ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

12 czerwca 2016

ZAPISKI Z PODRÓŻY (13)

Doczekałem się. Po dwunastej w środę ósmego czerwca dostaję informację o czekających mnie ładunkach na Francję:
- pierwszy - do Neapolu, na dzisiaj;
- drugi - do Mosciano St. Angele - to mniej więcej pośrodku półwyspu, na jutro rano;
- trzeci - do Rovereto za Weroną, w Dolomitach.
A rozładowywał się będę następująco:
1) w Aix en Provence w Prowansji (ten z Neapolu);
2) Bringolles w Prowansji (ten z Rovereto);
3) Tulon - już nad Morzem Śródziemnym.
Jadę więc do Neapolu, momentami piekielnie wąską trasą przez wioski i miasteczka, gdzie nadzwyczaj spory ruch, a kamieniczki po obu stronach drogi stare, by nie powiedzieć - starożytne. Jest cieplutko i sympatycznie. Ma w sobie to coś te południe Włoch. Trochę tu jak na francuskiej prowincji w Pirenejach i Prowansji. Świat zatrzymał się na chwilę. Niestety pod Neapolem jest już brudniej po obu stronach w miarę dobrych dróg. Wezuwiusz góruje nad miastem, a ja kieruję się w stronę centrum. Docieram na czas i bez problemów. Załadowuję się (jeszcze nawiążę).
Teraz podążam przez Apeniny na północ Włoch. Nie obywa się bez przygód, bo za takim ślicznym, całkowicie zabytkowym miasteczku Pencaro napotykam na drogę bez przejazdu dla ciężarówek. Po prostu na drogę zsunęły się w wielu miejscach kamienie z okolicznych wzgórz. Niby przejechać może i by się jakoś dało, ale pomny ryzykownej przeprawy przez Alpy pod Brenero, daję sobie spokój i zawracam. Zatrzymuję się przy samochodzie, którym jedzie starsza para Duńczyków. Odradzam im dalszą drogę, ale zrobią, co chcą. Osobówka może się jakoś przeciśnie.
Właściwie to sądziłem, że w Mosciano, gdzie docieram około północy, udam się na nocny odpoczynek, tymczasem załadowują mnie (jeszcze nawiążę) i zmykam dalej.
Jadę (także niepłatną autostradą) w stronę Perugii, obok Rawenny, zmierzam w stronę Ferraro, potem Rowigo. Dalej już tylko Werona. Zatrzymują mnie karabinierzy. Dociekliwi bardzo, ale że żadnego migranta nie wiozę, sprawdzili dokumenty, ładunek, kabinę i kazali dmuchnąć w alkomat - wyszło zero. Później, a jest to noc czwartkowa, staję gdzieś na parkingu przy stacji paliw i przesypiam trzy godziny, aby ruszyć dalej i załadować się około południa w Rovereto.
I w tym miejscu pora na dygresję, jeszcze raz potwierdzającą pozytywną „robotę” Włochów. Otóż w Neapolu zatrzymano mnie „na bramie” zakładów, kazano czekać niedługą chwilę i objaśniono mi, że za chwilę przyjedzie po mnie motocyklista, za którym mam się udać aż pod sam magazyn (to ważne, bo pod otrzymanym adresem, mieściło się sporo firm). W Mosciano, około północy, chyba sam szef firmy, gdy mnie spotyka, każe podjechać we właściwe miejsce, komunikuje, że za chwilę będę ładowany i nie mija pięć minut, jak rzeczywiście „wózkowy” umieszcza na krypie auta jakąś maszynę. W Rovereto, gdzie dojadę pod trzeci załadunek, jakiś człek od załadunków spostrzega mnie przez okno budynku, a potem prowadzi pod właściwy magazyn. Podjeżdżam i załadowany jestem tak szybko, jak tylko to możliwe, a dokumenty przewozowe we wszystkich tych trzech firmach są już gotowe dla mnie. Aż miło!
Jest zatem czwartek po wschodzie słońca. Jestem po trzygodzinnej drzemce (to ważne) i udaję się do Rovereto. 
