[pomysł na napisanie rozdziału - 09.07.2017, Chertsey, Surrey w Anglii]
ROZDZIAŁ 92 - OŚRODEK REKREACYJNY
[z którego dowiemy się o otwarciu ośrodka rekreacyjnego oraz Kawiarennik Adam przedstawi nam zadania zawiązanego w Różanowie stowarzyszenia]
Trzeciego lipca pan burmistrz z zasłużoną pompą przeciął biało-czerwoną wstęgę, czym otworzył uroczyście kompleks terenów rekreacyjnych, a więc parking dla kamperowiczów i innych turystów odwiedzających miasteczko. A zatem odwiedzono budyneczki, w których mieści się jadalnia, toalety i łaźnie, dwa boiska do siatkówki i koszykówki, dwa tenisowe korty o nawierzchni ziemnej, tudzież urządzony naprędce park dzięki niestrudzonym rękom firm pani Różańskiej i pana Iłowieckiego.
Pozostawiono też na obszarze kompleksu całkiem spory teren na pole namiotowe: miejsc na jakieś czterdzieści namiotów, choć jeszcze nie podciągnięto tam elektryczności, więc na brezentowych podróżnych jeszcze tego lata nie liczono.
Natomiast i w „Naszym Głosie”, i w radiu poczyniono tyle cennego zamieszania wokół oddanego do użytku obiektu, że już w dzień otwarcia pojawili się pierwsi przyjezdni, którzy przynajmniej parę dni przeznaczyli na to, aby pozostać w mieście, przebyć niedaleką drogę do Ciżemek, skosztować zapachów lasu, czy też przejechać się wąskotorową kolejką, która kursując trzy razy w tygodniu, miała niezwykłe powodzenie, zarówno wśród gości, jak i tez obywateli miasteczka i okolic.
Dobry czas nastał też na panów Kołodziejczyka i jego wspólnika Frankowskiego. Otóż ci zawiadujący rowerami panowie, jedną ze swoich baz - wypożyczalni umieścili właśnie na terenie ośrodka. Był to strzał w dziesiątkę, albowiem turyści, którzy nie dysponowali dwukółkami mogli skorzystać z rowerowych wojaży po mieście i okolicy, a jeśli nawet zażyczyli sobie spędzić mile czas odbywając przejażdżkę wąskotorówką, to zarządzający koleją pan Gaworzewski i jego kompani przystawili do pasażerskiego składu wagonik, na którym, dla wygody podróżnych, znalazło się miejsce i na rowery i na wszelkie pozostałe bagaże, dzięki czemu podróż kolejką odnalazła swój niezaprzeczalny komfort.
Niewątpliwie napływający całkiem szerokim, jak dotąd, strumieniem turyści ucieszyli też Kawiarennika Adama, który dwoił się i troił (rzecz jasna nie sam, lecz z wszystkimi pracownikami), aby zapewnić nowym klientom wyszynk pierwszej klasy, bo co do atmosfery panującej w kawiarence, to ta panowała niezmiennie sympatyczna.
Któregoś późnego popołudnia pojawiła się w kawiarni nieznajoma, bo pochodząca z odległych rubieży kraju rodzina (małżeństwo po trzydziestce z dwojgiem dzieci), która skusiła się na lody, ciasteczka, kawę, kakao, a może i na coś ostrzejszego.
W tym samym czasie, kiedy rodzinka zajmowała jeden ze stolików, przy dwóch innych, zsuniętych do pary odbywała się akurat zawzięta dyskusja, w której uczestniczyli: pan burmistrz, mecenas Szydełko, radca Krach, inżynier Bek, panowie Laskowski i Gnacik, do których co chwila dołączał kawiarennik Adam. Ten ostatni nie mógł być obecny przy każdym słowie, jakie przy połączonych stolikach serwowano, albowiem musiał się też zajmować gośćmi, ot chociażby miał zadanie obsłużyć przybyłą do kawiarenki rodzinkę. Dopiero pojawienie się w kawiarni kelnerki Edyty (Karolina miała urlop) uwolniło pana Adama od niektórych pochłaniających go obowiązków i mógł on częściej wypowiadać swoje zdanie w trwającej dyskusji.
Ponieważ dyskusja prowadzona była w trybie swobodnej, otwartej i niezbyt cichej rozmowy, przeto nic dziwnego, że jej niemałe fragmenty dochodziły do uszu nowych gości - ma się rozumieć małżeństwa, bo dzieci mając oblepione usta kremem, wykłócały się na temat wyższości lodów czekoladowych nad truskawkowymi, czy odwrotnie.
Kiedy zatem doszło do płacenia rachunku (nie było to na rękę dzieciaków, które z ogromną chęcią pochłonęłyby kolejną porcję lodów, na co nie zezwalała ich matka), nieznajomy mężczyzna poprosił Kawiarennika o podliczenie kosztów słodkiego posiłku. Zanim jednak dokonano transakcji nieznajomy mężczyzna zagadnął pana Adama w kwestii, która nie uszła jego uwadze.
