Pod jednym dachem
Dała mu do ręki koszyk z dużym, elipsoidalnym uchem oraz mały, metalowy szpadelek, taką dziecięcą "kopareczkę", którą można kopać fosy wokół pobudowanych na morskiej plaży zamków z piasku.
- Idź od strony tej samotnej dzikiej gruszy, o tam - wskazała ręką na odległe drzewo rosnące na polu najbogatszego rolnika na wsi. - Tam znajdziesz najwięcej bulw.
Spojrzał na staruchę z niepokojem.
- Nie obawiaj się, ten bogacz nie jest znowu taki zły. Pozwala przetrząsać ziemię po tym, jak maszyna zbierze kartofle. Ale wiesz, że maszyna to maszyna, nie ma oczu, brak jej pomysłowości i wytrwałości - nie zbierze wszystkiego, a ten mój sąsiad z przeciwka nie będzie zawracał sobie głowy przesiewaniem ziemi przez sito.
Patrzył na nią z uwagą, z pewnym zrozumieniem, ale czy był już usatysfakcjonowany?
Stara kobieta kontynuowała:
- Kiedy byłam młodsza i miałam więcej sił, chodziłam do niego w pole na odrobek. Dawał mi prawdziwe pieniądze, mąkę, warzywa za tę pracę, a zdarzyło się raz, że i żywą kurę przyniósł mi do domu. Gdyby cię spotkał na polu, nie obawiaj się - będzie wiedział, że jesteś ode mnie, bo niby od kogo miałbyś być, jak nie ode mnie?
Uspokajał się. Usiadł przy kuchennym stole, kładąc koszyk, do którego wsunął łopatkę, na podłodze.
- No, masz tu papierosa, wypal sobie. Poprosiłam sołtysa, aby kupił paczkę dla ciebie... bo ja nie palę, wiesz... i jak będziesz palił to dmuchaj w okno, nie znoszę dymu.
Wsunęła mu papierosa pomiędzy jego spieczone, wydatne wargi, skrzesała zapałką ogień i przypaliła fajkę. Zaciągnął się dymem. Widać, że mu ulżyło.
- Tylko pamiętaj. Pozwolę ci wypalić trzy papierosy dziennie: ten pierwszy po śniadaniu jak teraz, drugi po obiedzie, a trzeci przed snem, ale wtedy wyjdziesz sobie na ganek, abyś nie rozniósł dymu po mieszkaniu.
Na twarzy mężczyzny pojawił się uśmiech. Nie palił łapczywie, raczej delektował się paleniem i chyba pomyślał coś przyjemnego o kobiecie, która starała mu się dogadzać we wszystkim, lecz jednocześnie to ona określała zasady ich współżycia.
- Ty musisz być dobrym człowiekiem - zwróciła się ponownie do znacznie młodszego od niej mężczyzny - skoro masz obiekcje co do tego, czy wypada jest wchodzić na czyjeś pole i zbierać pozostałe po pracy kombajnu kartofle czy nie. Matka musiała cię dobrze wychować, kiedy dawno, dawno temu mieszkaliście z sobą. Myślę sobie, że gdybyś potrafił mówić... oj nagadalibyśmy się do woli, ale i tak mnie rozumiesz, prawda?
Skinął głową, a na jego całkiem już pogodnej twarzy pojawił się uśmiech. Odczekała chwilę aż wypali papierosa. Sina smużka dymu dotykała delikatnej, białej, ażurowej struktury firanki, po czym unosiła się coraz wyżej i opuszczała pomieszczenie kuchenne przez uchylone okno.
- Tylko nie marudź zbyt długo. Jak nazbierasz cały koszyk, zobaczysz, że ci się to uda, wracaj do domu. Ja wiem, że chciałbyś potem skręcić nad staw i zobaczyć łabędzie, które nie odleciały. Zaręczam ci, że nie odlecą. Ta para już raz została na zimę i ludzie ze wsi dokarmiali je podczas mrozu, dokarmiali i wykuwali bryły lodu, aby ptaki miały gdzie pływać, i nanosili naręcza siana i słomy, aby miały się gdzie schować przed północnym wiatrem. Prawda, że chciałbyś pójść nad staw?
Z jego otwartych ust wydobył się nieartykułowany dźwięk, w rodzaju:
- Aaauooo.
- Ale tym razem nie zabaw zbyt długo. Wczoraj zapomniałam ci przeczytać jeden rozdział tej książki, którą tak lubisz. Byłam zmęczona, położyłam się, a ty nakryłeś mnie kocem i zadbałeś o to, aby ogień nie wygasł w kuchni. Dobre masz serce. A teraz... teraz już idź
Kiedy już sobie poszedł, przyjechali tamci z ośrodka, więc kobieta upewniwszy się, że mężczyzny nie widać z drogi, ani z jej okna, powiedziała tamtym, że go tu nie było. Ta z ośrodka nie dała się wyprowadzić w pole, wiedziała, że stara kobieta kłamie, lecz nie dała tego po sobie poznać; prawdopodobnie pomyślała, że temu nieszczęśnikowi może być tutaj lepiej, więc niech zostanie, a policji nie ma co zawiadamiać. W ten sposób łamała prawo, ale kto go dzisiaj nie łamie. Odjeżdżając z kierowcą ucieszyła się, że po tym wszystkim bardziej jest człowiekiem, aniżeli urzędnikiem.
Wrócił z koszem pełnym kartofli, przejęty tym, że jednak nikt go nie zobaczył oraz faktem, że usłyszy dalszą część pierwszej wielkiej powieści Myśliwskiego. Był dumny z tego, że przyniósł aż tyle kartofli, które wyśmienicie smakują z mizerią, albo po prostu zjada się je kraszone z pociętym na drobne kawałki boczkiem.
Zanim przystąpili do obiadu - dzisiaj miał być rewelacyjny: kartofle z sadzonym jajkiem i okrasą przysiedli do stołu, ale wcześniej przyniósł z sypialni nocną lampkę, postawił ją na stole, włączył i zainstalował w taki sposób, aby punktowe światło położyło się kartkach czytanej opowieści i nie raziło oczu starej kobiety.
Słuchał z ukontentowaniem.
[24.01.2022, Toruń]
Piękna opowieść, dziękuję także za ilustrację:-)
OdpowiedzUsuńTo ja dziękuję...
OdpowiedzUsuń