ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 lutego 2017

TAM - Z KOLEJNĄ WIZYTĄ

Uszczęśliwiony po wizycie listonosza. Odłożony pakiecik banknotów (dla babci)  leży na stole. Wciska mi w dłoń piątaka.
- A tu masz pieniądze i torbę. Pójdziesz do spółdzielni i kupisz mi butelkę gronowego wina. Podłych mi nie kupuj. Pamiętaj, gronowego wina. Może być gruzińskie.
- To u ciebie TUTAJ, dziadku, też jest spółdzielnia?
- A jest. Też trzeba się nachodzić, chociaż TUTAJ nogi mnie nie bolą. Nic mnie nie boli, ale skoro przyszedłeś, to skocz po to winko, jak DAWNIEJ. A potem…
- Potem?
- Potem zabiorę cię do ogrodu, popatrzymy, jak pracują pszczoły. Ty pewnie się dziwisz, że przyjęto mnie w TO miejsce, takiego grzesznika - śmieje się. - To sprawka twojej babci. Wymodliła to dla mnie. Dać kartkę, aby ci sprzedali?
- Jeśli TU jest tak samo jak TAM, to mnie znają i sprzedadzą - odpowiadam i wychodzę z pokoju.

- DAWNO cię nie widziałam. NAJDAWNIEJ. No, chodź na kolana. Kakao zrobiłam, ciepłe. Poczytamy?
Ma na sobie tę samą granatową sukienkę w białe groszki.
- Nie boli cię, babciu, wątroba? A woreczek żółciowy, nie rozlany?
- Nie martw się, skarbie, nie boli. Teraz to jesteś dużym chłopcem, ba, mężczyzną jesteś… a u mnie, widzisz, wciąż to samo. Obiadki robię, piekę. Ha, wreszcie dopadłam tego, co to mi z ciast zakalec robi. Wiesz ty, że przyłapałam twojego ojca, jak otwiera piekarnik i pryska ciasto wodą? Bo lubi ciasto z zakalcem, mówi. A ja tyle się nagłowiłam, bo przecież przepisy mam sprawdzone… tyle lat, tyle lat. Po wino idziesz? Dla dziadka? Co ja z tym chłopem mam. TAM miałam i TU mam… ale i TAM i TU się kochamy… no leć!

- No, nareszcie, miałeś być na święta. Czekałem.
Spotykam go nad stawem. Jest jakiś taki rozdrażniony, ale uśmiecha się, jak wtedy, gdy robił wszystkim wokół kawały.
- Tato, pokaż swoją twarz.
Odwraca się do mnie. Oglądam. Dotykam policzków. Szyi.
- Jak ja się cieszę, tato, że nie masz już tej paskudnej choroby.
- TU, mój synu, nie chorujemy. Psu na budę potrzebne w TYM miejscu choroby.
- Markotny jesteś jakiś?
- A bo sobie chodzę wokół tych stawów, chodzę i myślę, kiedy w końcu skończy się ta zima. Patrz, lód jeszcze trzyma, a chciałoby się połowić rybek.
- Myślałem, że TUTAJ znaleziono jakiś sposób na zimę, na lód.
- Nie, synu, TU jest dokładnie tak samo jak TAM, tyle że się nie cierpi.

Melduję się w biurze.
- No wejdź, mama jest, tylko szybko, żeby dyrektor cię nie zobaczył.
Szybciutko. Na paluszkach, na paluszkach.
- Wreszcie jesteś. 
Podbiegam.
- Masz tu kanapkę z szyneczką. Nie ma rozmowy, masz zjeść.
- A pan dyrektor?
- TUTAJ pan dyrektor jest bardziej tolerancyjny. No jedz, jedz.
- Mamo, jak z twoim sercem? Nie dostajesz udaru?
- Spójrz tylko na mnie, jak wyglądam i po wyglądzie osądź.
Piękna ta moja mama. Najpiękniejsza. Uśmiecha się i chyba nie odczuwa chłodu, bo stopy i „skrzydełka” ma ciepłe (dotykam), a przecież wiadomo, że najbardziej człowiek przeziębia się od zimnych „skrzydełek” i nóg.
- Jutro pojedziemy do dziadków, do miasta. Przygotuj się.