Wjeżdżając w Dolomity, a są to piękne góry, dotykające stromymi zboczami niemal samej drogi, nad tymi Dolomitami, w dolinach, w których rozpościerają się ogromne plantacje drzew owocowych i winorośli, nad tymi Dolomitami chmurzyska ciemne i złowrogie ocierają się o szczyty gór. Te tarmoszą z kolei rozzuchwalone masy pary wodnej, na co chmurzyska reagują płaczem… i polało się… polały się strumieniami te łzy rzęsiste, te kubły, te hektolitry słodkiej wody. Runęło to wszystko i na wzgórza, i w kotliny zielone; na sadów brzoskwiniowych dominium, na jabłonie, na winną latorośl, która roztacza już baldachimy nad swymi mocnymi korzeniami, na których stoi i gorącego słońca wygląda. Dzisiaj słońca niedostatek - jest woda, wody strumienie. Ech, myślę sobie, jakież cudowne będzie w dolomickich dolinach, na zboczach i na równinach przepastnych winobranie. Dzisiaj nabiorą wilgoci korzenie, jutro liście, a pojutrze grona. A jakież to będą grona? A takie, że jedną kiść na otwartych dłoniach nie pomieścisz. Takie będą. A jak słodkie będą te grona? A tak słodkie, że posmakujesz w nich całe Włochy; posmakujesz uśmiechy Italii, ciężką pracę w upale i tę odwieczną zimową troskę, aby północny alpejski wiatr oszczędził upraw, aby grad nie uszkodził wzrastających owoców w maju. Z tych gron będzie wino. Słodkości ty moje! Słodkie, o barwie kryształowego lazuru, o barwie seledynu, i te rubinowe, klarowne, lekkie jak podmuch wiatru w czas południowej, gorącej sjesty. A takie wino spragnionego napoi, utrudzonego pobłogosławi, smętnemu przychyli radość z życia, chętnemu uciech pofolgować pozwoli. Albo gdy podasz takie w kielichu subtelnie wysokim nadobnej niewieście, to zaraz obaczysz jak w zwierciadlanym odbiciu tego boskiego napoju twojej damie oczy zakwitają, jak radość przyszłego pocałunku nadciąga z każdym poczynionym łykiem. Przekonasz się, jak wtedy smakować będą jej usta, jak jej ciało gorącym się stanie w chłodną północ na spacerze po kamiennych brukach starego miasta, kiedy cisza jak we mgle, niema i tajemnicza, i tylko cięciwa księżyca, ten cicerone, prowadzi zakochanych w krainę baśniowej fantazji. Ech, ty włoskie wino, to chłodniejsze, z Dolomitów i to południowe, z drugiego końca italskiej krainy, ciepłe, bo tam noc bywa równie upalna jak popołudnia, ech, ty wino najsłodsze, pociesz nas wszystkich, a zwłaszcza tych, co z umiarem moczą w jego miąższu usta, bo napój ten Zeusowy nie znosi, aby piło się go w nadmiarze, bez zastanowienia, tak jak, nie przymierzając, zwykłą źródlaną wodę, choć i ona jest wybawieniem dla spragnionych.
A wszystko przez ten deszcz, przez tę ulewę, która wydarta przez ostre kontury dolomickich szczytów, spływa w rozległe doliny, gdzie drzewa winnej latorośli wzrastają i ugaszają pragnienie.
I jestem w tym Rovereto. Załadowany. I jadę dalej, a najpierw cofam się w stronę Werony, potem Brescia i Mediolan, następnie Turyn i ku Francji, przez góry, na Montgenevre, gdzie wita już mnie francuska policja, ale każe jechać dalej.

[12.06.2016, Pau we Francji]

1 komentarz:

  1. Zatem we Włoszech najsprawniej zorganizowany jest transport i wszelkie ułatwienia dla kierowców. Gdybyż wszędzie tak było, życie byłoby łatwiejsze i mniej stresujące.
    A liryczna wstawka urzekająca.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń