych do siebie zdjęć. Najważniejszy był efekt - widzowie mieli przed sobą prawdziwą ilustrację miejsca, w którym toczyć się miała akcja.
- I pan mi mówi, że ma to być pana zindywidualizowana wersja sztuki Becketta? To mają być pańscy Estragon i Vladimir?
Siedzący w samym lewym zakątku sceny autor dramatu, bojaźliwie powłóczył spojrzeniem kierując je w stronę reżysera Różyczki. Przez chwilę wzrok obu mężczyzn skleił się w jedno intensywne spojrzenie.
- No niechże pan mi wybaczy tę spontaniczną reakcję... - zaczął reżyser Różyczka.
- Tak, niech pan wybaczy naszemu reżyserowi - wtrącił aktor grający Pierwszego - on zawsze tak reaguje podczas pierwszej próby.
- Podoba mi się pana sztuka - skwitował Różyczka - milczy pan? zwrócił sie do autora.
Autor sztuki był wyraźnie zafrasowany.
- Milczę gdyż w ostatniej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że w końcowej scenie ostatniego aktu mój Godot jednak przyjdzie.
- Ależ to kompletnie zmieni tezę, jaką pan narzucił w tej sztuce - czekamy na coś, co nie ma prawa się zdarzyć - oto tajemnica ludzkiej egzystencji.
- I dlatego powinienem, powinniśmy - poprawił się autor sztuki - to zmienić. Musimy wlać w serca ludzkie łyżeczkę optymizmu do tej beczki z dziegciem.
- Bo ja wiem...
- Czy mógłby pan zaczekać do jutra, reżyserze? Przerobię zakończenie, właściwie dopiszę je... . Mogę na pana liczyć?
- Koniec przerwy!!! Proszę państwa... - reżyser spojrzał na zegarek - ... spotykamy się jutro punktualnie o dziesiątej.
[05.12.2021, Toruń]
Dzisiaj nawet beczka optymizmu nie wystarczy, kiedy łyżka dziegciu jest tak duża.
OdpowiedzUsuńNiestety musze się z Tobą zgodzić, Iwono... pozdrawiam
Usuń