Jest już jutro.
- A ty byś w wreszcie skończył z tym glancowaniem butów. Córka przyszła z małym. Kupiłam wam od szynki i kawałek boczku. Wystałam się w jednym i w drugim, ale w tym pierwszym zajęłam sobie kolejkę, więc najpierw poszłam do drugiego i sobie skróciłam. Herbaty się napijecie? Napijecie.
- A ciasteczka będą? - pytam.
- A pewnie, zrobiłam. Podsunęłam piekarzowi dwie blachy. Mam całe wiadro ciastek. Władek, odsunąłbyś się, przejść nie mogę. No patrzcie, a ten teraz nogi moczy. Wszystko jedno, Władek, córka przyjechała a ty tak…
- Wszystko jedno, babciu - uśmiecham się, kalkując jej słynne powiedzenie - wszystko jedno, ale że TUTAJ są kolejki, to się tego nie spodziewałem.
- A są, są… ja bym chyba nie przeżyła bez kolejek. A po obiedzie idę śpiewać w chórze.
- To i TUTAJ jest chór?
- Anielski, dzieciaku.

- Babus jeden, ja przecież muszę wymoczyć te nogi, bo mi paznokcie wrastają.
Wyciera je. Wdziewa pantofle. Wynosi wodę do łazienki. Wraca.
- A tak czekałem! Zagramy w warcaby?
- No, pewnie - odpowiadam. - Nie masz TU dziadku z kim zagrać?
- A nie mam. TU nie mam tak samo, jak i TAM nie miałem nikogo oprócz ciebie. Z babką jedynie w karty, ale ona, jak wiesz, oszukuje…
- Nawet TUTAJ oszukuje?
- A wyobraź sobie, że nawet TUTAJ.
- A jak ze zdrówkiem?
- Nie narzekam. Bardzo się poprawiło. Spacerujemy sobie z Helcią po alei, a pod wieczór przysiadam na ławeczce, a za dnia… za dnia to w telewizor patrzę albo w oknie siedzę i wnuczka wyglądam. No co, ja dzisiaj zaczynam białymi.

Jeden zamek, drugi, trzeci, łańcuch. Otwiera wreszcie, spogląda na mnie tak od spodu.
- Nie poznajesz mnie ciociu?
- Aleś wyrósł. No, wchodź do środka, wchodź. Będziesz spał na tym składanym łóżku. Rozłożymy je pod ścianą. Tylko żebyś nie palił.
- Ja ciociu, tylko na chwilę.
Markotnieje. Widzę.
- To chociaż brzuszek zjesz… i rogaliki. Napiekłam dla ciebie. Miałam sen, że przyjedziesz.
- Ech, te twoje sny, ciociu. A jak ze zdrowiem? Kłopotów nie masz?
- TUTAJ? Żadnych kłopotów. I na pielgrzymkę sobie chodzę. Mam nawet lżejszy chód niż TAM.
- A kluczy od domu nie gubisz?
- No co ty, TUTAJ mam bliżej do świętego Antoniego - uśmiecha się. - Pewnie do Krakowa jedziesz, co? Ale musisz zjeść trochę brzuszka, rogaliki to ci dam jeszcze na drogę.

Zawsze elegancki, dystyngowany, o takim szerokim, przyjaznym uśmiechu, bez cienia złości, dżentelmen w najlepszym wydaniu.
- Jak sobie radzisz w szkole? Z historii? - pyta.
- Z historii dobrze, ale lepiej z…
- No tak, przecież ty humanista. Siadaj, akurat mamy śniadanie. Zjemy i na kopiec. Spogląda w okno. - Będziemy mieli piękne południe - wnioskuje.
- Na kopiec? A twoje serce? Po trzech zawałach na kopiec?
Nie przygasza uśmiechu.
- Tylko ziółka, mój drogi, TUTAJ tylko ziółka. Basia przygotowuje. Lekarstwa odłożyłem. Niepotrzebne. A czuje się tak jak wtedy, gdy taczkami na kopiec Marszałka ziemię wwoziłem. A pod wieczór pójdziemy we troje do Jamy Michalika, na kawę, lody… a dla mnie kieliszek koniaku.
Siada przy stole, rozprostowuje obrus, odkłada na komodę Gazetę Krakowską, którą i TUTAJ wydają.

Ciocia Basia uwija się jak w ukropie. Tu serek biały, tam żółty, pleśniowy, homogenizowany, miękki, a to znów szyneczka, żywiecka obsuszana, miodzik, marmolada, dżemik, jajeczko po wiedeńsku, papryczka, ogórki, pomidory, zabielana kawa, herbatka ziołowa, bawarka, kawałki strucli, bułeczki, chlebek tatrzański, mleczko, masełko od chłopa… wszystko na swoim DAWNYM miejscu, w wielkim wyborze. Kto to wszystko zje? To przecież tylko lekkie śniadanie.
Jakby odmłodniała.
- TU już nie muszę spać na twardym, jeśli miałeś się zapytać, bo kręgosłup mnie nie boli i do Piekar nie muszę jeździć na zabiegi. Ten klimat wyraźnie mi odpowiada… chociaż…. wiesz… powiedz no mamie, aby z tobą w sierpniu przyjechała, to znów wybierzemy się do Zakopanego.
Bo ciocia Basia ma krewnych na Podhalu, i po górach musi TUTAJ skakać jak kozica… TU może, bo z kręgosłupem, jak mówi, kłopotów nie ma, a TAM miała.
- Powiem, powiem.

- Patrz, jak biegnie z tą kawą do warsztatu. Zdążysz przecie. - Janina spogląda przez okno.
- Rozpalić muszę. Zimno takie - krzyczy z oddali.
On tak zawsze. Zaraz pojawi się w warsztacie pierwsze auto. Ludzie nie mają litości. Z samego rana. Rozmawia z jednym, drugim, a potem w tych autach dłubie i dłubie. Aż do wieczora, ba, do nocy.
- Że też i TUTAJ robota ciągle goni. Wydawałoby się, że gdzie jak gdzie, ale TU?
A teść z uśmiechem.
- Ja przecież zawsze muszę coś robić. Jak nie auta, to sobie rzeźbię, albo maluję, jakiś okręcik z zapałek składam… no i akordeon… posłuchasz?
Gra „Chusteczkę” albo „Głęboka studzienkę”.
A teraz nad staw.
- Zobaczysz, jak moja żabcia przychodzi na wołanie.
Podchodzimy. Coś mówi do niej.
Rzeczywiście przychodzi.
- Jak z sercem? - pytam.
- TUTAJ nic mnie nie ruszy. Serce mam jak dzwon.

Przechodzę przez przedpokój. Zerkam w lewą stronę.
- Jak tam się dzisiaj czujesz, mamo?
- A wiesz, że TUTAJ jest mi lepiej. Cukier nie skacze. Oddycham miarowo. Lepiej, znacznie lepiej. Lekarz kazał mi odłożyć insulinę.
- To co dzisiaj robimy na obiad?
- Pomyślimy. Ale ty sobie odpocznij, połóż się, tyle się przecież najeździsz.
- Oj, tam. To może najpierw placuszki z jabłkami. Obiorę.
- Mogą być i placuszki.
Przechodzimy do kuchni.
- Ty pewnie objeżdżasz wszystkich swoich bliskich.
Potakuję.
- Ja TU jestem od niedawna. Dopiero się przyzwyczajam. Ale jak TAM wrócisz i spotkasz moje córki, syna, wnuczkę i wnuka, to im powiedz, żeby się o mnie nie martwili, bo TUTAJ… TUTAJ się wprawdzie tęskni, ale przynajmniej nic nie boli… a i polityka TU inna, i mniej wypadków, katastrof i… da Bóg, że pogodzę się TU z wszystkimi, co to wiesz… a nie zapominajcie dobrze karmić Adelki… no, gdzie są te jajka?

[13.02.2017, Barcelona, Catalunya, w Hiszpanii]

2 komentarze:

  1. A ja dotąd myślałam, że TUTAJ jest inne niż TU.
    Ale w sumie może to nawet lepiej.
    Swojsko.

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja jestem ciekaw, jak będzie TAM?

    OdpowiedzUsuń