- Przepraszam pana, ja wiem, że to niegrzecznie podsłuchiwać, nawet bezwolnie i przypadkowo, ale usłyszałem z ust państwa - tu zwrócił twarz w stronę dyskutantów - że państwo należą do jakiegoś stowarzyszenia, które zbiera fundusze na pomoc dla właścicieli nowo powstających firm oraz dla ludzi, którzy z racji swych obecnych dochodów, nie są w stanie związać końca z końcem.
- To prawda, dobrze pan odczytał najistotniejsze treści naszej rozmowy. Nasze stowarzyszenie opiera swą działalność na wspomaganiu finansowym tych, którym, jak uznajemy, taka pomoc jest niezbędna. Gromadzimy fundusze z dobrowolnych składek członków stowarzyszenia, jak i też od wpłat ludności, bądź też korzystamy z przekazywanych nam darowizn osób lub instytucji, do których zwracamy się z prośbą o finansowe wsparcie.
- O ile dobrze usłyszałem, nie narzekacie państwo na stan finansowy konta stowarzyszenia.
- Owszem, nasze aktywa przedstawiają się jak najlepiej - odparł Adam - a jeśli chodzi o mnie, to powiedziałbym nawet, że wysokość zgromadzonych na koncie kwot przerosła moje osobiste oczekiwania.
- I czym pan to tłumaczy, skoro, jak powszechnie wiadomo, ze zbiórkami pieniędzy na cele społecznej nie jest najlepiej. Ludzie owszem, dają, ale zwykle w wyjątkowych sytuacjach, związanych z czyjąś chorobą, bądź też jakąś tragedią życiową.
- Niewykluczone, drogi panie, że i nasze stowarzyszenie udzieli pomocy takim właśnie ludziom.
- A jednak wymienione przez państwa przyjaciół sumy wzbudzają mój szacunek i niemałe zaskoczenie. Jak tego dokonaliście?
- Widzi pan, cała skuteczność naszego przedsięwzięcia polega na wzajemnym zaufaniu i na ścisłym określeniu na co będziemy, jako stowarzyszenie przeznaczać zgromadzone środki. Pan oczywiście nie może znać tych panów, z którymi rozmawiałem, ale zapewniam pana, że są to osoby godne zaufania i cieszące się zasłużonym autorytetem, a zatem ludzie, którzy powierzają nam swoje pieniądze, którzy płacą statutowe składki, mogą mieć pewność, że ich pieniądze nie zostaną wyrzucone w błoto, że nasza instytucja nie przeznaczy je na lokale, na pensje dla zarządu, czy tym podobne historie. Działamy jawnie i co pewien czas ogłaszamy w mediach stan naszego konta; odnotujemy też wpłaty, a na formalnych zebraniach przedstawiamy nasze propozycje odnoszące się do relokalizacji środków. Dlaczego jeszcze ludzie wpłacają? Pewnie także z tego powodu, że każdy obywatel może liczyć na to, że kiedy znajdzie się w gorszej, nieprzewidzianej sytuacji, albo też zapragnie rozwinąć własny biznes, nie dysponując wystarczającymi środkami, może liczyć na realną pomoc stowarzyszenia.
- Jeśli dobrze rozumiem, stowarzyszenie w pewnym sensie funkcjonuje na zasadzie kasy zapomogowo-pożyczkowej.
- Nie myli się pan. Działamy na podobnej zasadzie, nie udzielając kredytów, oczekując jedynie tego, że osoba, której przyznano środki finansowe, w dalszym ciągu będzie wspomagać stowarzyszenie dobrowolnymi wpłatami. Chciałbym też panu powiedzieć, że… to ważne… nie inwestujemy w obligacje, nasze pieniądze nie grają na giełdzie, nie podejmujemy ryzyka, zadowalając się, nikłym wprawdzie, procentem, jaki jesteśmy w stanie uzyskać w banku, ale tak naprawdę to nie wysokość środków finansowych na koncie stowarzyszenia jest naszym sukcesem, lecz skuteczna i rozumna polityka dystrybucji tych środków, albowiem znaczy to, że pieniądze znalazły się w rękach tych, którzy ich rzeczywiście najbardziej potrzebują.
Mężczyzna z zadowoleniem przyjął wywód Kawiarennika, aczkolwiek nie ukrywał przemiłego zdziwienia, że można tak po prostu kierować się w życiu zasadą ogólnego zaufania i nie być ukierunkowanym na zysk, a na potrzeby obywateli.
- Dziwne to, ale, jak widać, możliwe do wykonania - podzielił się swoją opinią z żoną po opuszczeniu kawiarenki. - To co, zostaniemy w tym mieście jeszcze na dwie noce? - zapytał.
Stary Pisarz, który cały czas śledził rozmowę Kawiarennika z nieznajomym mężczyzną, był zbyt daleko od nowych gości kawiarenki, aby posłyszeć odpowiedź na pytanie „głowy” rodziny.
[03.11.2023, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz